Jak skutecznie walczyć z władzą?
Różnice cywilizacyjne to także odmienne koncepcje osoby. A te decydują o zachowaniach politycznych, w tym o sposobach kontestowania władzy.
Pierwsza koncepcja osoby ludzkiej, utożsamiana ze światem zachodnim łączy się (jak pokazał Francois Jullien w swoim znakomitym studium o „strategiach sensu” w Grecji i Chinach) z poznawaniem siebie przez szczególne „podwojenie”. Chodzi o odnalezienie własnej tożsamości przez wskazanie w samym sobie niejako drugiego, abstrakcyjnego dna. W chrześcijańskiej wersji jest to na przykład podkreślanie przyrodzonej godności osoby wynikającej z partycypacji w Absolucie, ze wszystkimi prawami i zobowiązaniami wewnętrznymi jakie z owej godności wypływają.
Druga koncepcja osoby, charakterystyczna między innymi dla chińskiego taoizmu, unika problemu tożsamości pojmowanej substancjalnie. Sens odnajduje się na zewnątrz w pełnej korespondencji z pełnioną rolą (tautologia „syn jest synem” jest tu ideałem). A także – w rozpłynięciu się niejako w świecie. Chodzi o umiejętność dostrzeżenia własnej „takości” bez posługiwania się kategorią „różnicy”, ale równocześnie – o zachowanie w sobie obszaru nieokreśloności pozwalającego uniknąć unieruchomienia przez oczekiwania innych. Należy dostrzegać podobieństwo mechanizmów „stawania się” na różnych poziomach istnienia, być rezonatorem wrażliwym na okoliczności – ale nie dać się złamać w czym pomaga brak substancjalnego punktu oparcia czyli – „tożsamości” w sensie zachodnim. Jest za to silny zmysł estetyczny i – „moralność” pojmowana nie (jak w kulturze zachodniej) jako zestaw norm i gotowych odpowiedzi, ale jako wymiar w którym jesteśmy wciąż konfrontowani z pytaniami na które sami musimy odpowiedzieć. „Moralność” w tamtej
kulturze to wrażliwość a nie recepta jak żyć.
Trzecia koncepcja osoby została sformułowana przed wiekami w japońskim buddyzmie Zen, ale dziś powraca na nowo, generowana - zupełnie niezależnie – przez najnowsze technologie dające człowiekowi dostęp do wirtualnych rzeczywistości. Ta koncepcja to niekończące multiplikowanie siebie aby spenetrować całą przestrzeń zachowań do których jesteśmy zdolni. I nie chodzi o obiektywnie istniejące możliwości, ale o subiektywny czynnik woli: rozpoznanie granicy której z powodów estetycznych etycznych nie przekroczę. I tu odrzuca się kategorię „różnicy”: każda nowa kreacja wymazuje poprzednią. Każde wcielenie ma własną logikę i własną racjonalność: tak jak w oczkach sieci regulującej pewne aspekty procesu. Kamienne ogrody Zen w Kyobo uczą takiego znoszenia różnicy i zapominania o dwuwartościowej logice. Pokazują, że można być czymś i czymś przeciwnym. Kamienna kompozycja, przez swoje proporcje, wywołuje w nas nagły stan skupienia.
Intensywniej przeżywamy siebie jako podmiot a równocześnie jesteśmy manipulowanym przedmiotem. A owe kamienie są rzeczą a zarazem – aktorem, podmiotem, który nami manipuluje. A więc - posiada właściwą podmiotowi zdolność „stania się przyczyną”. Znoszenie różnicy to jednak kres naszego, zachodniego, dyskursywnego dochodzenia do „prawdy”. Ale kres dyskursywności dostrzegamy dziś i w instytucjach o formie sieci i elektronicznym komunikowaniu się. Nie przypadkowo marzenie Evana Williamsa o otwartej dyskusji i współpracy, ułatwianej przez jego software, skończyło się narcystycznym Bloggerem a potem – pre-formatowanym Twitterem, gdzie wymienia się emocje i szuka potwierdzenia i bezpieczeństwa, a nie zderzenia idei. Wszystkie te koncepcje osoby mają wpływ na postawy wobec władzy. Pierwsza potrafi domagać się – w imię godności – określenia granic władzy (jak Solidarność w 1980 roku). Druga- poszukująca tożsamości na poziomie metody „stawania się”, korespondującej z innymi formami istnienia w naturze, nie posiada
zdolności wyznaczenia takiej granicy. Dobrze za to potrafi wyrazić sprzeciw przeciwko łamaniu zasad dotyczących całości: brak sprawiedliwości przez nierówny rozkład kosztów, inercyjna równowaga na niskim poziomie blokująca dalszy rozwój; za mało nieokreśloności w dyskursie – prostackim przez swój dogmatyzm. Tak właśnie próbowano atakować komunistyczną władzę po śmierci Mao w Chinach.
Trzecia koncepcja (a to do niej właśnie dążą młodzi ludzie) to najbardziej bezbronna zdolność multiplikowania siebie w wirtualnych przestrzeniach, ułatwia ucieczkę i sprzyja samotności a wtedy trudno o bunt. Równocześnie jednak w ramach tej koncepcji lepiej rozumie się bezradność samej władzy – np. próbującej opanować sieć przy pomocy hierarchii.
Wybacza się też owej władzy synkretyzm łączący idee pozornie sprzeczne, a tak naprawdę dotyczące odmiennych aspektów i faz procesu: konserwatyzm – liberalizm - populizm (jak robią to i PO i PiS). I to właśnie w ramach tej koncepcji osoby dostrzega się potrzebę etyki – choć często już bez odwoływania się do Absolutu. Chodzi o zasady, tabu – także po to, aby – łamiąc je świadomie – nadać głębi, dramatyzmu, narracji własnemu multiplikowaniu siebie. Żeby móc przeżyć fenomenem sumienia, albo bunt – trzeba czuć opór norm, a nie – bezwolnie dryfować. I choć jest to już świat bez dyskursu, forma azjatyckiej nicości z nieskończoną ilością nie przylegających do siebie (a więc – nieporównywalnych) przestrzeni i kreacji – to jest to także świat postsecularystyczny. Wraca potrzeba moralności, po to aby pogłębić spektakl własnego przepoczwarzania się, aby w dramacie – dotrzeć w sobie do osoby ludzkiej.
Prof. Jadwiga Staniszkis dla Wirtualnej Polski