Jakub Majmurek: Ośmiorniczki PiS-u i słaby refleks PO
Bardzo często, gdy czytam o parlamentarnej opozycji, przypomina mi się stary dowcip, w którym diabeł łapie Polaka, Rosjanina i Niemca. Każdemu daje dwie kulki i mówi: zrób z nimi coś, co mnie zadziwi albo na zawsze zostaniesz w piekle. Niemiec i Rosjanin przygotowują popisowe, cyrkowe numery. Polak jedną z kulek niszczy, a drugą gubi. PO, Nowoczesna, PSL zachowują się jak ten Polak z kawału.
Choć w ciągu prawie dwóch lat "dobrej zmiany" PiS wielokrotnie się im podkładał, zostawiał pustą bramkę, dawał do ręki amunicję, to żadna z tych partii nie umiała tego wykorzystać. Potencjalnie groźne pociski, jakie miała w rękach, detonowała, jako fajerwerki, niezdolne zaszkodzić partii z Nowogrodzkiej.
Don Jarco albo jak się podłożyć przeciwnikowi
Widać to także przy aferze billboardowej, a zwłaszcza przy jej najnowszym zwrocie. Jak się dowiadujemy, Platforma Obywatelska ma złożyć zawiadomienie do prokuratury w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa "sprawstwa kierowniczego" przez Jarosława Kaczyńskiego. Kaczyński, wykorzystując zależność od niego premier Beaty Szydło, miał kierować "wykonaniem przez nią czynu zabronionego", przynoszącego korzyść majątkową PiS. Zdaniem posłów z PO mamy tu do czynienia z "układem", którego "macki prowadzą na Nowogrodzką".
Platformo, serio? To jest twój pomysł na rozegranie tej sprawy? Przecież nie tylko nic z tego nie będzie, bo kontrolowana przez Ziobrę prokuratura od razu ukręci sprawie głowę, ale w dodatku podkładasz się tylko machinie propagandowej PiS. Zarzuty, że prezes Kaczyński stoi na czele demonicznej, przestępczej ośmiornicy łatwo będzie jej wyśmiać jako absurd.
Narracja o mrocznym Donie Jarco z Nowogrodzkiej nie podziała też na tych obywateli, których opozycja nie może, ale musi przekonać, by odsunąć Kaczyńskiego od władzy. PO i inne partie sejmowej opozycji nazywały już Kaczyńskiego dyktatorem, polskim Putinem i Erdoğanem, nowym Gomułką itd. W tych określeniach kryły się czasem pewne racjonalne rozpoznania – gdyby Jarosławowi Kaczyńskiemu faktycznie udało się zrealizować swój wielki polityczny plan, Polska rzeczywiście przesunęłaby się dalej od demokratycznego, a bliżej autorytarnego bieguna.
Jednak po prawie dwóch latach "dobrej zmiany" liberalna opozycja powinna już chyba wiedzieć, że eskalacja brutalności języka, jakim mówi o Kaczyńskim, po prostu nie działa. I nic nie wskazuje, by działać zaczęła, jeśli do "Kaczora-dyktatora" dodamy "szefa układu z Nowogrodzkiej".
Jak wyrzucić pieniądze w błoto
Zachowanie PO załamuje tym bardziej, że afera billboardowa to największy prezent, jaki rządząca partia zrobiła opozycji w tej kadencji Sejmu. Nawet Misiewicz się do niej nie umywa.
PiS wyprowadził bowiem pieniądze ze spółek skarbu państwa do fundacji, która miała się zajmować promocją Polski za granicą. Na razie wydaje się to kwestią odległej przyszłości, gdyż Fundacja nie tylko nie zorganizowała żadnej promocyjnej akcji poza granicami Polski, ale jak dotąd nie ma nawet anglojęzycznej strony czy profilu w mediach społecznościowych.
Fundacja, kosztem 19 milionów złotych, była za to w stanie uruchomić krajową kampanię, powtarzającą tezy partyjnej propagandy na temat konieczności reformy sądownictwa. Znamy je dobrze: sędziowie to kasta, której nikt nie kontroluje, stoją po stronie silniejszych, odbierają dzieci biednym rodzinom, chronią przestępców i kradną kiełbasę. W trakcie trwania kampanii okazało się przy tym, że sędzia, który miał ukraść kiełbasę, od dawna nie żyje, a sąd w Świdnicy, gdzie na wolność miał wyjść niebezpieczny pedofil, wcale takiego wyroku nie wydał.
Kliknij, aby zobaczyć: "Niech zostanie tak jak było" - o co chodzi w akcji Polskiej Fundacji Narodowej?
Naprawdę, nawet wyborcom PiS trudno jest wytłumaczyć dlaczego 19 milionów złotych wyjętych z państwowych spółek ma iść na nagłaśnianie takich kłamstw i półprawd. I co to ma wspólnego ze statutowymi celami fundacji? Fakt, że kampanie obsługuje firma złożona z PR-owców wcześniej zatrudnionych w kancelarii premier Szydło, tylko pogarsza sprawę.
Rafał Ziemkiewicz słusznie zauważył, że "Sprawiedliwe Sądy" to nawet nie partyjna, ale frakcyjna propaganda – kampania mówi w imieniu najtwardszej frakcji PiS, która nigdy nie pogodziła się z wetami prezydenta. Tymczasem wiadomo już od ponad miesiąca, że reforma sądów nie wejdzie w życie w formie, do jakiej nawołuje kampania. Przeciw jest prezydent i jeśli Sejm tak zmieni jego projekt, by w niczym nie różnił się od tego, przedstawionego przez Ziobrę, gotów jest go znów zawetować. Cała akcja PFN jest więc pod każdym względem wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
Ośmiorniczki PiS
Gdyby opozycja sprytnie rozegrała całą sprawę, afera billboardowa mogłaby się stać dla PiS tym, czym dla PO była afera ośmiorniczkowa. Afera billboardowa jest przy tym poważniejsza, na taśmach z "Sowy" trudno znaleźć dowody zachowania, które zasługuje na takie oburzenie, jak to co PFN robi dziś w biały dzień.
Co gorsze dla Nowogrodzkiej, rząd w kwestii afery billboardowej tłumaczy się w najgłupszy możliwy sposób. Przedstawiciele rządzącej partii nie mogą się zdecydować, czy gabinet Szydło wiedział, czy nie wiedział o całej akcji. Obrażając inteligencję wyborców, idą w zaparte i przekonują, że Fundacja przecież realizuje swoje cele, gdyż odbudowa wizerunku Polski musi zacząć się w kraju. Wreszcie, przyciśnięci do muru politycy PiS powtarzają, że PO też tak samo postępowało. A nawet gorzej.
Żadna z tych taktyk nie wydaje się działać. Nawet na najwierniejszym Nowogrodzkiej, najbardziej tożsamościowym z tożsamościowych portalu "wPolityce" możemy przeczytać, że kampania "Sprawiedliwe Sądy" to "Amatorszczyzna w wielu wymiarach. Przypomina to trochę kampanię Bronisława Komorowskiego; po łebkach, za duże pieniądze, na wariackich papierach, nieskutecznie i w oderwaniu od emocji społecznych".
Niewykorzystanie takiego podłożenia się przez PiS to gorzej niż zbrodnia, czy grzech – to błąd. Opozycja powinna narzucać temat kampanii billboardowej wszelkim możliwym przekaźnikom, nieustannie mówić o niej przy każdej okazji.
Co może opozycja
Opozycja musi jednak uderzać z głową. Zapowiedź donosu do prokuratury na Kaczyńskiego to raczej uderzanie głową – i to w gruby mur. Atakując przedstawicieli rządu Szydło, opozycja powinna zastanowić się, kogo w takiej sytuacji warto atakować - kto jest w obozie rządowym na tyle słaby, by politycznej walce wokół afery billboardowej faktycznie dać gardło. Na pewno taką osobą nie jest Jarosław Kaczyński.
Opozycja powinna też uważać, by z całej afery opinia publiczna nie wyciągnęła wniosku o jej bezsilności. Trzeba też pomyśleć, czy warto podejmować kroki, które skończą się niczym. A wszystko wskazuje na to, że tak skończą się losy zawiadomień, jakie różne partie opozycyjne złożyły do Najwyższej Izby Kontroli, Państwowej Komisji Wyborczej czy Centralnego Biura Śledczego.
Jak pokazuje analiza portalu "oko.press", najbardziej skuteczne narzędzia do działania w tej kwestii ma prezydent miasta, gdzie zarejestrowana jest fundacja – Hanna Gronkiewicz-Waltz. Prezydent Warszawy może skierować do sądu wniosek o stwierdzenie bezprawności działań fundacji, czy uchylenie uchwał jej zarządu. Niestety, ze względu na własne problemy z aferą reprywatyzacyjną, prezydent Warszawy nie jest dziś dla wielu osób szczególnie wiarygodną osobą w walce o wysokie standardy życia publicznego.
Opozycji pozostaje więc głównie skuteczna propaganda. Akcje, takie jak donos na Kaczyńskiego, jej nie ułatwiają.
Komorowski też nie miał z kim przegrać
Jakich błędów w sprawie afery billboardowej nie popełniłaby opozycja, PiS i tak nie powinno być spokojne. Partia ta uważa dziś, że rozgrywka z opozycją to spacerek, a 500+, niskie bezrobocie, rozgrywanie lęków w sprawie uchodźców i retoryka "wstawania z kolan", sprawią, że druga kadencja będzie pewna jak amen w pacierzu.
Wcale tak jednak nie musi być. Komorowski też nie miał z kim przegrać. Ośmiorniczki nie od razu zatopiły PO. Na razie na popis arogancji, jakim jest afera billboardowa, opinia publiczna reaguje milczeniem. Ale przy wyborczych urnach może sobie o niej przypomnieć – zwłaszcza jeśli za nią pójdą podobne, kolejne. Arogancja PiS i przekonanie o własnej bezkarności z pewnością tworzą dla nich podatny grunt.
Jakub Majmurek dla WP Opinie