Jak zostałem "kanarem"
Pasażerowie łódzkich tramwajów i autobusów najczęściej nie zostawiają na kontrolerach suchej nitki. Większość rozmów na ich temat kończy się stwierdzeniem, że to osiłki o wielkich mięśniach i lepkich rękach, co najwyżej ze świadectwem z podstawówki w kieszeni. Że przyjmowani są prosto z ulicy, a pracodawcę nie interesuje ich przeszłość. Postanowiłem sprawdzić, czy rzeczywiście "kanarem" może zostać każdy, komu przyjdzie na to ochota - nawet gdyby wcześniej był karany.
Rozmowa kwalifikacyjna
We wtorek przed południem pojawiłem się w siedzibie firmy przy ul. POW. W okienku zapytałem o pracę.
- A był pan kiedyś kontrolerem? - zapytał mnie Ryszard Krauze, szef firmy.
- Nie, nigdy - odparłem.
- Jakie ma pan wykształcenie i czy był pan karany?
- Średnie, niepełne bo nie zdałem matury. Karany nie byłem.
- Ma pan miłą prezencję więc może pan spróbować. Proszę przyjść jutro rano. Przepisy pan pewnie mniej więcej zna, resztę wytłumaczą koledzy. Co miesiąc podpisujemy umowę o dzieło, żeby więcej pieniędzy trafiało do kieszeni, a mniej do fiskusa. Zapraszam więc jutro - zakończył.
W środę punktualnie o godzinie 8.30 zameldowałem się w firmie. W pomieszczeniu byli szefowie i kilku kontrolerów. Jedni przyszli po porannej zmianie na herbatę i śniadanie, inni - by pobrać bloczki mandatowe i wyjechać na trasy. Wszyscy gorąco dyskutowali na temat poniedziałkowego wydarzenia, kiedy to jednego z kontrolerów ugryzł w rękę rozwścieczony pasażer.
- Nie opowiadajcie takich rzeczy, bo mamy tu młody narybek - rzucił z uśmiechem Tomasz Przybyła, dyrektor ds. windykacji i wskazał na mnie palcem.
Wstał i podsunął mi do wypełnienia ankietę osobową oraz podanie o przyjęcie do firmy. Poza imieniem i nazwiskiem wszystkie pozostałe dane wyssałem z palca i... otrzymałem bloczek karteczek do odbijania w kasownikach i druk raportu z pracy kontrolera.
Ruszamy na gapowiczów
Z rozmowy z szefem wyciągam następujący wniosek: kanarem może zostać każdy, kto wejdzie z ulicy. Takie same szanse na zatrudnienie jak ja miałby nawet kryminalista pod warunkiem, że kłamałby jak z nut. Teraz nadszedł czas. by przekonać się, czy kontrolerzy rzeczywiście zachowują się w tramwajach i autobusach jak dresiarze z dyskotek i czy "biorą".
Przydzielono mnie do Marcina i Roberta, doświadczonych kontrolerów. Tego dnia miałem z nimi jeździć i przyglądać się pracy. Robert wytłumaczył mi, co i jak należy robić i ruszyliśmy w trasę. Za nami podążał nasz redakcyjny fotoreporter. Nie doceniliśmy jednak spostrzegawczości kontrolerów.
- Ktoś nas śledzi samochodem - szepnął Marcin. - Ten biały peugeot stał pod firmą i teraz też tu jest. Nie jest dobrze... Coś tu nie gra. Może to jakiś pasażer szuka zemsty?
Gdy jednak przez opuszczoną szybę wysunął się obiektyw aparatu fotograficznego, jasne było, że ten ktoś robi nam zdjęcia. Marcin momentalnie zadzwonił do firmy. Szef poradził: Jak pismaki robią zdjęcia, to macie się uśmiechać.
Więc z uśmiechem na ustach kontrolowaliśmy przez trzy godziny pasażerów w tramwajach i autobusach. Na przystankach przeskakiwaliśmy z wagonu do wagonu. Marcin wypisał jeden mandat gotówkowy i cztery kredytowe. W dwóch przypadkach przyłapani pasażerowie próbowali wręczyć łapówkę, po 20 zł. Żaden z "kanarów", z którymi jechałem, nie skorzystał z propozycji. - To śliskie sprawy i mało opłacalne - mówili. - Kilku kolegów straciło przez to pracę, ostatnio m.in. "Marynarz".
"Kanar" o pseudonimie Marynarz z hukiem wyleciał z pracy kilkanaście dni temu. Wymuszał łapówkę na studencie, który posługiwał się fałszywymi dokumentami. Nie był to jego pierwszy wybryk.
Kartoteka prawdę ci powie...
Po trzygodzinnym patrolu, wysnułem kolejny wniosek: gapowicze chętnie dają, a "kanary" z różnych powodów nie zawsze biorą, bo albo boją się szefa, albo im się to po prostu nie opłaca. Mają pracę, w której - jeśli się będą uwijać - zarobią trzykrotnie więcej niż kasjerka w hipermarkecie.
Trzy godziny obserwacji nie zastąpi jednak wieloletnich spostrzeżeń, jakie ma Henryka Marcinkowska, była kierownik w firmie kontrolerskiej CSG.
- "Marynarz" pracował wcześniej u nas - mówi. - Osobiście zwalniałam go dwa razy. Za pierwszym razem za łapówki. Ale dałam mu jeszcze jedną szansę. Miarka się jednak przebrała, gdy kopnął pasażerkę w tramwaju linii 43. Długo jednak pracy nie szukał. Zatrudnił go bowiem szef firmy "Kontroler", który doskonale wiedział, że "Marynarz" ma już wiele na swoim sumieniu. "Kontroler" ma w swoich szeregach jeszcze kilku pracowników o podobnej reputacji - kontynuuje pani Henryka.
- To, co się teraz dzieje, było nie do pomyślenia za czasów, gdy kontrolerzy podlegali MPK. Kiedyś osoba, co do której były podejrzenia, nie miała już czego szukać w tym fachu. Dziś nie ma znaczenia ani przyłapanie na łapówkarstwie, ani skandaliczne zachowanie.
Tomasz Przybyła, dyrektor ds. windykacji firmy "Kontroler" zaprzecza, by zatrudniał "złych" kontrolerów. - Boże broń! To stek bzdur i pomówień - usłyszeliśmy wczoraj od dyrektora. - Zapewniam, że sprawdzamy osoby, które zatrudniamy.
- A "Marynarz"?
- To przypadek. Znałem tego chłopaka. Nigdy nie miał zatargów z pasażerami. Może wyglądem straszył gapowiczów? Gdy jednak dowiedzieliśmy się, że zamieszany był w aferę łapówkarską, natychmiast został zwolniony.
Przeglądamy zdjęcia "kanarów" z firmy "Kontroler". Pani Henryka pokazuje twarze swoich byłych pracowników i wylicza: - To kumpel "Marynarza", podobnie się zachowuje, ma inklinacje do zastraszania pasażerów. A to sam szef firmy "Kontroler" Ryszard Krauze. Człowiek niezwykle impulsywny i nerwowy. Kiedyś, gdy sam łapał gapowiczów, pobił się w tramwaju z listonoszem. Innym razem w autobusie 52 pasażer rozbił mu głowę. A to jego wspólnik, pan T. Ma wykształcenie zawodowe. Pracował u nas 2,5 miesiąca i wyleciał za wzięcie 40 zł łapówki- wspomina kierowniczka. - Ciekawą postacią jest również kolejny pan T., który w "Kontrolerze" jest specjalistą ds. kontroli. Kiedyś tak upił się w pracy, że leżał na ulicy z identyfikatorem na piersiach. Wylądował w izbie wytrzeźwień. Dziś cała trójka już nie jeździ, ale zatrudnia pracowników...
Niewątpliwie praca kontrolera jest niewdzięczna, trudna i odpowiedzialna. Tym bardziej, zanim się kogoś wyśle "w miasto", należy przeprowadzać solidną selekcję wśród kandydatów. Na początek choćby wyczerpującą rozmowę kwalifikacyjną, a nie dwuminutową pogawędkę przy stoliku...
Adam Żeberkiewicz rzecznik w Zarządzie Dróg i Transportu Publicznego: - Miesięcznie firmy kontrolerskie przeprowadzają około 70 tys. kontroli. A skarg wpływa do nas około 20. Zwykle pasażerowie skarżą się na niewłaściwe zachowanie kontrolerów lub niesłusznie wypisany mandat. Za każdym razem zajmujemy się sprawą.
Bogumił Makowski rzecznik MPK: - Kontrolerzy od połowy ubiegłego roku nie są już w naszej gestii. Niemniej zależy nam na tym, by właściwie zachowywali się w naszych pojazdach i w stosunku do naszych pasażerów. Nie ponosimy jednak żadnej odpowiedzialności za ich czyny.
Tomasz Jabłoński