"Jak zdejmiesz majtki, dostaniesz darmowego drinka"
"Jesienią zawsze zaczyna się szkoła, a w knajpach zaczyna się picie" - śpiewał onegdaj zespół T.Love w jednym ze swoich najsłynniejszych protest-songów. Piosenka opowiadała o Warszawie, lecz ja coraz częściej przywołuję ją w pamięci, wędrując ulicami Dublina. Widać tu bowiem dwie tendencje, których od jakiegoś czasu się nie widziało: młódź w jednobarwnych sweterkach, nieprzejezdne ulice w rejonie szkół, coraz pełniejsze knajpy i coraz więcej nagrzanych tubylców. Ludzie chyba zatęsknili do normalności - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.
17.10.2011 | aktual.: 25.10.2011 12:28
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Zacząłbym od tego, że w dzisiejszym odcinku nie będzie ani słowa o wyborach, lecz niestety wspomniałbym przez to jednym słowem o wyborach, zacznę więc z zupełnie innej beczki: w miejscowości o nazwie Casltebar pewien Irlandczyk o jakże męskim imieniu Enda nie został wpuszczony do pubu z powodów spirytystycznych. Enda był zły i wierzył, że wcale nie jest aż tak wcięty, jak mu się sugeruje, toteż zwyzywał wykidajłę od pieprzonych Polaków, nie mając pod ręką żadnej lepszej obelgi. Niestety okazało się, że wykidajło też jest narodowości irlandzkiej. Finał tej historii jest jakże żałosny w swej wymowie. Jeden Irlandczyk za nazwanie innego Irlandczyka Polakiem został ukarany przez sąd grzywną w wysokości tysiąca euro. Dostał też zakaz odwiedzania rzeczonego pubu. W uzasadnieniu wyroku padło, że żyjemy w wielokulturowym społeczeństwie, a ludzie tacy jak Enda powinni być powstrzymywani przed podobnym tokiem myślenia. Swoją drogą, ciekawe ile w Irlandii można dostać za
zwyzywanie Polaka od Irlandczyków. Ciężkie jest życie wielokulturowego człowieka w wielokulturowym społeczeństwie, w rzeczy samej indeed.
Wróćmy jednak do wątków rozrywkowo-gastronomicznych. Inny lokal, dla odmiany w Dublinie, ogłosił promocję, w myśl której można dostać za darmo drinka, jeśli się zdejmie majtki i zaniesie bufetowemu. Wzbudziło to ogólny protest ludzi, którzy mają do majtek sentyment natury religijnej, ale ja myślę, że niepotrzebnie, ponieważ tak naprawdę promocja ta jest wielkim ukłonem właściciela lokalu w stronę irlandzkiej polityki prorodzinnej. Stwarza to zupełnie nowe horyzonty dla ludzi uprawiających tak zwany binge drinking, co jest snobistycznym określeniem szybkiej narąbki oraz wszystkich jej efektów ubocznych, włączając dewastację mienia publicznego, wymiotowanie w taksówce oraz na przykład zajście w ciążę, zwłaszcza jeżeli wcześniej się zdjęło majtki. Myślę, że właściciel klubu wiedział co robi, o ile nie miał jakiegoś sekretnego dealu z producentem automatów do prezerwatyw, które stacjonują w jego ubikacji. Nie od parady o niektórych tutejszych kobietach mawia się, że żyją z rodzenia, dzięki czemu obyczaje takie
jak ten majtkowy pomogą im połączyć przyjemne z pożytecznym. Zdejmowanie majtek po pijanemu może być z pewnością bolesnym i kłopotliwym doświadczeniem, więc czyż można sobie wyobrazić lepsze wyjście z tego impasu? Nie dość, że najpierw się zdejmuje gacie, a dopiero potem upija, to jeszcze nie trzeba tych gaci potem szukać po podłodze, bo będą za barem. To piękne. A mówi się, że to w Polsce ludzie zdejmą ostatnie majtki z tyłka, żeby się napić.
Na miejscu kierownika tego przybytku poszedłbym za ciosem i rozbudował knajpę o dodatkowe pomieszczenia z kozetkami, w których konsumenci darmowych drinków mogliby spokojnie odleżeć swoje szaleństwa. By zaś numer z majtkami nie poszedł prędko w zapomnienie, na miejscu powinni otworzyć swoje kramy zaprzyjaźnieni sprzedawcy bielizny; dzięki temu każdy mógłby zdejmować z siebie gacie tyle razy, ile tylko zapragnie i wymieniać je za barem na tyle drinków, ile potrzeba, by paść bez czucia i bez gaci. Osoby o skłonnościach ekshibicjonistycznych, binge-drinkerzy, barowi bzykacze oraz inni studenci byliby w siódmym niebie.
Ech, młodzi ludzie mają dzisiaj takie wspaniałe możliwości rozwoju. I z wątków bieliźnianych to byłoby na tyle. Nie dodałem przy okazji, choć to przecież oczywiste, że w Dublinie jest aktualnie tak zwana barowa pogoda. Nie muszę tego dodawać, ponieważ w Dublinie jest ona zawsze.
W temacie natomiast wykidajłów, to przyznaję, że nie lubię słowa „wykidajło”, ponieważ mam duży szacunek do tej profesji. Jest jednakowoż na tyle groteskowe w swoim para-kresowym brzmieniu, że pasowało idealnie do kontekstu historii pubowej z Castlebar. Mówiąc zupełnie szczerze, współczesne słownictwo żargonowe jest bardzo nieprzychylne wykidajłom. Zostawia im tylko alternatywę w postaci oklepanego jak kowadło „bramkarza”, który jest tylko niewiele bardziej odkrywczy od banalnego słowa „ochroniarz”. Angielski „bouncer” ma chociaż w sobie trochę więcej plastyki; „bounce” znaczy „odbijać”, a ponieważ taki bouncer jest niejako zderzakiem dla swojego lokalu, przydomek ten można uznać za całkiem uzasadniony.
W czasach mojej młodości stanowisko to w kręgach rokendrolowych nazywano Macho Garfieldem, co świetnie oddawało charakter tej pracy. Powinna ona bowiem łączyć w sobie urok Misia Uszatka ze skutecznością dwóch Terminatorów, by ludzie czuli się bezpiecznie i bez skrępowania na ten przykład zdejmowali w knajpach gacie.
Coraz więcej pubów w Dublinie zatrudnia przynajmniej jednego Macho Garfielda i coraz częściej zdarza się, że Macho Garfield istotnie jest Polakiem. Przyznaję, że choć nie mam w tym temacie zbyt wielkiego rozeznania, to jednak nasi wydają mi się w tej roli dużo uprzejmiejsi od lokalnych Garfieldów. Może to dlatego, że oprócz gabarytów oraz zdolności łamania rąk jednym dmuchnięciem mają też dyplomy wyższych szkół, podczas kiedy ich irlandzcy koledzy w swej edukacji zatrzymali się na etapie kłopotów z użyciem apostrofu. Zresztą, zachowałem dobre wspomnienie i równie dobre mniemanie o wszystkich ochroniarzach narodowości polskiej, jakich dane mi było spotkać w tej przedziwnej krainie. Myślę, że to naprawdę męcząca i odpowiedzialna robota, polegająca na tym, że trzeba się użerać z ludźmi w sposób nienaganny, i że ja, przy swojej anarcho-nihilistycznej duszy z całą pewnością nie nadawałbym się do jej wykonywania. Tym bardziej podziwiam naszych bouncerów, którzy stoją na straży irlandzkiego pijaństwa.
Jednego mijam regularnie, wracając na parking z wieczornych pokazów w Irish Film Institute. Pewnego dnia zacznę mu po prostu mówić dzień dobry. Albo dobry wieczór.
Dobranoc Państwu.
Piotr Czerwiński specjalnie dla Wirtualnej Polski