Jadąc na sygnale, rozbiła radiowóz. Policjantka ma zapłacić za naprawę
Policyjni związkowcy i posłanka lewicy Hanna Gill-Piątek biorą w obronę 32-letnią policjantkę z Łodzi. Jadąc do wezwania, spowodowała stłuczkę. Nie tylko dostała 500 zł mandatu, ale obciążono ją kosztami naprawy policyjnego auta.
- To absurd! Dlaczego policjantka, która wykonuje trudną i odpowiedzialną pracę, ma ponosić ryzyko związane z wykonywaniem czynności służbowych i narażać się na wysokie koszty? Przypomnę, że funkcjonariusze Służby Ochrony Państwa rozwalają drogie rządowe limuzyny bez podobnych konsekwencji finansowych - komentuje posłanka Lewicy Hanna Gill-Piątek. Zażądała wyjaśnień od szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego.
Do kraksy radiowozu doszło w połowie lutego na skrzyżowaniu niedaleko wyjazdu na autostradę A1 w Łodzi. Policjantka na sygnale pędziła do zgłoszenia, a przejeżdżając przez czerwone światło, zderzyła się z autem marki volvo.
Funkcjonariusze drogówki uznali, że winę ponosi policjantka. Ukarali ją 500-złotowym mandatem. To jednak dopiero początek konsekwencji finansowych. Może ona być obciążona kosztami naprawy radiowozu. Uszkodzeniu uległ cały przód auta, możliwe, że rachunek sięgnie kilku tysięcy złotych.
Funkcjonariuszka poskarżyła się związkowcom, a interwencji w jej sprawie podjęła się łódzka posłanka Hanna Gill-Piątek.
- Przypadki nieumyślnego uszkodzenia mienia przez funkcjonariuszy zawsze rozpatrywane są indywidualnie. W tej sprawie decyzja co do wielkości kosztów naprawy i zasadności ich ponoszenia nie została jeszcze podjęta - informuje kom. Marcin Fiedukowicz z Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. Podkreśla, że policjant będąc uczestnikiem ruchu drogowego musi się liczyć z tym, że jazda niezgodna z przepisami narazić go może na odpowiedzialność karną, bądź dyscyplinarną. - Pościg za przestępcą nie zwalnia funkcjonariusza z zachowania reguł ostrożności, a nawet wymusza, aby ta ostrożność była jeszcze większa. Tak, aby osobom postronnym nie stała się żadna krzywda - komentuje.
Ktoś musi zapłacić za rozbijane radiowozy
Radiowozy w całej Polsce nie mają ubezpieczeń autocasco. Ewentualne koszty stłuczek spadają na policjantów. To o tyle zaskakujące, że kierowcy Służby Ochrony Państwa rozbijają limuzyny, ale płaci za nich skarb państwa. Niedawno pisaliśmy, że w 2019 roku uczestniczyli w 74 kraksach (w 43 zdarzeniach winę przypisano właśnie funkcjonariuszom).
- Od lat krytykujemy przepisy, które pozwalają na potrącenie równowartości nawet trzech miesięcznych pensji - mówi WP Tomasz Borowiecki, wiceprzewodniczący związku zawodowego łódzkich policjantów. Zwraca uwagę, że policjanci zmuszeni są wykupować własne polisy ubezpieczeniowe od odpowiedzialności cywilnej za zniszczone mienie.
Według związkowców taka sytuacja prowokuje dodatkowe problemy. Część policjantów może odpuszczać ryzykowny pościg za przestępcami z obawy o uszkodzenie radiowozu. Kilka miesięcy temu dziennik "Głos Wielkopolski" opisał historię jak poznańscy policjanci, którzy mieli rozbitą szybę w BMW, obarczyli winą niewinnego kierowcę ciężarówki. Rzekomo poszukiwali "jelenia", który ze swojej polisy zapłaci za naprawę. Sprawa jest wyjaśniana.
Radiowozów nie opłaca się ubezpieczać
Jak się okazuje, problem rozbijanych radiowozów wcale nie jest mały. W 2017 roku w łódzkim garnizonie rozbito 458 aut, a w 65 przypadkach winę przypisano funkcjonariuszom (dane podano w związku z identyczną sprawą stłuczki policjanta).
Przy okazji jednej z takich spraw MSWiA przekonywało, że policjanci płacą za stłuczki tylko w przypadku, gdy przekroczą "granice dopuszczalnego ryzyka". Nie pojawiło się wyjaśnienie, gdzie zaczyna się przekroczenie tej granicy. Według szacunków ministerstwa koszt ubezpieczenia autocasco dla licznej floty radiowozów, przewyższa wysokość rachunków za naprawy rozbijanych aut w danym roku. Dlatego Komenda Główna Policji od wielu lat nie korzysta z ubezpieczeń AC.
Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl