Jak NATO będzie dalej wspierać Afganistan? Kraj jest zależny od zagranicznej pomocy
• Wsparcie dla Afganistanu ma być jednym z tematów szczytu NATO w Warszawie
• Szef Sojuszu już zapowiedział pomoc w finansowaniu afgańskich sił bezpieczeństwa do 2020 r.
• Tymczasem eksperci ostrzegają, że sytuacja w tym kraju jeszcze się zaogni
• Już teraz pod kontrolą talibów ma być najwięcej obszarów od 2001 r.
07.07.2016 | aktual.: 07.07.2016 20:17
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
To była największa i najdłuższa misja, jaką prowadziło NATO. W szczytowym momencie brało w niej udział 130 tys. żołnierzy z 51 krajów Sojuszu i jego partnerów. Mowa o operacji stabilizacyjnej Międzynarodowych Sił Wspierania Bezpieczeństwa (ISAF) w Afganistanie, która rozpoczęła się w 2001 r. (NATO przejęło jej prowadzenie dwa lata później), a oficjalnie zakończyła 13 lat później. Nie skończyła się jednak wojna w tym kraju. Podobnie zresztą jak natowskie zaangażowanie pod Hindukuszem, które ma jednak teraz inna nazwę, a przede wszystkim zadania i wymiar. Dość wspomnieć, że natowskich sił jest tam obecnie ok. 13 tys. Wiadomo, że natowscy żołnierze pozostaną w Afganistanie także w przyszłym roku, a Sojusz obiecał wspierać lokalne siły co najmniej do 2020 r. To kosztowne plany. A warszawski szczyt NATO najpewniej pokaże, jak głęboko będą skłonni sięgnąć do portfeli sojusznicy, by je zrealizować. Dla kraju, który jest zależny od zagranicznej pomocy, to naprawdę ważna deklaracja.
Talibowie w natarciu
W grudniu 2014 r. z Afganistanu wycofała się większość wojsk krajów NATO i jego sojuszników. Koniec jednej misji oznaczał jednak początek drugiej, choć dużo skromniejszej. Od stycznia 2015 r. ruszyła niebojowa misja Resolute Support (RSM). Jej trzon stanowią amerykańscy żołnierze - niemal 10 tys. wojskowych, choć USA planują ograniczyć ich liczbę do końca roku, według serwisu Global Post, do ok. 8,4 tys. (wcześniej zapowiadano zmniejszenie o połowę). Swój kontyngent pod Hindukusz wysłała też Polska. RSM miało się skupiać na szkoleniu i doradzaniu afgańskim siłom bezpieczeństwa oraz rządowym instytucjom. Choć Amerykanie w obliczu tego, co się dzieje w Afganistanie, już nieco poszerzyli swój zakres działania.
Pierwszy rok po wygaśnięciu ISAF, co nie jest wcale zaskakujące, nie był bowiem łatwy. Według ONZ zginęło wówczas 3,5 tys. cywilów, a kolejne 7,5 tys. zostało rannych. Ginie także coraz więcej afgańskich żołnierzy i policjantów, na barkach których spoczywa dziś główny ciężar bezpieczeństwa kraju. Agencja Associated Press ujawniła niedawno, powołując się na wewnętrzny dokument NATO, że w 2015 r. śmierć poniosło 5 tys. afgańskich żołnierzy, o 28 proc. więcej niż rok wcześniej.
Tymczasem chwalić mają się czym talibowie, przejmujący krok po kroku kolejne tereny Afganistanu. Jak podawało AP, już teraz pod ich kontrolą jest najwięcej obszarów od 2001 r., kiedy obalono reżim mułły Mohammeda Omara. Czy odzyskanie przez nich władzy w całym kraju staje się nieuniknione?
Eksperci Fundacji Amicus Europae i Fundacji Kazimierza Pułaskiego, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, podkreślają, że nic nie jest jeszcze przesądzone. - Jest jednak takie ryzyko. Wielu wieszczyło taki scenariusz nim jeszcze skończyła się natowska misja ISAF - mówi Tomasz Otłowski. Z kolei Jakub Gajda dodaje, że niemal pewne jest, że dojdzie do "zaognienia konfliktu".
- Mniej się teraz na Zachodzie interesujemy Afganistanem, ale tam nie dzieje się dobrze od dłuższego czasu. Rządy prezydenta Aszrafa Ghaniego i premiera Abdullaha Abdullaha słabną, choć głośno się o tym nie mówi. W wielu prowincjach władza jest podzielona między oficjalny rząd i gabinet cieni talibów. Na południu dodatkowo aktywne jest Daesz (Państwo Islamskie - red.) - wylicza Gajda, dodając, że to oznacza, iż kraj czeka nie tylko trudne lato, ale też jesień i zima.
Zmiana lidera
Tymczasem w maju ruch talibów zyskał nowego lidera, którym został Hajbatullah Ahundzadeh. Poprzedni, Mułła Achtar Mansur, zginął w nalocie amerykańskiego drona w Pakistanie. Według Otłowskiego paradoks polega na tym, że to Mansur był bardziej skłonny do rozmów z władzami w Kabulu, a Ahundzadeh wydaje się być radykalny i nieprzejednany. - To nie rokuje dobrze, zwłaszcza że talibowie odnoszą sukcesy w polu - dodaje ekspert.
A jednak nowy lider ruchu talibów wydał niedawno oświadczenie, w którym nie tylko wezwał zagraniczne wojska do opuszczenia Afganistanu, ale też - jak podawał Reuters - kusił rząd obietnicami "otwartych drzwi dla przebaczenia i tolerancji". Czyżby jednak negocjacje były możliwe? Otłowski w to wątpi, podkreślając, że Ahundzadeh jest związany przez swojego zastępcę z siatką Hakkanich, która jest przeciwna jakimkolwiek ustępstwom. - Talibowie nie są obecnie raczej stroną przegrywająca, nie będą skłonni do kompromisów z władzami w Kabulu. Oni ciągle mają nadzieję, że rząd uda się pokonać na drodze działań militarnych i operacji terrorystycznych - dodaje.
Także Gajda, uważa, że słowa Ahundzadeha to raczej "podpuszczanie" władz, dla których wycofanie zagranicznych sił oznaczałoby porażkę. - Afganistan po wyjściu wojsk NATO może ponownie stać się takim państwem, jak przed 2001 r., gdzie będziemy mieć do czynienia z protekcją ruchów ekstremistycznych - ostrzega. Ekspert podkreśla jednak coś jeszcze: - Tak naprawdę nie do końca wiemy, kto pociąga za sznurki w ruchu talibów, bo to ugrupowanie jest wewnętrznie podzielone.
Wszystko to sprawia, że trudno wierzyć w wyciąganie ręki przez talibów. Zwłaszcza że, jak zauważa Reuters, krótko przed tym, jak Ahundzadeh zabrał głos, w Afganistanie doszło do krwawego ataku, w którym zginęło 30 osób ludzi.
Oskarżenia wobec Obamy
Jak to możliwe, że mimo kilkunastu lat walk, setek miliardów dolarów wydanych nie tylko na wojnę, ale i budowę szkół czy dróg, i ogromnego międzynarodowego zaangażowania Afganistan wciąż nie jest w stanie samodzielnie stać na własnych nogach, podcinanych raz po raz przez talibów? Najczęściej zwraca się uwagę na dwie rzeczy: pierwsza to geopolityczna mieszanka interesów, która często nie sprzyja Kabulowi, drugim jest ogromna korupcja, która "przejadła" wielką część pomocy.
Niedawno głośno zrobiło się również o wywiadzie amerykańskiego senatora Johna McCaina dla pakistańskiej stacji, w której wskazuje on jeszcze jednego winnego: Baracka Obamę. - Obserwujemy rażącą porażkę amerykańskiej polityki i brak strategii. Nie winię za to Pakistanu. Nie winę za to Aszrafa Ghaniego. Winię prezydenta USA, który zawiódł jako lider - stwierdził polityk, nie szczędząc ostrych słów. Ale czy nie za ostrych?
Tomasz Otłowski podkreśla, że choć na oceny McCaina trzeba patrzeć przez pryzmat toczącej się właśnie w USA kampanii prezydenckiej, to jednak nie można mu odmówić w pewnym stopniu racji. - Przez obie kadencje Obama nie kierował się kwestiami realnej polityki, a podchodził do różnych zagadnień w sposób idealistyczny. (…) Jego administracja była nakierowana na poszukiwanie rozwiązań koncyliacyjnych, także tam, gdzie niekoniecznie można było je znaleźć - ocenił ekspert.
Gajda przyznaje, że Zachód popełnił błędy w Afganistanie - najpoważniejszym z nich było ogłoszenie przez całe NATO daty wycofania ich wojsk. - Talibowie zyskali wtedy duże wsparcie i zostali mentalnymi zwycięzcami batalii, która trwała od 2001 r. - dodaje ekspert. Podkreśla jednak, że mimo to ocena McCaina jest zbyt mocna, bo części przyczyn afgańskich problemów należy szukać po drugiej stronie granicy, właśnie w Pakistanie.
- Jeśli Afganistan nie będzie w stanie dogadać się z Pakistańczykami ws. tzw. Pasztunistanu (region zamieszkany przez Pasztunów na pograniczu dwóch krajów - red.), to nigdy nie będzie tam spokoju - wyjaśnia. Jak dodaje, nie tylko Islamabadowi nie jest wcale na rękę silny Kabul. Podobnie jest z Iranem, który choć nie chce niestabilnego sąsiada, to nie chce również jego wzmocnienia. Całości tego obrazu dopełniają relację z innymi krajami Azji Centralnej, dla których spokojny Afganistan mógłby być nową drogą transportu dla ich surowców, co ograniczyłoby z kolei wpływy Rosji.
Decyzje
To właśnie na tym tle decyzje o wsparciu dla Afganistanu muszą podejmować członkowie NATO, którzy w piątek zbiorą się na szczycie w Warszawie. W Polsce pojawić się mają także Ghani i Abdullah. A szef Sojuszu Jens Stoltenberg już wcześniej zapowiedział, że natowskie siły pozostaną pod Hindukuszem także w 2017 r. - Jestem pewien, że na szczycie w Warszawie będziemy w stanie ogłosić nasze mocne zobowiązanie ws. kontynuowania finansowania afgańskich sił do roku 2020 - mówił w maju. Według Reutersa chodzi o 5 mld dolarów rocznie na szkolenie, wyposażenie i pensje dla Afgańczyków. Przy czym 3 mld z tej kwoty mają pochodzić od USA.
- Cała koncepcja zakończenia operacji ISAF opierała się na tym, że NATO, ale też szerzej społeczność międzynarodowa zamienią zaangażowanie fizyczne, militarne w Afganistanie na wsparcie finansowe władz w Kabulu. Miało ono zapewnić płynność funkcjonowania gospodarki i finansów całego państwa. Zdaje się, że właśnie są z tym problemy. Mam wrażenie, że deklaracje szczytu nie będą czymś wychodzącym ponad wcześniejsze zapowiedzi - ocenia Otłowski, dodając, że mają one raczej zmobilizować sojuszników do wywiązywania się z tego, co obiecywali przez końcem misji ISAF.
Również Gajda wątpi, by członkowie NATO byli w stanie nadwyrężyć swoje możliwości i zgromadzić pokaźniejsze fundusze na prowadzenie afgańskiej misji. I tak już długiej, choć w odcinkach.
Przed kluczowym szczytem Sojuszu Północnoatlantyckiego w Warszawie rozpoczęliśmy w Wirtualnej Polsce cykl dziennikarski Polska w NATO, NATO w Polsce. Jaka jest historia najpotężniejszego sojuszu świata i jak się w nim znaleźliśmy? Czy natowskie bazy obroniłyby Polskę? Co by było, gdyby NATO zabrakło? To tylko część zagadnień, nad którymi chcemy się pochylić.