"Jak chcą nas wysiedlić, niech to zrobią". Radochów sprząta po powodzi i nie wie, co dalej
- Jeśli będą chcieli nas wysiedlić, to chyba się zdecydujemy. Już trzeci raz zostaliśmy zalani i wystarczy - mówią mieszkańcy Radochowa. We wsi, zniszczonej po pęknięciu tamy w Stroniu Śląskim, trwa wielkie sprzątanie. Ale remonty trudno planować - wrócił temat budowy zbiornika retencyjnego.
Radochów koło Lądka-Zdroju. Na rogu białego domu z brązowym dachem, ponad metr nad ziemią, rzuca się w oczy tabliczka: "Powódź 1997". Pokazuje, dokąd sięgała woda 27 lat temu. Około metr wyżej tabliczki jeszcze nie ma, ale wyraźnie widać nowy, rdzawy ślad. To do tej wysokości podeszła woda we wrześniu 2024 roku.
Skala zniszczeń w Radochowie może nie byłaby tak duża, gdyby nie pękła zapora w Stroniu Śląskim. W niedzielę 15 września duża część wsi położonej w dolinie Białej Lądeckiej znalazła się pod wodą. Niewielka rzeka płynąca leniwie tuż przy domach, zamieniała się w rwący wodospad, który wyżłobił nowe koryto. Woda zmiotła słupy elektryczne, zniszczyła domy i infrastrukturę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Remontować czy nie? Wieś zamarła i czeka na decyzję o budowie zbiornika
- Ja tutaj dla nas przyszłości nie widzę. Jesteśmy za młodzi, żeby znów ładować pieniądze w dom, nie mając pewności, czy wielka woda znów się nie powtórzy. Jesteśmy świeżo po remoncie, teraz trzeba zrobić to samo od nowa - mówi 27-letnia Edyta, poprawiając fioletowe gumowe rękawice.
- Nie dostaliśmy na razie ani grosza wsparcia. Dalej czekamy na kontrolę z gminy, żeby wypłacili nam zapowiadane 10 tysięcy złotych. U sąsiadów urzędnicy byli kilka dni temu, ale do nas jeszcze nie dotarli – denerwuje się Olaf, mąż Edyty. Młode małżeństwo czeka też na przedstawiciela ubezpieczalni.
Wciąż nie wiedzą, czy remont domu w ogóle ma sens. Wszystko przez plany budowy na terenie Radochowa zbiornika retencyjnego. Pięć lat temu na terenach Ziemi Kłodzkiej - w ramach projektu ochrony przeciwpowodziowej dorzecza Odry i Górnej Wisły - planowano powstanie kilkunastu zbiorników retencyjnych. Mieszkańcy jednak zaprotestowali i zbiornik nie powstał.
- Nie chcemy zbiornika w naszej wsi. Chcecie zniszczyć krajobraz. Jak turyści będą tu przyjeżdżać, jeżeli będzie u nas wielka, sucha dziura? - mówili w 2019 roku podczas spotkania z przedstawicielami Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie, które relacjonowała wrocławska "Wyborcza".
- Chcecie nas wysiedlić, a to słowo - zwłaszcza na tym terenie - ma pejoratywne znaczenie – protestowali mieszkańcy wsi.
Dziś temat znów wraca, a ludzie, którym ostatnia powódź zniszczyła domy, czekają na zapowiedziane na najbliższe dni spotkanie z przedstawicielami Wód Polskich.
Z wielkich planów została wielka woda
W 2019 roku wzdłuż rzeki Białej Lądeckiej miało powstać pięć zbiorników, a na Nysie Kłodzkiej i Ścinawce po dwa. Plan powstał na zlecenie Wód Polskich, a pieniądze - 1,5 mld złotych - miał wyłożyć Bank Światowy. Zbiorniki miały przyjąć ilości wody występujące "raz na sto lat".
Zbiornik, który chciano zbudować w Radochowie, miał mieć powierzchnię 64 ha i kończyć się zaporą o wysokości 18 m. W Długopolu wysiedlona miała zostać prawie połowa wsi. Przyjęto wersję budowy dziewięciu zbiorników, kosztem przesiedlenia około 1200 osób.
Ponieważ zbliżały się wybory, politycy różnych opcji zaczęli popierać protestujących. Do dziś trwa licytacja, politycy której partii w największym stopniu przyłożyli rękę do porzucenia projektu. Również Bank Światowy, widząc emocje związane z budową zbiorników, wycofał się z finansowania. Z kolei Wody Polskie zadeklarowały, że nie będzie kolejnych wielkich zbiorników przeciwpowodziowych.
Do protestów z 2019 roku nawiązywał komunikat Wód Polskich z 17 września br.: "Cztery oddane do użytku w latach 2021-23 suche zbiorniki przeciwpowodziowe na Ziemi Kłodzkiej: Szalejów, Krosnowice, Roztoki i Boboszów zgromadziły łącznie blisko 15 mln m sześć. wody, spłaszczyły falę powodziową, która dotarłaby do Kłodzka i popłynęła w kierunku Nysy. Wybudowany w 2021 r. zbiornik Roztoki na potoku Goworówka ograniczył falę wezbraniową z Nysy Kłodzkiej do Kłodzka. Zbiornik zgromadził ponad 2,5 mln m3 wody i bezpośrednio ochronił 1200 osób".
Nie poznamy już odpowiedzi, w jak dużym stopniu udałoby się ograniczyć skutki powodzi w roku 2024, gdyby zbiorniki retencyjne powstały w pierwotnie planowanym kształcie.
Na razie to jest wegetacja
Takiej wody, jaka była we wrześniu, w Radochowie nikt się nie spodziewał.
- Jak przyszły deszcze, pojechałem do córki, żona chciała zostać w domu. Uparta jest, mówiła, że ma ciszę i spokój, i nigdzie się nie rusza. W niedzielę o godz. 3 w nocy napisała tylko SMS-a, że woda opada. Wszyscy się uspokoiliśmy – opowiada Bogusław Dobrzański, 66-letni emeryt.
- Ale rano brak prądu, brak komunikacji, nie wiadomo, co się dzieje. Syn jest wojskowym i przekazał nam, że tama pęka. O godz. 13 widziałem tylko, jak w stronę Radochowa lecą helikoptery. Łączności zero, w poniedziałek żadnych wiadomości, dopiero we wtorek udało mi się dotrzeć do wsi. Spotkałem sąsiadów i powiedzieli mi, że żona została ewakuowana – opowiada.
- Wie pan, co mi powiedziała, jak się w końcu spotkaliśmy? Że tyle lat jesteśmy razem, a ja nigdy jej tak nie przytuliłem, jak ten pan, który ją ratował i wciągał do helikoptera - śmieje się Dobrzański.
- Pomoc ludzi jest ogromna, dostałem kuchenkę, kosiarkę żyłkową. Wojsko wpadło, szlam raz-dwa wynieśli. Zapomogę od razu dostałem i tak tu teraz sprzątam. Ale na razie to wegetacja. Tynki są częściowo zbite, wszędzie chodzi sprzęt do osuszania, ale wilgoć została. Czekam na kosztorys, ale wstępnie te zapowiadane 200 tys. zł od rządu powinno wystarczyć - dodaje.
- A co, jeśli będzie decyzja o powstaniu zbiornika? - pytam.
- Fakt, kilka lat temu się na to nie zgadzaliśmy. Jest fajnie, dlaczego mają mnie wyrzucać? Tak myśleliśmy. Wtedy też nie było konkretnych planów, nikt nie mówił o przeniesieniu, tylko że będą nas wywalać i koniec. Każdy był w szoku. Ale teraz myślę, że jak będą wywalać, to większość będzie za.
"Poszliśmy na piętro i modliliśmy się o życie"
Na ewakuację nie zdecydowali się też małżonkowie Bożena i Wiesław.
- Przyjechali strażacy i powiedzieli, że woda podniesie się o metr. To tyle, że wyszłaby z koryta, ale nie zalałaby nawet podwórza. A w rzeczywistości z samego deszczu rzeka podniosła się o trzy metry, a gdy puściła tama, to już nas całkiem zalało. Poszliśmy na piętro i modliliśmy się o życie - wspomina pani Bożena.
Kobieta pokazuje nagrany film. - Apokalipsa. Na dole lodówka zaczęła pływać. Taki rumor się zrobił, że myślałam, że dom się wali – komentuje.
To dlaczego w końcu nie zdecydowaliście się na ewakuację? - dopytuję.
- Nie wiem. Adrenalina? Pewnie też i trochę głupoty, i trochę z brawury – przyznaje pan Wiesław.
Małżeństwo dostało już 10 tys. zł zapomogi i czeka na dodatkowe wsparcie. - Może przed zimą się uda dostać. Piec nam działa, tylko 15 metrów buku do palenia popłynęło. Jak jest słońce, to można otworzyć okno i suszyć dom, ale jak padało znów kilka dni, to czuć jest stęchlizną - mówią.
Na zapowiadane spotkanie z przedstawicielami Wód Polskich planują się wybrać.
- Jeśli będą chcieli nas wysiedlić, to chyba się zdecydujemy. My już trzeci raz zostaliśmy zalani. Wystarczy. Tylko teraz jesteśmy w zawieszeniu. Nie wiadomo, kiedy miałby być te wysiedlenia. Za rok? Za pięć? Dlatego nie wiemy remontować dom czy nie? - zastanawia się pani Bożena.
Mąż dodaje: - To jakiś profesor ma przyjechać i dać pogadankę, pewnie żadnej decyzji nie będzie. Myśmy nie wyrazili zgody pięć lat temu, bo wszystko było na wariackich papierach. Gdzieś rzucili hasło bez konkretów i ludzie zaczęli się buntować. O takich sprawach powinno się rozmawiać indywidualnie, a nie w grupie, gdzie protestujący są najgłośniejsi. Ale myślę, że tym razem chętnych na wysiedlenie będzie więcej niż ostatnio.
"Będę stała w obronie każdego"
Na uliczkach Radochowa uwijają się wojskowi, ekipy budowlane naprawiają zniszczone instalacje, w niektórych miejscach straszą zniszczone domy, których ściany porwała woda. Od domu do domu na żółtym quadzie jeździ sołtyska Agnieszka Rygielska, która funkcję objęła parę tygodni przed powodzią.
- Czy to pech? - zastanawia się. - Czuję raczej, że jestem w swoim żywiole.
Przekonuje, że ma wsparcie z centrali. - Nie jestem w stanie zliczyć jednostek wojska, które nam tu pomagają. Mamy wojsko inżynieryjne, które robi przepusty, naprawia drogi. Żołnierze sprzątają podwórza. Bez chaosu, idą od domu do domu.
- A co z pieniędzmi - dopytuję.
- Niektórzy wciąż na nie czekają. Potrzebujących jest kilka tysięcy, a pracownicy opieki społecznej też mają swoje moce przerobowe – odpowiada sołtyska.
Agnieszka Rygielska w Radochowie mieszka niemal od urodzenia.
- Na razie nikt nam nie chce zdradzić szczegółów w sprawie ewentualnej budowy zbiornika. Czekamy na spotkanie z Wodami Polskimi. Do marca ma trwać odbudowa w ramach operacji "Feniks". Mój dom też ucierpiał, ale chcę do niego wrócić. Mieszkańcy są przywiązani do swoich domów, wszystko zależy, jak miałyby wyglądać te przesiedlenia, na jakich warunkach. Ja będę stała w obronie każdego i tych, którzy będą chcieli zostać i tych, którzy woleliby zamieszkać gdzieś indziej.
Paweł Figurski, dziennikarz Wirtualnej Polski