Jacek Żakowski: PiS uwolni nas od Unii. Czekając na wizytę Putina w Warszawie
"Słowa Angeli Merkel o Polsce powinny być dzwonkiem alarmowym dla polskich władz” - pisze Oskar Górzyński na łamach WP Opinie. Moim zdaniem jest to raczej dzwonek alarmowy dla polskich patriotów. A PiS ma kolejny powód, by zadąć w fanfary. Bardzo wiele wskazuje, że tej władzy chodzi właśnie o to, by uwolnić się od konieczności respektowania zachodnich standardów. A to wymaga wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej i ponownego włączenia nas do europejskiego Wschodu.
30.08.2017 | aktual.: 30.08.2017 18:20
Czytaj także: Merkel przerywa milczenie. Tego nie można zignorować
Nie mam pojęcia, jakim alfabetem pisany jest ten scenariusz, ale jego logika zdaje się oczywista. I bardzo przypomina scenariusz węgierski w nieco ostrzejszej formie. Pod pozorem odzyskiwania suwerenności, podmiotowości, godności, niezależności, prawa do realizowania własnych interesów, ochrony bezpieczeństwa Polaków itd. itp., Polska ma stopniowo opuścić wspólnotę zachodnią i jej instytucje (jak Unia). A kiedy konflikt z Zachodem wpędzi nas w tarapaty, pomocną dłoń wyciągnie putinowska Rosja. Pointą będzie zapewne (już w następnej kadencji) warszawska wizyta Putina, który przywiezie prezenty w postaci korzystnych kontraktów, wsparcie dla złotówki (która się załamie jak funt, gdy Polexit zacznie stawać się ciałem), wrak smoleński "zbyteczny w Rosji w związku z zakończeniem śledztwa”, "dowody", że wszystkiemu winien jest niemiecki agent, Tusk, i - co najważniejsze – "traktat o przyjaźni", czyli "dobrą zmianę" dla Traktatu z Maastricht.
Nie mam żadnych dowodów, że taki (lub podobny) plan został przez osoby z czołówki PiS spisany i formalnie przyjęty. Ale on się wyraźnie rysuje zgodnie z zasadą "po owocach ich poznacie". Nie ma przecież powodu uważać, że PiS-em kierują idioci. Zakładam więc, że ludzie kierujący dziś polską polityką mniej więcej rozumieją procesy zachodzące wokół i przynajmniej z grubsza zdają sobie sprawę, czym różni się Zachód, do którego ćwierć wieku Polska dołączała, od Wschodu, do którego od dwóch lat wracamy. Na tę właśnie różnicę powołała się Angela Merkel w krótkiej wypowiedzi, która poruszyła polskich komentatorów.
Można się rozpychać łokciami, ale…
W Polsce szerokim echem odbiły się słowa pani kanclerz, że "nie możemy po prostu trzymać języka za zębami i nie mówić nic, by zachować pokój". Zgadzam się, że były to ważne słowa. Ale dotyczyły one tylko dyplomatycznego języka. Istota była w innym zdaniu: "Nie ma alternatywy: praworządność czy jedność Unii. Jedność Unii za cenę rezygnacji z praworządności to nie byłaby już Unia Europejska". To właśnie to zdanie oznacza nadchodzący triumf proputinowskiej polityki PiS. Angela Merkel jako jedna z ostatnich kluczowych postaci Unii zrozumiała nareszcie, że PiS nie gra w tę grę, co jego poprzednicy, tylko gra bardziej brutalnie. Po dwóch latach łudzenia się, że Polska-PiS rozpycha się w Unii, Niemcy zaczęli rozumieć, że PiS Polskę z Unii wypycha.
Wszyscy w Europie są przyzwyczajeni do tego, że od czasu do czasu któryś kraj, albo kilka krajów, postanawia poprawić swoją pozycję w Unii i zaczyna rozpychać się łokciami. Wszyscy rozumieją, że czasem któryś kraj z jakichś lokalnych przyczyn nie może przyjąć jakichś unijnych ustaleń. Temu służą specjalne rozwiązania w rodzaju "opt-out". W Unii można się o takie wyjątki skutecznie targować nawet kosztem innych, czego najsłynniejszym przykładem jest "rabat brytyjski", czyli krwawo wytargowane prawo płacenia przez Londyn niższej składki do wspólnego budżetu. Wszyscy w Unii rozumieją także, że lokalne tradycje i sytuacje pociągają za sobą różnice ustrojowe. Są w Unii monarchie, demokracje parlamentarno-gabinetowe i prezydenckie, są państwa federalne i unitarne, każdy kraj ma inną ordynację wyborczą, ustrój sądów, system medialny i samorządowy. Ale cała ta rozmaitość oznacza tylko tyle, że wspólne wartości można realizować różnymi sposobami dostosowanymi do lokalnych potrzeb i możliwości.
O co naprawdę chodzi w Unii?
Łącząca Unię wspólnota wartości współczesnego Zachodu częściowo zapisana jest w unijnych traktatach i w europejskich konwencjach, ale jej istota zapisana jest głównie w łączącej Europejczyków kulturze i pamięci historycznej. To one budują rozumienie i hierarchię europejskich wartości, na której szczycie znajduje się bezpieczeństwo, czyli pokój wewnętrzny i zewnętrzny.
Historia nauczyła Europejczyków, że pokojowi służy położenie nacisku raczej na prawa jednostki niż wspólnoty. Realizuje się to przez rozproszenie władzy i raczej kontrolowanie rządu przez obywateli niż obywateli przez rząd. Trójpodział, niezależność sądów, niezawisłość sędziów, immunitety, wolne media, prawa człowieka, wolność zgromadzeń i słowa, prawo do informacji, solidarność i spójność społeczna oraz regionalna redystrybucja, prawa socjalne i ekonomiczne etc. to nie są idee fixe europejskich elit, ale narzędzia utrzymania pokoju (wewnętrznego i zewnętrznego). Z historii Zachodu wiemy, że tak urządzone państwa nigdy nie prowadziły między sobą wojen i nigdy nie doprowadziły się do wojny domowej. O to chodzi w Unii.
Zobacz także: Macron z wizytami w Europie Środkowo-Wschodniej. Do Polski i Węgier nie przyleci
Wiemy też z historii (a także z obserwacji współczesnego świata), że państwa nieuznające zachodnich standardów - od Rosji i Turcji po Chiny i Birmę - mają skłonność do używania przemocy wobec innych państw lub własnych obywateli. Europa, która chce żyć w bezpiecznym dostatku, musi się z takimi krajami układać z konieczności (Merkel mówi o wadze dobrych stosunków z Polską jako sąsiadem, podobnie jak mówi o wadze dobrych stosunków z Rosją czy Chinami jako potęgami), ale w oczywisty sposób są one poza europejską wspólnotą bezpiecznego dostatku i stanowiąc dla niej zagrożenie nie mogą być jej częścią.
Problem Unii z Polską PiS-u
Problem Unii z Polską, do którego odniosła się Merkel, nie polega na tym, że PiS nie godzi się na jedno czy drugie unijne rozwiązanie. Polega on na tym, że polski rząd nie akceptuje Unii w jej istocie. Może nawet chciałby jakiejś unii (jako bankomatu), ale nie takiej jaka istnieje i jakiej chce Zachód.
PiS demonstracyjnie odrzuca fundamenty Unii. Przejmuje kontrolę nad sądami, lekceważy decyzję Trybunału UE (puszcza), obraża unijne instytucje (Komisja Europejska, Komisja Wenecka), łamie formalne zobowiązania (uchodźcy). Kiedy istotą Unii jest pokonywanie rozbieżnych interesów przez uzgodniony kompromis wspólnego interesu, Polska szuka zaczepki w każdej możliwie sprawie, od kwestii ustrojowych aż po ekologię. Taka kłótliwość jest bardzo typowa dla państw, w których występuje istotny deficyt demokracji i ze swej natury stanowi zagrożenie dla zewnętrznego i wewnętrznego pokoju. W tym sensie Polska-PiS staje się obiektywnie wrogiem, a nie częścią Unii. PiS tego najwyraźniej chce. Trudno przyjąć, że tego nie rozumie.
Państwa, które stworzyły Unię, by mieć pokój, dostatek i spokój, są teraz w trudnej sytuacji. Bo przyjęły kraje, z których przynajmniej dwa (Polska i Węgry) okazały się nie pasować do zachodniej wspólnoty. Najpierw przez lata lekceważyły zasadę spójności (solidarności), a potem zakwestionowały zasadę praworządności. Dla Unii jest to nie do zaakceptowania, bo podważa samą jej istotę. Reszta jest kwestią czasu.
PiS oczywiście to wie i wie też, że po wrześniowych wyborach do Bundestagu, procedury dyscyplinujące Polskę ruszą wreszcie z kopyta. Muszą ruszyć nie dlatego, że je zapisano w traktatach, ale dlatego że są zapisane w DNA wspólnoty. Jeśli nawet legalistycznie rozumiane prawo nie jest tu dość jasne, to jego braki wypełni polityczna praktyka.
Sądząc ze słów pani Merkel, Zachód rozumie, że liderom PiS będzie to na rękę. Bo narastający konflikt z Brukselą, Paryżem i Berlinem, a tym bardziej jakieś bolesne sankcje, w pisowskiej rachubie osłabią poparcie Polaków dla Unii. Jeśli w atmosferze takiego konfliktu PiS wygra kolejne wybory (co jest prawdopodobne), proces wyciągania Polski ze wspólnoty Zachodu nabierze dynamiki i do uroczystej historycznej wizyty Putina w Warszawie zostaną może dwa lata.
Prawda jest ponura
Nie twierdzę, że wszyscy w PiS ten zamiar rozumieją i chcą nas przyłączyć do Rosji. Spora część wyborców i funkcjonariuszy zapewne szczerze wierzy, że PiS wygrał tylko dlatego, że PO była zła, a nie dzięki serii rosyjskich prowokacji z grą wrakiem i podsłuchami u Sowy na czele. Większość zapewne wierzy w bajki o Międzymorzu, w opowieści o strasznych uchodźcach, w legendy o ratowaniu puszczy, odbudowie Trybunału Konstytucyjnego, o złym Timmermansie, głupiej Komisji Weneckiej i Macierewiczu rezygnującym z zakupu helikopterów oraz patriotów, by wzmocnić naszą armię. Większość łudzi się, że sieć rosyjskich powiązań wokół centrum tej władzy to wymysł złych elit, że istnieje konieczności ręcznego kierowania sądami przez Ziobrę dla dobra sprawiedliwości i że koreańskie standardy TVP to ideał prawdziwie wolnych mediów stojących na straży wolności i demokracji.
Prostym wyborcom i ludziom, którzy przypadkiem znaleźli się w polityce, sprawna propaganda łatwo może zrobić wodę z mózgu. Zawodowi politycy, analitycy i komentatorzy nie powinni ulegać złudzeniom ani propagandzie. Nawet (albo zwłaszcza) gdy prawda jest ponura. A w sprawie relacji między Polską i Unią prawda jest ponura.
Ten, kto tak czy inaczej decyduje dziś o polskiej polityce, dąży do oddzielenia Polski od Zachodu. Częścią tego zamiaru jest wyprowadzenie nas z Unii. Ten plan się stopniowo realizuje. Jego motorem jest pisowska władza, a Unia - by przetrwać - musi się z nim pogodzić. Kanclerz Merkel powiedziała tylko, że już się pogodziła. Klamka zapadnie, kiedy PiS wygra następne wybory.
Nie warto już się łudzić i robić innym nadziei, że może być inaczej.
Jacek Żakowski dla WP Opinie