Jakub Majmurek: W Polsce potrzebne są wyższe podatki
Możemy mieć albo faktycznie niskie, nieobciążające zamożniejszych podatki i niezdolne do spełniania naszych podstawowych potrzeb "państwo z dykty", bliskie standardom poradzieckich republik Azji Środkowej, albo dobrze działające państwo, za które niestety trzeba zapłacić. Ale nie ma na dłuższą metę bardziej opłacalnej inwestycji. Jeśli mamy jakiś dylemat związanym z progresywnym systemem podatkowym, to nie brzmi on "więcej równości, czy efektywności", ale "krótkoterminowy zysk dla nielicznych, czy długoterminowy rozwój dla wszystkich" - pisze Jakub Majmurek dla WP.
02.06.2016 | aktual.: 26.07.2016 12:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Czytaj także: Mariusz Staniszewski: Największy błąd PiS
Dobra zmiana zawitać ma i do systemu podatkowego. Tym razem piszę to bez ironii i bez cudzysłowu. Henryk Kowalczyk, szef komitetu stałego rady ministrów zapowiedział we wtorek, że rządząca partia podjęła już decyzję w sprawie reformy systemu podatkowego. Ma ona dwa najważniejsze punkty. Po pierwsze zniknąć ma PIT, osobna składka zdrowotna i składka na ZUS - wszystkie mają być zastąpione jednolitą daniną na rzecz państwa. Tu potrzebujemy szczegółów, by móc ocenić sensowność takiego rozwiązania. Ze strony ministra Kowalczyka padła jednakże inna niezwykle ważna deklaracja - w nowym systemie bogatsi mają ponosić większe obciążenia podatkowe niż obecnie. I jeśli PiS nie wycofa się z tych zapowiedzi, to faktycznie będzie to zmiana, której będzie można jedynie przyklasnąć.
Jak to przyklasnąć? Zapyta internetowy komentator bezwiednie mówiący Korwinem. Przecież wysokie podatki dla lepiej zarabiających to "karanie bardziej pracowitych i zaradnych, inwestujących w swoje wykształcenie". Argument ten jest równie prosty i pozornie oczywisty, co błędny. Wyższe podatki dla lepiej zarabiających - wyższa progresja podatkowa - są czymś, co nam się wszystkim w długim terminie opłaca. Dlaczego?
Koniec mitu taniego państwa
Po pierwsze dlatego, że coraz bardziej widoczne jest, że nie stać nas na tanie państwo. Także politycznie. Głos na PiS w ostatnich wyborach był głosem przeciw państwu zwijającemu się, zostawiającemu społeczeństwo (zwłaszcza jego słabsze obszary) samemu sobie, odrzucającemu polityczną odpowiedzialność za dobrostan większości. Badania CBOS z 2013 roku pokazują, że ponad połowa Polaków uważa ten ostatni za obowiązek państwa. Za odpowiedzialnością państwa za takie sfery jak bezpłatna i powszechnie dostępna służba zdrowia i edukacja, czy gwarantująca każdemu dach nad głową polityka mieszkaniowa opowiedziało się w badaniu ponad 80 proc. pytanych. Badania innych ośrodków na przestrzeni ostatnich lat potwierdzają te dane. Choć przez ostatnie dwie dekady Polacy bombardowani byli mitem "taniego państwa", które najskuteczniej rzekomo ma działać jak najmniej wydając i zabierając obywatelom, nie dali się mu przekonać.
Polityczną cenę za to, że państwa dostarczającego usług publicznych na oczekiwanym przez Polaków poziomie, nie była w stanie stworzyć dość szybko, zapłaciła w październiku Platforma Obywatelska. I płacić będzie każda siła polityczna, która z tym sobie nie będzie w stanie poradzić. Przez pierwszą dekadę transformacji polskie społeczeństwo było w stanie znieść wiele wyrzeczeń, by dołączyć do elitarnego klubu zasobnych gospodarek rynkowych zachodniej Europy. Odkąd w 2004 roku staliśmy się członkiem Unii Europejskiej, ta gotowość coraz wyraźniej słabnie. Coraz więcej z nas ma doświadczenie życia w rozbudowanych państwach opiekuńczych zachodniej Europy i zaczyna mieć podobne oczekiwania wobec państwa polskiego.
Polaków przekonała także opowieść rządzącej partii o pułapce w jakiej znalazła się Polska, błędnym kole niskich zysków, niskich pensji i niskich inwestycji. To błędne koło nazywamy też pułapką średniego rozwoju. Wszystkie państwa, którym udało się z niej wyrwać, prowadziły aktywną państwową politykę. Przemysłową, handlową, wreszcie społeczną. Podobnie będzie musiała postępować Polska, jeśli nie chce być krajem słabo opłacanych pracowników montowni.
Tanie, wiecznie tnące wydatki i zaciskające pasa państwo nie jest w stanie zrealizować dwóch podstawowych funkcji, jakich dziś oczekują od niego Polki i Polacy: socjalnej i rozwojowej.
Dlaczego progresja
Ktoś jednak musi za to zapłacić. Ekspansywne socjalnie i rozwojowo państwo nie sfinansuje się samo. Jedyny sposób, by je sfinansować to rozbudowany system podatkowy. Najlepiej progresywny - czyli taki, w którym bogaci płacą większą część swoich dochodów niż biedni.
Dlaczego bogaci powinni płacić więcej? Znów, dlatego, że na dłuższą metę wszystkim nam się to opłaca. Także gospodarce. Pieniądz rządzi się prawem malejącej marginalnej wartości użytkowej. Co to oznacza? To, że im jesteśmy zamożniejsi, tym mniejsze znaczenie mają dla nas kolejne tysiące, a nawet setki złotych w budżecie domowym. Każde 100 złotych więcej w gospodarstwie domowym o niskich dochodach ma dla niego większe znaczenie niż każde kolejne 10 tysięcy więcej w gospodarstwie bardzo zamożnym. Pieniądze, jakie zostają w rękach osób uboższych trafiają natychmiast z powrotem do gospodarki - w dodatku na ogół lokalnej. Powyżej pewnego poziomu pieniądze najzamożniejszych nie wracają już do obiegu gospodarczego, a jeśli już, to do obiegu dóbr luksusowych, na których produkcji z pewnością nie zarabiają polskie przedsiębiorstwa.
Wysoka progresja chroni także przed nadmiernymi nierównościami dochodowymi, a w efekcie społecznymi. W Polsce poziom nierówności - jak pokazują choćby ostatnie badania Narodowego Banku Polskiego - jest wyższy niż do tej pory się nam wydawało, sytuuje nas w gronie najbardziej nieegalitarnych państw Unii Europejskiej. Nierówności takie są nie tylko problemem etycznym, ale także rozwojowym. Nie da się dziś budować konkurencyjnej i innowacyjnej gospodarki bez dobrze do tego przygotowanej edukacyjnie siły roboczej. Przy czym dla edukacji kluczowy jest już etap wczesnoszkolny a nawet przedszkolny. Bez prowadzonych przez kompetentnych i godziwie opłacanych nauczycieli, bezpiecznych, czystych szkół, dysponujących nowoczesnym sprzętem i programami nauczania, nie będziemy mieli nigdy w Polsce gospodarki i rozwoju na miarę naszych aspiracji. Przy tym najlepsze nawet szkoły na niewiele się zdadzą, jeśli uczniowie będą z nich wracać do domów, gdzie brakuje podstawowego ekonomicznego bezpieczeństwa, środków na książki,
uczestnictwo w kulturze itd. Tanie państwo z pewnością tego wszystkiego nie zapewni. Odebranie większej części dochodów najbogatszym i ich redystrybucja do dzieci niezamożnych rodziców jest inwestycją, która na dłuższą metę się nam wszystkim opłaca. To inwestycja w przyszły kapitał ludzki, w dobrze wykształconych, społecznie kompetentnych pracowników, zdolnych przynajmniej przyciągnąć bardziej rozwojowo nastawiany kapitał, niż ten szukający tu wyłącznie tanich pracowników call center.
Progresja, ale jaka?
No dobrze, może zapytać jakaś czytelniczka, ale jak właściwie ma wyglądać progresja podatkowa w Polsce. I ile ja za to zapłacę? To dobre pytanie i powinniśmy domagać się od rządzących bardzo dokładnej odpowiedzi, co rozumie przez "bogatszych" i od kogo właściwie chce ściągnąć więcej.
Dziś w Polsce progresja podatkowa jest bardzo płytka. Nie tylko dlatego, że podatek dochodowy od osób fizycznych ma zaledwie dwie stawki, a druga ustawiona jest powyżej progu (85 tysięcy złotych rocznie), którego nie przekracza olbrzymia większość podatników. Z pewnością należałoby bardziej zróżnicować stawki, a także przywrócić jakąś najwyższą stawkę dla osób osiągających naprawdę bardzo wysokie dochody. Nie musi być to od razu, jak proponuje Partia Razem, 75 proc., ale dla dochodów przekraczających milion złotych rocznie obecna najwyższa stawka podatkowa jest stanowczo zbyt niska.
Problemem jest jednak jeszcze co innego. Wiele bardzo dobrze zarabiających osób mających zarejestrowanych działalność gospodarczą, choć faktycznie są pracownikami (np. działalność gospodarcza świadczona przez menadżerów wykonujących usługi zarządzające na rzecz jednego pracodawcy), płaci liniową stawkę podatku w wysokości 19 proc. W dodatku osoba taka może wybrać opłacanie tylko minimalnych składek ZUS, które w tym roku wynoszą 1151,21 złotych miesięcznie. W sumie dla osoby, która z działalności gospodarczej osiąga 150 tysięcy złotych rocznie, tworzy to dość niewielki ogólny klin podatkowy (różnica między przychodem, a dochodem netto po odliczeniu wszelkich danin). Mniejszy, niż dla osoby, która z tytuły pracy osiąga średnią krajową.
Liniowym podatkiem 19 proc. obłożone są także dochody kapitałowe (od dywidend, dochodów uzyskanych ze zbycia papierów wartościowych itd.), także osoby czerpiące zyski z najmu płacą od niego zryczałtowany podatek w wysokości 8,5 proc. Te dwa rodzaje przychodów nie sumują się przy tym w Polsce przy obliczaniu progu dochodowego z zyskami z pracy. Ktoś, kto zarabia z tytułu pracy 70 tysięcy rocznie brutto i oprócz tego z racji wynajmu nieruchomości osiąga 40 tysięcy rocznie brutto, nie wchodzi obecnie w drugi próg podatkowy.
W zamknięciu luki między różnymi rodzajami opodatkowania dochodu widziałbym przede wszystkim przestrzeń dla rosnącej progresji, naprawdę sięgającą do kieszeni najzamożniejszych. Nie ma żadnego racjonalnego powodu, dlaczego dochody z tytułu pracy miałyby być znacząco wyżej opodatkowane (także w sensie składek na ubezpieczenie społeczne), niż dochody z działalności gospodarczej, czy dochody czerpane od posiadanych kapitałów (w formie nieruchomości, czy papierów wartościowych).
Mogę zgodzić się z Mariuszem Staniszewskim, że zwiększanie obciążeń fiskalnych dla bardzo powoli budującej swój dobrobyt klasy średniej nie jest dobrym pomysłem. Zwiększanie podatkowej progresji głównie kosztem osób, które nie mają jeszcze w zasadzie żadnego majątku, spłacają kredyt hipoteczny i zarabiają półtora do dwóch, dwóch i pół średnich krajowych, z pewnością nie jest dobrym pomysłem. Ani z punktu widzenia ekonomicznego, ani politycznego. To głosy takich osób, sfrustrowanych tym, że pod rządami PO poprawia się im nie dość szybko, także były bardzo ważne dla zwycięstwa PiS jesienią 2015. Podatkowe obciążenie głównie tej grupy nie byłoby politycznie mądre z punktu widzenia PiS. Ale w ciągu ponad ćwierć wieku budowania kapitalizmu doczekaliśmy się na tyle dużo naprawdę zamożnych osób, by można od nich wymagać większego dołożenia się do wspólnej kasy.
Szybki zysk czy długotrwały rozwój?
Gdyby PiSowi udało się, jako pierwszej sile zbudować prawdziwie progresywny system podatkowy w Polsce, byłoby to wielkim osiągnięciem. Przestawiałoby to w sensowną stronę zwrotnicę, która w ostatnich dekadach ciągnięta była w Polsce bez umiaru w drugą stronę. W stronę taniego państwa, obniżania za wszelką cenę kosztów pracy, ideologii "pieniędzy w kieszeni podatnika". Dziś coraz bardziej jasno widzimy, że ten system nie działa. Wyczerpał on już swoje możliwości rozwoju, nie jest w stanie spełniać aspiracji jakie rozbudził. By zaczął to robić, konieczne jest stworzenie - jako absolutnej podstawy - efektywnego, progresywnego systemu podatkowego. Można oczywiście, wyobrazić sobie taki system podatkowy, który jednocześnie jest progresywny i niesprawiedliwy (np. przesadnie obciąża średnio zarabiających, nie dotykając najzamożniejszych), jak i państwo, które mimo sensownego systemu fiskalnego nie jest w stanie działać sprawnie w wymiarze rozwojowym i społecznym. Nie wiemy jakie właściwie propozycje przedstawi tu
PiS. Do tej pory partia ta najbogatszym nie tylko nie chciała podnosić podatków, ale wręcz je zmniejszała - znosząc np. podatek spadkowy.
Możemy mieć albo faktycznie niskie, nieobciążające zamożniejszych podatki i niezdolne do spełniania naszych podstawowych potrzeb "państwo z dykty", bliskie standardom poradzieckich republik Azji Środkowej, albo dobrze działające państwo, za które niestety trzeba zapłacić. Ale nie ma na dłuższą metę bardziej opłacalnej inwestycji. Przez długi czas ekonomiści przekonywali, że przesadnie wysokie progresywne opodatkowanie - nawet jeśli realizuje sensowne cele społeczne - dusi rozwój i dynamikę rozwoju. Dziś ekonomiczny mainstream coraz bardziej wycofuje się z tych stwierdzeń. Najbardziej konkurencyjne w Europie gospodarki to Dania i Szwecja - skandynawskie kraje o wysokim stopniu opodatkowania i transferów socjalnych. Jeśli mamy jakiś dylemat związanym z progresywnym systemem podatkowym, to nie brzmi on "więcej równości, czy efektywności", ale "krótkoterminowy zysk dla nielicznych, czy długoterminowy rozwój dla wszystkich". Jeśli PiS zmieni podatki tak, by wykonać pierwszy - z pewnością niewystarczający, lecz
konieczny - krok w tym drugim kierunku, to faktycznie będzie to dobra zmiana.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski