PublicystykaJakub Majmurek: Jaki nie naprawi krzywd reprywatyzacji

Jakub Majmurek: Jaki nie naprawi krzywd reprywatyzacji

Zamiast ustawy rozwiązującej sprawę, dostajemy komisję, która będzie głównie politycznym spektaklem. Jedyny pożytek z niej taki, że na chwilę zablokuje dalsze reprywatyzacyjne zwroty. Nie sądzę jednak, by zwróciła ona mieszkania poszkodowanym lokatorom, by komuś faktycznie pokrzywdzonemu przez reprywatyzację mogła realnie pomóc. Lokatorom należy się pomoc, ale przynieść ją może przede wszystkim sensowna polityka mieszkaniowa, a nie pokazowe przesłuchania handlarzy roszczeń – pisze Jakub Majmurek w felietonie dla WP Opinie.

Jakub Majmurek: Jaki nie naprawi krzywd reprywatyzacji
Źródło zdjęć: © East News
Jakub Majmurek

14.05.2017 13:50

Warszawska reprywatyzacji bez wątpienia jest jedną z największych patologii III RP. W ramach procesów reprywatyzacyjnych kosztem majątku publicznego bajecznie wzbogaciła się wąska grupa osób. Lokalne społeczności traciły dostęp do szkół i terenów zielonych. Dziesiątki tysięcy lokatorów zmuszonych było opuścić swoje mieszkania, niektórzy z nich popadli przy tym w spiralę sztucznie pompowanych długów. Działaczka stowarzyszeń lokatorskich, Jolanta Brzeska, próbująca walczyć o prawa lokatorów reprywatyzowanych kamienic, straciła życie w tajemniczych okolicznościach.

Czytaj także: Problem z wykształceniem ministra? Stanowcza odpowiedź Jakiego

Na ten dramat złożyło się fatalne prawo, wątpliwe decyzje administracyjne, dziwne powiązania między urzędnikami i grupami przejmującymi nieruchomości, budzące pytania decyzje sądów i indolencja ratusza. Państwo i jego instytucje zawiodło, sprawę trzeba wyjaśnić. PiS ma w tym też oczywisty polityczny interes – reprywatyzacja uderza w ich głównego przeciwnika politycznego, Platformę Obywatelską. Interes polityczny PiS pokrywa się tu jednak z interesem publicznym i w tej można by udzielić partii pewnego kredytu zaufania.

Kolejne Westerplatte ministra Jakiego

Niestety, jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach. O ile trudno mieć na razie zarzuty do działań prokuratury, która sprawą reprywatyzacji w końcu na poważnie się zajęła, to wątpliwości budzi powołanie specjalnej komisji ds. reprywatyzacji. Wybrana przez Sejm, ma dysponować bardzo szerokimi uprawnieniami, których konstytucyjność budzi poważne obawy ekspertów. Nawet komisji można by dać kredyt zaufania, gdyby nie to, że jej przewodniczącym wyznaczono Patryka Jakiego, zastępcę Ziobry.

Reprywatyzacja to skomplikowana materia prawna, wymagająca wielkiej, specjalistycznej wiedzy i doświadczenia w jej stosowaniu. Jaki nie ma żadnego z tych przymiotów, do tej pory znany był głównie ze skrajnie agresywnego stylu prowadzenia politycznego sporu, puszenia się i licznych, zdradzających braki w ogólnej wiedzy, gaf, w jakie pakował się z częstotliwością większą nawet niż sam Ryszard Petru.

Najlepiej postać Jakiego podsumowuje jego ostatnia wypowiedź, że „walka z islamizacją” to „jego Westerplatte”. Nie dość, że Jaki nadyma się, jakby był co najmniej jednym z rycerzy Karola Młota, walczącym z „islamską inwazją” pod Poitiers, to najwyraźniej, trawestując słowa Jana Pawła II, nie bardzo doczytał, o co chodzi w użytej przez papieża metaforze. Ani tego, że Westerplatte poddało się po 7 dniach.

Jaki na czele komisji reprywatyzacyjnej stwarza ryzyko, że komisja nic nie wyjaśni, zmieni się w miejsce brutalnych ataków na samorząd i sędziów i politycznej pyskówki. Chciałbym się mylić, chciałbym, by Jaki udowodnił mi, że nie mam racji i okazał się znakomitym szefem komisji. Ale obawiam się, że racja będzie po mojej stronie.

A wtedy komisja okaże się nie tylko Westerplatte ministra Jakiego, ale całej sprawy wyjaśnienia reprywatyzacji. Jeśli komisja Jakiego chaos prawny wywołany przez lata reprywatyzacji, dokonywanej z pogwałceniem zasady zaufania do państwa, zastąpi kolejnym chaosem; jeśli wyda decyzje, za które państwo polskie będzie później musiało płacić odszkodowania poszkodowanym, to sprawy reprywatyzacji warszawskiej nie zamkniemy już nigdy, a idea naprawienia jej krzywd ostatecznie się skompromituje.

Młot na sędziów i ratusz

Czy władze PiS o tym wszystkim nie wiedzą? Czemu mimo wszystko stawiają na Jakiego? Wynikać to może z wewnętrznych rozgrywek w obozie rządzącym. Jaki jest człowiekiem Zbigniewa Ziobry, a jego wpływy idą ostatnio w górę, eksponowana medialnie posada dla Jakiego jest kolejnym potwierdzeniem znaczenia ministra sprawiedliwości.
Jaki, jako szef komisji, gwarantuje też, że Komisja stanie się młotem na dwie grupy, przeciw którym PiS prowadzić będzie w najbliższych miesiącach polityczną ofensywę: sędziów i warszawski ratusz.

Reforma sądownictwa, podporządkowująca sędziów ministerstwu, będzie dla PiS politycznie kosztowna w kraju i na arenie międzynarodowej. Rządząca partia potrzebuje dobrych argumentów przeciw sędziom, by sprzedać reformę opinii publicznej. Komisja ma ich dostarczyć. W te tony Ziobro uderzał już w dniu ogłoszenia nominacji Jakiego: „w sprawie jest wątek sądowy” – przekonywał, co dowodzić ma konieczności proponowanej przez niego reformy.

Wątek sądowy – jawnie absurdalnych, szkodzących interesowi publicznemu sądowych decyzji – w aferze reprywatyzacyjnej naprawdę występuje. I samorząd sędziowski winny jest społeczeństwu wytłumaczenia, jakich ciągle nie udzielił. Proponowane przez Ziobro zmiany tylko pogorszą sprawę i bardzo źle by się stało, gdyby sprawa reprywatyzacji została zinstrumentalizowana w służbie bardzo złej reformy.

Przed komisją grillowani będą nie tylko sędziowie, ale także warszawscy samorządowcy. Znów – w sprawie reprywatyzacji wielu z nich ma się z czego tłumaczyć. Niektórzy nie tylko przed opinią publiczną, ale i sądem karnym. Komisja nie powinna jednak zastępować sądów.

Potrzebna ustawa, nie nadzwyczajny trybunał

Zwłaszcza, że by ostatecznie kwestię reprywatyzacji zamknąć potrzebny jest nie nadzwyczajny trybunał, ale ustawa reprywatyzacyjna. A tej jak dotąd PiS w Sejmie nie złożył. Tylko ustawa może uregulować raz na zawsze kwestie mienia przejętego przez PRL, kończąc także z tymi absurdami prywatyzacyjnym, które odbywały się z pełnym poszanowaniem istniejącego prawa i procedur.

Problem z Komisją polega też bowiem na tym, że nie jest ona w myśleniu o reprywatyzacji dość radykalna. Zakłada, że problem ze zwrotami zabranych po wojnie w Warszawie majątków sprowadza się do pasożytującego na mieście korupcyjnego układu. Wszystko wskazuje na to, że taki układ faktycznie działał, ale działać nie mógłby, gdyby nie pewne powszechnie podzielane przez całą klasę polityczną założenia na temat własności i najnowszej polskiej historii. Te założenia przełożyły się na ustawy, które z reprywatyzacji pozwoliły zrobić dochodowy biznes.

Założenia te wcale nie są oczywiste. Centralne z nich mówi, że „własność prywatna jest święta”, a za jej odebranie przez państwo ponad pół wieku temu właścicielom należą się odszkodowania ze strony Polski roku 2017. I to w cenie obecnej wartości budynku z odszkodowaniem za jego bezumowne użytkowanie w nawiązce. Założenie to jest absurdalne. Nie uwzględnia tego, że Warszawa po wojnie była ruiną, którą odbudowano dzięki często społecznej pracy całego społeczeństwa i nakładów państwa. Nie uwzględnia przedwojennego zadłużenia właścicieli wobec często państwowych banków i tego, że obecna wartość nieruchomości jest pochodną pół wieku zmian w tkance miejskiej, publicznych wydatków na drogi, wodociągi itd.

Sytuacja gdy mało zamożne społeczeństwo polskie składa się na milionowe odszkodowania dla spadkobierców przedwojennych gruntów, na których w 1945 roku znajdowała się wyłącznie kupa gruzów, obraża zdrowy rozsądek i jest zwyczajnie niesprawiedliwa. Przeciąć ją może tylko ustawa reprywatyzacyjna wygaszająca roszczenia w zamian za rozsądne odszkodowanie. Np. w wysokości jakiegoś procenta powojennej wartości gruntu, skorygowanej o inflację. Gdyby takie odszkodowania rozłożyć na odpowiednio długi okres czasu, nie byłyby one czymś, czego budżet nie byłby w stanie unieść.

Taka ustawa wymagałaby jednak zakwestionowanie „antykomunistycznej” narracji PiS, odbierającej prawomocność wszystkiemu co działo się w Polsce między 1944 rokiem, a okresami, gdy bracia Kaczyńscy sprawowali władzę. Uznanie, że interesy byłych – nawet najbardziej prawowitych - spadkobierców przedwojennych muszą ustąpić interesowi społecznemu, uderzałoby w prawicową narrację o dobrych, prawych i wspaniałych przedwojennych elitach, jakim zła komuna odebrała należną pozycję społeczną.

Brudny Harry i inspektor Clouseau

Dlatego zamiast ustawy rozwiązującej sprawę, dostajemy komisję, która będzie głównie politycznym spektaklem. Jedyny pożytek z niej taki, że na chwilę zablokuje dalsze reprywatyzacyjne zwroty. Nie sądzę jednak, by zwróciła ona mieszkania poszkodowanym lokatorom, by komuś faktycznie pokrzywdzonemu przez reprywatyzację mogła realnie pomóc.

Reprywatyzacja zdołała już wywołać nieodwracalne skutki prawne, ludzie na ogół w dobrej wierze kupili zreprywatyzowane mieszkania. Mafia reprywatyzacyjna powinna odpowiedzieć za swoje czyny, ale dobrą robotę w tym względzie robi już prokuratura. Lokatorom należy się pomoc – ale przynieść ją może przede wszystkim sensowna polityka mieszkaniowa, nie pokazowe przesłuchania handlarzy roszczeń.

Komisja pomoże za to Patrykowi Jakiemu i innym członkom powozić się w glorii szeryfów stających przeciw układowi po stronie zwykłych ludzi. Do czasu, aż się okaże, jak wiele bałaganu przy okazji narobią. Nie będzie to pierwszy wypadek, gdy politykowi PiS wydaje się, że jest szeryfem z Rio Bravo czy Brudnym Harrym, a naprawdę okazuje się raczej kimś w rodzaju inspektora Clouseau czy Franka Drebina. Ale biorąc pod uwagę wagę sprawy i ciężar związanej z nią ludzkiej krzywdy – szczególnie niesmaczny.

Jakub Majmurek dla WP Opinie

Zobacz także
Komentarze (0)