Jakub Majmurek: Czy PiS otwiera właśnie ukraiński front?
Zaczynają się polityczne wakacje, w mediach informacje o grasującym pod Warszawą pytonie. Mimo sezonu ogórkowego, obóz rządzący nie próżnuje. Niestety, w przypadku tej władzy, nie zawsze jest to dobra wiadomość. Z pewnością nie w wypadku wojewody lubelskiego, Przemysława Czarnka.
Czarnek złożył na początku tygodnia doniesienie do prokuratury na Grzegorza Kuprianowicza – prezesa Towarzystwa Ukraińskiego w Lublinie. Co takiego zrobił Kuprianowicz? W niedzielę, 11 lipca, podczas uroczystości w Sahryniu –wsi, gdzie w marcu 1944 roku z polskich rąk zginęło kilkuset ukraińskich cywili – powiedział, że „ta zbrodnia przeciwko ludzkości została popełniona przez członków narodu polskiego, partyzantów Armii Krajowej będących żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego”. Wyraził też żal, że ofiary Sahrynia nie zostały upamiętnione podobnie, jak polskie ofiary Wołynia.
Wojewoda uznał, że słowa te spełniają znamiona znieważania narodu polskiego, oraz stanowią naruszenie ustawy o IPN. Ta, nawet po ostatniej nowelizacji, zakazuje zaprzeczaniu zbrodniom OUN-UPA na ludności polskiej. Zdaniem wojewody, zrównując incydentalne polskie akcje przeciw Ukraińcom ze zorganizowaną, wymierzoną w Polaków czystką etniczną o znamionach ludobójstwa, Kuprianowicz, choć bezpośrednio nie zaprzecza ukraińskim zbrodniom, pomniejsza je na tyle, że sprawę zbadać powinna prokuratura.
Wojewoda pakuje nas na minę
Nad jakością prawniczej argumentacji wojewody można tylko załamać ręce. Niestety, wojewoda ośmiesza w ten sposób nie tylko siebie, ale także państwo, którego administrację reprezentuje w terenie. A nawet gorzej niż ośmiesza – pakuje na niebezpieczną dyplomatyczną minę.
Nietrudno bowiem zgadnąć, że sytuacja, gdy ukraiński działacz zostanie choćby oskarżony przez prokuraturę (nie mówiąc o skazaniu) za słowa, wywoła międzynarodowy skandal, znacznie pogarszający nasze relacje z Kijowem. Wojewoda Czarnek w ogóle zachowuje się, jakby wywołanie dyplomatycznego incydentu z Ukrainą było jego celem. Całą uroczystość w Sahryniu – z udziałem prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki – nazwał „prowokacją”, oraz „zjazdem ukraińskich nacjonalistów”. Jest to nie tylko wyraz skrajnej dyplomatycznej niezręczności, ale i hipokryzji. Akurat wojewoda Czarnek jest ostatnią osobą, która miałaby prawo rozliczać kogokolwiek z nacjonalizmu. Sam uczestniczył w uroczystościach ku czci tzw. żołnierzy wyklętych, współorganizowanych przez skrajnie prawicowe środowiska, w tym ONR – organizację odwołującą się do dziedzictwa jawnie faszyzującego, skrajnie antysemickiego przedwojennego ruchu o tej samej nazwie.
Z całego postępowania Czarnka najbardziej zadowolona może być Rosja. To w interesie Moskwy leży bowiem wykopywanie jak najgłębszych przepaści w relacjach między Polską a Ukrainą. Od upadku ZSRR kolejne rosyjskie rządy wykorzystują politykę historyczną jako narzędzie swojej bardzo asertywnej polityki w regionie. Rosyjska propaganda wydobywa, nagłaśnia i podsyca wszystkie konflikty z przeszłości, jakie mogą dziś podzielić narody zamieszkujące sąsiedztwo byłego Związku Radzieckiego: Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, Polaków. Tragiczna historia wymierzonych w Polaków czystek etnicznych na Wołyniu także jest do tego wykorzystana. Przykro patrzeć jak często dają się na to nabrać wysocy urzędnicy państwa polskiego.
Wołyń nie może definiować naszych relacji z Kijowem
W środę w Brukseli odbywa się szczyt NATO. Po jego zakończeniu prezydent Duda ma się spotkać z prezydentem Poroszenką. Naprawdę, obaj politycy mają ważniejsze sprawy do omówienia, niż działania wojewody Czarnka – a istnieje niestety ryzyko, że stanie się to tematem dyskusji.
Ukraina jest dziś aktywnie destabilizowana przez Rosję, Moskwa bezprawnie anektowała Krym i uruchomiła konflikt w Donbasie. Stwarza to zagrożenie nie tylko dla Kijowa, ale i Warszawy. Polska potrzebuje względnie stabilnej, zorientowanej na Zachód i demokrację Ukrainy dla utrzymania stabilności własnego, długoterminowego bezpieczeństwa w regionie. W tej sytuacji strategiczne interesy bezpieczeństwa państwa są znacznie ważniejsze od polityki pamięci.
Choć nie ma żadnych wątpliwości, że ukraińska polityka historyczna może w Polsce budzić wiele zastrzeżeń. Symboliczne było to, że Andrzej Duda składał wieniec ku czci ofiar rzezi na Wołyniu w dawnej polskiej wsi Pokuta w szczerym polu, wśród łanów zboża. Na miejscu nie było żadnej tablicy, żadnego symbolicznego upamiętnienia ofiar. Miejsce, jakie liderzy UPA zajmują w ukraińskiej pamięci radykalnie nie zgadza się z polską wrażliwością i naszym postrzeganiem historii. Ukraińska opinia publiczna nie przepracowała Wołynia i czeka ją w tym względzie wiele pracy. Bez wątpienia zorganizowanie uroczystości w Sahryniu w sąsiedztwie rocznicy krwawej niedzieli było też głęboko kontrowersyjne z punktu widzenia Polaków.
Nie możemy jednak wymagać od sąsiadów, by w kwestiach polityki historycznej, przyjęli naszą wrażliwość. Uzależnianie relacji z kluczowym dla nas sąsiadem – zwłaszcza w obecnej sytuacji - od jego stosunku do wydarzenia sprzed ponad pół wieku to stawianie polityki państwa głowie. Przeszłość – najbardziej traumatyczna, jak Wołyń – nie może zaćmiewać nam aktualnych interesów i przyszłości. Niezależnie czy chodzi o relacje z Berlinem, Moskwą czy Kijowem.
Chodzi także o naszą wolność
Działania wojewody szkodzą nie tylko polskiej polityce wschodniej, stwarzają także realne zagrożenie dla wolności słowa i badań naukowych w Polsce. Jeśli Kuprianowicz zostanie oskarżony, stworzy to bardzo groźny precedens. Badacze ludobójstwa i polsko-ukraińskiej historii będą się teraz wielokrotnie zastawiać, czy publikując wyniki i wnioski ze swoich badań nie narażają się na represje prokuratury. Akcje pacyfikacyjne Polaków wymierzone w ukraińską ludność cywilną też miały realnie miejsce, naukowcy powinni móc je swobodnie badać, a opinia publiczna rozmawiać o nich bez lęku, że artykuły na ten temat zaaresztuje prokuratura. Działania wojewody Czarnka zagrażają dziś wolności debaty każdego i każdej z nas, jak nasze zainteresowania nie byłyby dalekie od stosunków polsko-ukraińskich – logikę wojewody bardzo łatwo przenieść na każdy budzący kontrowersje obszar.
Państwo polskie musi także nauczyć się akceptować to, że jego obywatele – różnych narodowości – mogą mieć różna historyczną pamięć. Polityka historyczna demokratycznego państwa nie może polegać na narzucaniu wszystkim tej samej historycznej wrażliwości. Ślązacy mają prawo do własnej pamięci II wojny światowej, polscy obywatele narodowości ukraińskiej do swojej pamięci takich wydarzeń, jak pacyfikacja Sahrynia. Próba urzędowego tłumienia takich narracji nie przekona nikogo do polskiej, może za to zniechęcić do państwa polskiego.
Wojewoda Czarnek powinien wylecieć z hukiem już po tym, gdy przemawiał publicznie pod godłem ONR.
Nie wierzę, że władzom PiS będzie przeszkadzało to, że wojewoda tłumi wolność historycznej debaty, czy to jak traktuje mniejszości narodowe. Mam jednak nadzieję, że potencjalne miny, na jakie wpycha nas w relacjach z Ukrainą wywołają refleksję w rządzie, który ciągle podkreśla znaczenie relacji z Kijowem dla Polski.
Chyba że po Europie i Izraelu, także w relacjach z Ukrainą planujemy wstać z kolan i upaść na głowę?
Jakub Majmurek dla WP Opinie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl