Jak Europa znosi tolerancję
Wykop ze Szwajcarii czarne owce – namawia rodaków partia rządząca tym krajem. Jej kampania to nie wyjątek. Europa lawiruje między polityczną poprawnością a chęcią pozbycia się imigrantów.
20.09.2007 | aktual.: 21.09.2007 10:59
Wyobraź sobie, że jesteś kozą. Nie byle jaką, bo wybawicielką Szwajcarii. Stoisz przy zielonej granicy swojego kraju i ratujesz go przed złymi owcami. Do Szwajcarii przedzierają się ich całe stada. Dopóki są to owce białe, możesz je spokojnie wpuszczać. Ale owce czarne to zagrożenie: bez pardonu bodziesz je rogami, wydając przy tym wojownicze meknięcia. Czasem czarne wjeżdżają autobusem – wtedy trzeba zaatakować autobus. Im więcej czarnych owiec skosisz, tym więcej zdobywasz punktów.
Nie, to nie jest scenariusz rasistowskiej kreskówki krążącej w drugim obiegu wśród młodzieżówek nacjonalistycznych. Waleczna koza jest bohaterką gry komputerowej, którą można pobrać ze strony partii rządzącej Szwajcarią. Szwajcarska Partia Ludowa (SVP) ma najwięcej, bo 55 miejsc w 200-osobowej niższej izbie parlamentu, i spodziewa się, że zdobędzie ich jeszcze więcej w październikowych wyborach. Popularności przysparza jej umiejętne granie na tych emocjach, na których ze względu na gorset politycznej poprawności nikt wcześniej w tym kraju na taką skalę nie grał – na niechęci do imigrantów.
Gra z kozą i owcami to niejedyny element kampanii szwajcarskich ludowców. W innej zabawie koza stoi na pomoście, pod którym wyciągają się dziesiątki dłoni czarnych i brązowych, chudych i z palcami rozczapierzonymi jak w horrorach. Chcą schwytać spadające z nieba szwajcarskie paszporty. Do tego koza oczywiście dopuścić nie może. Jeśli czerwona książeczka z białym krzyżem wpadnie w czarne ręce, tracimy punkty. O tym, że Szwajcarzy chętnie wcielają się w kozę wybawicielkę, świadczą rankingi punktacji gry. Notowane są w nich dziesiątki osób z różnych kantonów. Tydzień temu czarnych najskuteczniej wykopywali gracze z Zurychu, a paszporty najsprawniej przechwytywali internauci z kantonu Tessin.
Wszyscy też w Szwajcarii zetknęli się z billboardami wyborczymi SVP, na których biała owieczka wykopuje czarną owcę z flagi kraju. Choć za te plakaty Szwajcaria została oskarżona o rasizm, a Europa rzucała na nią gromy, to ich przesłanie trafia do wyborców. Ludowcy skutecznie przekonują, że ich państwo ma z imigrantami poważny problem.
Deportować z rodzinami
– Problemem nie są imigranci, ale imigranci popełniający przestępstwa – prostuje w rozmowie z "Przekrojem" Roman Jäggi z SVP. – Wśród przyjezdnych, zwłaszcza z Turcji i Bałkanów, przestępczość jest wyjątkowo wysoka. Podam przykład: za 85% wszystkich gwałtów dokonanych w Szwajcarii odpowiadają właśnie cudzoziemcy – przekonuje.
Takie statystyki można mnożyć. Z raportu opracowanego przez SVP dowiadujemy się, że choć obcokrajowcy stanowią jedną piątą społeczeństwa szwajcarskiego, to spośród nich rekrutuje się 64% włamywaczy, 70% więźniów i 80% handlarzy narkotyków. SVP podaje, że każdego dnia napadanych jest 20 Szwajcarów. Jednym słowem – jest się kogo bać.
Tuż przed wyborami partia rozpoczęła zbieranie stu tysięcy podpisów pod projektem ustawy, która pozwalałaby deportować cudzoziemców mających na swoim koncie ciężkie przestępstwa, nawet jeśli odsiedzieli już swoje wyroki w więzieniach. Kolejny pomysł prawny to zapis o możliwości deportacji nieletnich kryminalistów wraz z ich rodzinami. O ile ta pierwsza propozycja budzi kontrowersje, to druga rozpętała burzę. Oponenci SVP przypomnieli, że zapisy prawne o odpowiedzialności zbiorowej najbliższych krewnych oskarżonego stosowano jedynie w totalitarnych reżimach, od III Rzeszy, poprzez ZSRR, po rewolucję kulturalną w Chinach w latach 60. Jedynym krajem, którego prawodawstwo przewiduje dziś podobne rozwiązanie, jest Korea Północna. Ludowcy przekonują jednak, że zapis jest sposobem na zapewnienie bezpieczeństwa. – Wielu przestępców to chłopcy w wieku 15–18 lat. Aby się o tym przekonać, nie trzeba nawet znać statystyk. Wystarczy rozejrzeć się po ulicach. Jeśli nie zareagujemy na ten problem, nasze przedmieścia zaczną
płonąć. Podobnie jak francuskie dwa lata temu. Deportacja tych chłopców jest jakimś rozwiązaniem. Przecież nie można odesłać ich samych, bez opieki – tłumaczy Jäggi z rozbrajającą logiką. A sondaże wykazują, że pod jego wywodem podpisałoby się przynajmniej 30 procent szwajcarskich wyborców. Produkcja lęków
SVP szczyci się tym, że jej kampania przełamała tabu. To, o czym politycy do tej pory woleli milczeć, do wielu Szwajcarów trafia jako otwarte wyrażenie ich własnych, często skrywanych przekonań. Nie bez kozery rok temu w referendum aż 68% głosujących opowiedziało się za zaostrzeniem przepisów imigracyjnych i warunków uzyskania azylu (teraz o obywatelstwo szwajcarskie mogą starać się tylko wysoko wykwalifikowani imigranci). Hasła głoszone przez SVP są populistyczne, ale partia zdobywa popularność nie tylko dzięki podsycaniu obaw obywateli, ale także na ich wywoływaniu.
– Proszę nie wierzyć tym statystykom – mówi mi profesor Pascal Sciarini z Uniwersytetu w Genewie, politolog i znawca sceny politycznej Szwajcarii. – SVP manipuluje nimi, żeby wzbudzić w społeczeństwie strach. Sukces partii polega na tym, że udaje jej się przekonać ludzi, że za wszelkie zło w kraju odpowiadają imigranci. Nasze społeczeństwo od wieków opiera się na tolerancji, zaufaniu i otwartości. Tymczasem przez swoją kampanię SVP zastępuje zaufanie, odwieczny fundament naszego społeczeństwa, sztucznie wywołaną podejrzliwością wobec przyjezdnych. Mieni się obrończynią tradycyjnych szwajcarskich wartości, a tymczasem przez podobne działania sama te wartości podważa – komentuje profesor Sciarini.
Niezależnie od tego, w jakim stopniu wykopywanie ze Szwajcarii czarnych owiec było ukrytym pragnieniem elektoratu ludowców, a w jakim to pragnienie zostało sztucznie wykreowane, sukces populistów zbudowany na strachu przed obcymi pozostaje faktem. A przykłady kolejnych krajów pokazują, że umiejętne rozgrywanie karty imigracji w kampanii wyborczej może przynieść znakomite efekty.
Przez imigrantów do wyborców
Na hasłach walki z imigracją karierę robi też belgijska partia Vlaams Belang. Polityczną opinię ma fatalną, a ze względu na liczne procesy sądowe i oskarżenia o rasizm musiała nawet dwa lata temu zmienić nazwę. Poprzednia – Vlaams Blok – była zupełnie skompromitowana. Nowy szyld nie pomógł – antyimigranckie ugrupowanie jest konsekwentnie marginalizowane przez skierowane przeciwko niemu sojusze innych partii. Vlaams Belang nie wchodzi w koalicje rządzące nawet na szczeblu lokalnym. Mimo to społeczne poparcie dla tej partii stale rośnie. W wyborach samorządowych jesienią ubiegłego roku Vlaams Belang zdobyła aż 21 procent głosów mieszkańców Flandrii, holenderskojęzycznej części Belgii. Od tego czasu jest jednym z najbardziej popularnych antyimigranckich ugrupowań w Europie Zachodniej.
Także prezydent Francji Nicolas Sarkozy być może nie wygrałby tegorocznego wyścigu do Pałacu Elizejskiego, gdyby nie imigranci. To on pod koniec kampanii jako jeden z jej tematów przewodnich wylansował dyskusję o tożsamości Francji. Przygotował projekt utworzenia "ministerstwa tożsamości narodowej", zapowiedział zaostrzenie przepisów dotyczących przyjmowania imigrantów, a jego przemówienia na temat "Czym jest Francja i co to znaczy być Francuzem?" natychmiast komentowała prasa.
Kampania Sarkozyego nie była skierowana przeciw imigrantom, ale pozwoliła mu narzucić- ton dyskusji o imigrantach. To pogrążyło zarówno jego rywala z prawej strony sceny politycznej, nacjonalistę Jeana-Marie Le Pena (jego elektorat zaczął przesuwać się ku Sarkozyemu), jak i rywalkę socjalistkę Ségolyne Royal (musiała podjąć dyskusję o patriotyzmie, zrażając do siebie lewicowych wyborców). Natomiast Nicolas Sarkozy, aby nie pogrążyć się w oczach samych imigrantów, zaczął otaczać się ludźmi, którzy są Francuzami z pierwszego lub drugiego pokolenia. Najlepszym przykładem jest Rachida Dati, pani minister sprawiedliwości pochodzenia marokańskiego, żywy dowód na to, jak wysoko może zajść ambitny i zdolny mieszkaniec Maghrebu.
Obecność pani Dati w rządzie osłabia wydźwięk takich posunięć Sarkozyego jak zrealizowanie projektu ministerstwa rozwoju, imigracji, integracji i tożsamości narodowej oraz wprowadzenie bariery prawnej dla przybyszów spoza Unii Europejskiej. Od lipca cudzoziemcy pracujący we Francji, którzy chcą sprowadzić do kraju swoje rodziny, muszą wykazać, że będą w stanie je utrzymać, a tydzień temu powstał projekt poddania ich też testom DNA. Obowiązkowe stało się podpisanie „kontraktu”, w którym rodzice cudzoziemcy obiecują wychować dzieci tak, aby zintegrować je z francuskim społeczeństwem. Ponadto imigranci będą musieli zdawać test z języka i „wartości francuskiego społeczeństwa”. Jeśli obleją egzamin, czeka ich dwumiesięczny kurs poprawkowy.
Testy to zresztą nie tylko francuska specjalność. Wprowadzenie ich to sposób na ograniczenie liczby migrujących do kraju, i to bez narażania się na zarzuty o rasizm czy ksenofobię. Egzamin na obywatela
Gdzie używa się języka cockney? Kim są MP? Czy to prawda, że pracodawca może cię zwolnić za przystąpienie do związku zawodowego? Ile lat musisz mieć, żeby móc sobie kupić zdrapkę? Ile woltów wynosi napięcie elektryczne w brytyjskich kontaktach?
Nie wiesz? Możesz mieć problem z zamieszkaniem na stałe w Wielkiej Brytanii. Władze tego kraju wprowadziły bowiem w listopadzie 2005 roku testy dla ubiegających się o brytyjskie obywatelstwo. Od kwietnia 2007 muszą je zdawać także ci, którzy chcą uzyskać prawo do stałego pobytu. Test składa się z 24 pytań i kosztuje 34 funty, a zdawać można aż do skutku. Jest z czego się uczyć – ministerstwo spraw wewnętrznych wydało broszurę pod obiecującym tytułem "Życie w Wielkiej Brytanii. Droga do obywatelstwa".
Egzaminy z integracji ze społeczeństwem jako pierwsza wprowadziła Holandia już w marcu ubiegłego roku. Adepci muszą nie tylko odpowiadać na pytania o życie w Niderlandach, ale także oglądają uświadamiający film, a w nim takie sceny grozy jak te, w których dziewczyny przechadzają się w kusych koszulkach, a dwaj panowie całują się na ławce. Wszystko po to, aby przygotować na przykład bogobojnego muzułmanina na codzienne widoki w kraju tulipanów.
Eksperymentowi holenderskiemu przyglądały się pilnie inne kraje Europy. Z projektem wprowadzenia podobnych testów na obywatelstwo wystąpiła Hesja, jeden z landów w środkowych Niemczech. Jej premier – reprezentant partii chadeckiej CDU, słynący z wypowiedzi nieprzychylnych imigrantom Roland Koch – zaproponował, aby przybysze przyjeżdżający do jego landu odpowiadali na pytania typu: "Co w 1938 roku osiągnął niemiecki fizyk Otto Hahn?". W całym kraju podniesiono larum, że podobny test oblałaby większość rodowitych Niemców.
Mimo że nie wprowadzono egzaminu z niemieckości, kraj stosuje inną metodę ograniczenia liczby napływających imigrantów. Obywatele spoza UE, którzy chcą zamieszkać w Niemczech, muszą mieć gwarancję zarobków powyżej 80 tysięcy euro rocznie. Ten wymóg ma sprawić, że do kraju będą przybywać tylko wysoko wykwalifikowani pracownicy. Niemieccy pracodawcy robią wszystko, aby otworzyć rynek na tanią siłę roboczą z zagranicy, bo brakuje im po prostu rąk do pracy. Minister gospodarki Michael Glos już teraz obliczył, że ze względu na nieobsadzone stanowiska w tym roku straty we wpływie do budżetu wyniosą aż 20 milionów euro. Politycy jednak boją się narazić wyborcom – zniesienia pułapu 80 tysięcy euro nikt na razie nie obiecuje.
Rosnącą po zjednoczeniu Niemiec liczbę incydentów antycudzoziemskich z pobudek ksenofobicznych lub nacjonalistycznych interpretowano początkowo jako efekt frustracji mieszkańców i obaw przed konkurencją przeważnie w nowych landach. Podobne wypadki w landach zachodnich kazały władzom postrzegać te zjawiska jako problem ogólny i oznakę niezgody na dalszy przyrost liczby cudzoziemców i ich cementującą się separację.
Wprowadzone niedawno przepisy zaradcze, między innymi o ograniczeniu łączenia rodzin, ściganie za zmuszanie dziewcząt do zawierania małżeństw aranżowanych przez ich rodziny, jak też przymusowe kursy niemieckiego i administracyjne wymuszanie własnych działań ze strony cudzoziemców na rzecz integracji w społeczeństwie niemieckim mają wpłynąć na poprawę sytuacji. Czasu pozostało niewiele. Według danych statystycznych w 2050 roku blisko 30 procent społeczeństwa niemieckiego mogą stanowić muzułmanie. Stąd wśród Niemców strach przed wyobcowaniem. Ich oznaką jest na przykład częstszy niż dawniej sprzeciw wobec budowy nowych, olbrzymich meczetów. Zapewne z tego też powodu wielu niemieckich polityków chętnie widziałoby wyjazd imigrantów nieakceptujących wartości zachodnich. Kiedyś Niemcy witali ich skuterami. Teraz gotowi są na to, by pożegnać ich mercedesami.
Zero tolerancji i mur w Padwie
We Włoszech ksenofobiczne hasła skierowane przeciw obcym dyskwalifikują politycznie i towarzysko. Szermujące nimi partie (neofaszyści) składają się na folklor polityczny ujawniający się jedynie na stadionach. Nikt nie odważy się powiedzieć, by wyrzucono obcokrajowców z Włoch, ale coraz częściej Włosi domagają się od władz, by chronić ich przed przestępcami imigrantami i ukrócić działania islamskich integrystów. W dużych miastach doszło również do protestów przeciw powstawaniu gett (chińskich, cygańskich, muzułmańskich).
Jednak władza sięga po prawne sposoby walki z imigrantami. Wobec rosnącej przestępczości i oburzenia społecznego na bezkarność, zwłaszcza drobnych przestępców, premier Romano Prodi zwołał we wrześniu spotkanie na szczycie z ministrami obrony, spraw wewnętrznych i sprawiedliwości. Zapowiedziano, że policji będzie pomagać 30 tysięcy żołnierzy, a sprawcy zuchwałych napadów, gwałtów i innych „przestępstw budzących niepokój społeczny” automatycznie trafią do aresztu.
Równocześnie rząd zapowiada politykę zero tolerancji dla drobnych przestępców. Na liście znaleźli się pomywacze szyb samochodowych na skrzyżowaniach, agresywni żebracy, nielegalni handlarze, parkingowi i prostytutki. Choć nikt o tym głośno nie mówi, są to de facto sankcje, które uderzają w imigrantów. Ba, restrykcje mogą być jeszcze większe. W Padwie mieszkańcy jednej z dzielnic zmusili burmistrza do wybudowania muru, który oddzielił ich od osiedlonych w trzech budynkach czarnych imigrantów utrzymujących się z prostytucji i handlu narkotykami.
Nie tylko Szwajcaria, ale także już cała Europa Zachodnia zaczyna na różne sposoby bronić się przed imigrantami. Jeszcze w latach 50. i 60. tania siła robocza spoza kontynentu napędzała europejski cud gospodarczy. Teraz wiele krajów chce uważniej dobierać gości. I choć nie wszyscy gotowi są od razu skorzystać ze szwajcarskiej kozy wykopującej czarne owce, to jej nagła kariera w samym sercu Europy daje do myślenia.
Joanna Woźniczko-Czeczott
współpraca: Piotr Kowalczuk z Rzymu, Andrzej Stach z Berlina