PublicystykaJakub Majmurek: islam to nie tylko "kłopot", ale też rozwiązanie

Jakub Majmurek: islam to nie tylko "kłopot", ale też rozwiązanie

Walki z Państwem Islamskim (PI) nie da się wygrać, uderzając w islam i identyfikując go jako wroga Zachodu. Taka polityka wzmacnia wyłącznie terrorystów, zniechęca społeczność muzułmańską do krajów zachodnich i wpływa na jej radykalizację. Byłoby to tak samo bezsensowne, jak rozstrzelanie przez CIA Lecha Wałęsy w ramach walki z komunizmem w latach osiemdziesiątych - był przecież politykiem z kraju komunistycznego. Większość muzułmańskich liderów opinii, duchownych i polityków ma się do przywódców PI tak, jak Wałęsa miał się do Breżniewa czy Czernienki - pisze Jakub Majmurek w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Jakub Majmurek: islam to nie tylko "kłopot", ale też rozwiązanie
Źródło zdjęć: © AFP | Dominique Faget
Jakub Majmurek

W dniu zamachów prezydent Francji Francois Hollande w mowie wygłoszonej pod paryskim klubem Bataclan - gdzie miała miejsce egzekucja prawie100 zakładników - wypowiedział wojnę Państwu Islamskiemu. Także wśród polskich komentatorów ta bestialska zbrodnia wywołała lawinę opinii wzywających do "rozprawy z islamem", z "nieintegrującymi się muzułmanami", wreszcie do "pacyfikacji Bliskiego Wschodu" (słowa Bronisława Wildsteina). Dostało się również tym, którym dostaje się zawsze - nieważne, czy gwiazdy naszych niepokornych mediów piszą o Rzymie ery Scypionów, Johnie Lennonie czy wahaniach kursu tajskiego bahta - czyli "lewactwu" i "samobójczej ideologii multikulti". "Atak w Paryżu to kolejny akt wojny cywilizacji islamu z Zachodem, w której lewactwo osłabia nasze siły i zaprasza terrorystów" - tak brzmi dominująca na polskiej prawicy narracja.

Pół biedy, gdy powtarzają ją gimnazjaliści na internetowych forach czy nawet publicyści tygodników opinii. Gorzej, że zaczyna nią mówić także PiS-owski kandydat na ministra spraw zagranicznych, Witold Waszczykowski. Takie rozpoznanie rzeczywistości nie może bowiem nie prowadzić do katastrofy - pozostaje nam się tylko cieszyć, że Polska, jako półperyferyjny, średnio znaczący na świecie, kraj, nawet z dyplomacją kierowaną przez Waszczykowskiego, zbyt wiele w globalnej polityce nie zdoła popsuć.

Cywilizacje nie istnieją

Problem islamskiego terroru nie jest bowiem żadnym "starciem cywilizacji". Już choćby dlatego, że poza znakomitymi grami Sida Meiera cywilizacje - jako odrębne, wyraźnie od siebie oddzielone, wielkie całości społeczne, posiadające wyraźne tożsamości i agendy, zdolne do prowadzenia ze sobą "wojen" - istnieją tylko na kartach historycznej publicystyki Huntingtona i kilku innych autorów, stanowiących zdecydowaną mniejszość w naukowej społeczności. Państwo Islamskie (PI) nie jest żadną manifestacją "cywilizacji islamu", ale nihilistyczną, posługującą i żywiącą się przemocą, organizacją, która dla mobilizacji swoich członków i sympatyków sięga po sztandary, symbole i święte teksty jednej z wielkich religii - islamu. Przy tym to sami wyznawcy islamu - nie dość radykalni dla PI - w największych liczbach padają ofiarami tej organizacji. Dzień przed zamachami w Paryżu miał miejsce jeszcze bardziej tragiczny, jeśli chodzi o ofiary śmiertelne, zamach w Bejrucie - także zorganizowany przez PI. Piekło, jakiego
doświadczyli w piątek mieszkańcy Paryża, mieszkańcy miast Syrii i Iraku doświadczają na co dzień. I to przed nim uciekają przybywający do Europy uchodźcy.

Walki z PI nie da się wygrać, uderzając w islam i identyfikując go jako wroga Zachodu. Taka polityka wzmacnia wyłącznie terrorystów, zniechęca społeczność muzułmańską do krajów zachodnich i wpływa na jej radykalizację. Polityki wymierzone w PI, a uderzające w muzułmanów czy mieszkańców Bliskiego Wschodu w ogóle, byłyby czymś tak samo bezsensownym, jak rozstrzelanie przez CIA Lecha Wałęsy w ramach walki z komunizmem w latach osiemdziesiątych - był przecież politykiem z kraju komunistycznego. Większość muzułmańskich liderów opinii, duchownych i polityków ma się do przywódców PI tak, jak Wałęsa do Breżniewa czy Czernienki.

Wojny z terrorem nie da się wygrać militarnymi i policyjnymi środkami - choć oczywiście nie można ich lekceważyć. By wyeliminować terror, potrzebne jest szerokie rozwiązanie polityczne, maksymalnie izolujące terrorystów od grup, które mogą ich potencjalnie wspierać. Terror nie bierze się bowiem z jakiejś przyrodzonej krwiożerczości świata islamu, metafizycznej i ahistorycznej wrogości tegoż względem Zachodu, ale warunkowany jest przez sieć konkretnych, dających się gorzej lub lepiej opisać, politycznych, ideologicznych i instytucjonalnych czynników.

Wbrew temu, co mówił poseł Waszczykowski, nie oznacza to, że pomniejszamy winę terrorystów. Oznacza tyle i aż tyle, że szukamy takiego rozwiązania, które ryzyko terroru potrafi maksymalnie ograniczyć. Częścią każdego politycznego rozwiązania problemu terroru musi być znalezienie przez Europę jakiegoś modus vivendi z umiarkowanym islamem. Zarówno w granicach Europy, jak i poza nią.

Islam będzie częścią Europy

By udało się osiągnąć to pierwsze, trzeba powiedzieć sobie dziś jasno jedno: islam jest dziś częścią Europy, jedną z wielkich religii kontynentu. Tak samo jak chrześcijaństwo, judaizm czy kulty pogańskie. I nic nie wskazuje, by za naszego życia być przestał.

Na terenie Unii Europejskiej mieszka dziś około 20 milionów muzułmanów - z czego jedna czwarta we Francji. Wielu z nich to osoby urodzone na terenie Europy, od urodzenia obywatele i obywatelki Unii. Całkiem spora grupa to Europejczycy w trzecim pokoleniu. Nie przyjechali tutaj po to, by przejadać nasz socjal. Ściągnął ich europejski przemysł, który potrzebował rąk do pracy w odbudowującej się po wojnie Europie. Bezprecedensowy dobrobyt kontynentu ostatniego półwiecza, z którego pośrednio korzystamy i my w postaci unijnych pieniędzy, zbudowała również praca przybyszów z Kabylii, Fezu czy Anatolii.

Nie da się, nie zaprzeczając wszystkiemu na czym oparty jest europejski projekt, wypędzić tych ludzi z Europy, odebrać im prawa do własnych praktyk religijnych czy własnej kultury. Z drugiej strony, Europa ma nie tylko prawo, ale i obowiązek wymagać od swoich muzułmańskich obywateli przyjęcia pewnego liberalnego minimum - poszanowania dla praw jednostki, wolności słowa, wyznania i sumienia, równouprawnienia kobiet. Problem z tymi wartościami mają jednak - pamiętajmy - nie tylko wyznawcy islamu, ale też fundamentalistyczni chrześcijanie. Katolicki ojciec rodziny, usiłujący uniemożliwić swoim córkom dostęp do rzetelnej edukacji seksualnej w szkole, jest dla liberalnego społeczeństwa równie wielkim problemem, co ojciec muzułmański, zmuszający swoje córki do noszenia burki w przestrzeni publicznej.

Europa musi nauczyć się żyć z muzułmanami. I z większością nie żyje najgorzej. Muzułmanie zmieniają nasz kontynent i sami są przez niego zmieniani. Między innymi ulegając sekularyzacji. Jak pokazują badania Francuskiego Instytutu Opinii Publicznej z 2011 roku, większość z pięciu milionów francuskich muzułmanów to muzułmanie wyłącznie kulturowi. Jako wierzący i praktykujący określa się jedynie 40 proc. francuskich muzułmanów, do meczetu regularnie uczęszcza jedna czwarta. Nawet ci religijni są względnie liberalni - ponad dwie trzecie wierzących i praktykujących muzułmanek nigdy nie nosi hidżabu.

Dla PI zeświecczeni, umiarkowani muzułmanie, którzy żyją zgodnie ze swoimi sąsiadami w Tuluzie, Lille, Paryżu czy Bordeaux, są takimi samymi wrogami, co chrześcijanie z tych miast. PI chce zniszczyć te wszystkie sfery, gdzie wyznawcy islamu na co dzień uczestniczą w życiu Francji i innych europejskich krajów. Chce w ten sposób podzielić i osłabić europejskie społeczeństwa, wepchnąć je w stan pełzającej wojny domowej. Reagując na zamachy takie jak te paryskie stygmatyzacją muzułmanów, językiem nienawiści, atakami na miejsca kultu czy szczuciem na uchodźców, gramy wedle scenariusza Państwa Islamskiego.

Jeśli chcemy w Europie społecznego pokoju, nie tylko nie możemy uprawiać retoryki "wojny cywilizacji", ale musimy także zająć się problemami różnego rodzaju barier i wykluczenia, jakich na co dzień doświadczają muzułmanie - kulturowi i religijni, świeccy i pobożni. Na rynku pracy, w dostępie do kariery, edukacji, mieszkań. To one rodzą gniew, jakim karmią się skrajne siły. Oczywiście, "rdzenni Europejczycy" też doświadczają podobnych problemów. I też wspierają skrajności - Front Narodowy we Francji, neonazistów w Niemczech, Ruch Narodowy w Polsce. Albo wspólnie rozwiążemy problemy nierówności i barier w mobilności społecznej albo w Europie czeka nas pojedynek nienawistnych ekstremizmów - jedne wymachiwać będą czarną flagą PI, inne sztandarami z Joanną d'Arc albo krzyżem celtyckim.

Bliskowschodni kocioł

Nie da się też rozwiązać problemu terroru bez opanowania sytuacji na Bliskim Wschodzie. Ale nie uda się jej opanować militarną "pacyfikacją" regionu. Skutkiem poprzedniej próby tego rodzaju było właśnie powstanie PI. Nie powstałoby ono, gdyby interwencja Stanów, Wielkiej Brytanii, Australii i Polski w Iraku, nie zniszczyła państwa Saddama Hussajna i nie pogrążyła Iraku w chaosie. Gdyby wsparcie dla syryjskich rebeliantów nie pogrążyło kraju w chaosie. Kraje zachodu - Stany i mocarstwa europejskie - nie mają dziś pomysłu jak rozwiązać sytuację w Syrii i Iraku, która napędza rozwój PI.

Najbliższymi sojusznikami mocarstw NATO w regionie są bogate monarchie znad Zatoki Perskiej, których obywatele najhojniej finansują islamski ekstremizm, w tym PI - Arabia Saudyjska, Katar i Kuwejt. Nasz sojusznik z NATO, obierająca wewnętrznie coraz bardziej autorytarny kurs, Turcja, prowadzi agresywne działania wojskowe przeciw Kurdom - jak dotąd jedynej sile zdolnej skutecznie prowadzić walkę z PI (w dodatku, sile najbardziej świeckiej i postępowej w regionie). Broń, jaka miała trafiać ze Stanów do umiarkowanej syryjskiej opozycji, dziwnym trafem kończy w rękach PI.

Zanim Francja i reszta Zachodu zacznie więc kolejną rundę "wojny z terrorem", może warto zastanowić się nad tym, co chcemy osiągnąć na Bliskim Wschodzie? Jakie działania mogą przynieść trwały pokój? Kto naprawdę jest naszym sojusznikiem? Jakie są umiarkowane, postępowe siły, z którymi moglibyśmy współpracować?

Odpowiedzi na te pytania nie są łatwe. Niewykluczone, że, by zapewnić pokój, bezpieczeństwo i elementarny poziom gospodarczego rozwoju w regionie, konieczne będzie zastosowanie przez państwa zachodnie także wojskowych środków. Ale pchanie się dziś, na ślepo, bez długotrwałego planu "co po militarnym zwycięstwie" w tak zapalny region - jak zrobili to Amerykanie w poprzedniej dekadzie - jest strzelaniem sobie w kolano. Działaniem, które nie może nie doprowadzić do jeszcze większego chaosu i wzmocnienia żywiącego się nim PI. Albo do stworzenia jeszcze bardziej przerażających sił.

Wyrzucając uchodźców, wzmacniasz islamistów

Częścią politycznego rozwiązania problemu islamistycznego terroru jest również problem uchodźców. Zanim ich fala dotarła do Europy, tysiące uchodźców przyjęły już kraje muzułmańskie - Turcja, Liban, Jordania. Zachód musi tym państwom pomóc - zwłaszcza dla niewielkiego, rozdzieranego przez terror, Libanu uchodźcy mogą okazać się zbyt wielkim ciężarem. A zmiana Libanu w kolejne "państwo upadłe", jeszcze bardziej pogorszy naszą sytuację. Przyjęcie uchodźców jest więc nie tylko gestem dowodzącym podstawowego człowieczeństwa i ludzkiej przyzwoitości, ale także rozsądnym politycznym działaniem. Głosy, że fala uchodźców niesie terror, należy włożyć między bajki - żadnych zamachów nie było w krajach, który przyjęły ich najwięcej (Niemcy, Szwecja), a zamachowcami są zazwyczaj osoby urodzone w Europie i zradykalizowane we wczesnej dorosłości.

Odmawiając pomocy uchodźcom obciążamy dalej państwa regionu, który i tak jest już na granicy totalnej implozji, a duża jego część daleko za nią. W ten piątek Europa odczuła jej skutki na własnej skórze. Stygmatyzując islam, szczując na migrantów, zamykając granice przed uchodźcami, gramy według scenariusza strategów kalifatu i na własną zgubę. Gdyby tylko Prorok pozwalał na to wodzom Państwa Islamskiego, słuchając polityków nowego rządu i czytając polski internet, z pewnością sięgnęliby po szampana.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1118)