PublicystykaJacek Żakowski: PiS hamuje. Czy szkoła się uratuje?

Jacek Żakowski: PiS hamuje. Czy szkoła się uratuje?

Misiewicz znikł i zdobywa doświadczenie w jakichś tajnych lochach. Berczyński napisał z Warszawy, że, niestety, nie może przylecieć do Polski. Poseł Sasin zauważył, że jego własną ustawę warszawską trzeba jednak przemyśleć, a przy okazji złożył obietnicę o historycznym znaczeniu: "Nie będziemy wprowadzać zmian wbrew obywatelom".

Jacek Żakowski: PiS hamuje. Czy szkoła się uratuje?
Źródło zdjęć: © East News
Jacek Żakowski

25.04.2017 | aktual.: 26.04.2017 08:46

Sam poseł Piotrowicz parę dni wcześniej oświadczył, że z ustawami Ziobry jednak nie warto się tak bardzo spieszyć. A pani dyr. Beata Nowosielska od min. Szyszki, która proponowała kajdany i szubienicę dla Tuska, nie jest już dyrektorem i nawet nie dostanie posady w Toruniu. No, i Ryszard Czarnecki zrezygnował ze skoku na PKOl. Może nie bez związku z tym, że podobno dni min. Waszczykowskiego są już policzone na palcach Prezesa, a Czarnecki (choć rutynowo zdecydowanie zaprzecza) jest odwiecznym zmiennikiem mistrza niedyplomacji.

To jeszcze nie wszystko. Pani Premier napisała dla Niemców (!) artykuł, w którym zapowiedziała, że Polska jest gotowa do kompromisu z Unią, zaś Pan Prezydent zagroził, że ustawę o KRS skieruje do niezawisłego (?) Trybunału Konstytucyjnego. I jakby tego było mało, Prezes osobiście, na czele licznej grupy PiS-owców, przyłączył się do hołdu oddanego przez Sejm Tadeuszowi Mazowieckiemu, którego przecież jako podręczny Wałęsy gorąco kiedyś zwalczał i usuwał z rządu.

Horrrrrrrendalny horrrrror? Czy może tylko efekt głębokich rekolekcji, na które podczas sejmowej przedświątecznej debaty tak się spieszyła posłanka Sobecka?

Od czasu kiedy Stalin gwałtownie zatrzymał sowieckie natarcie na Wiśle, za którą trwało Powstanie Warszawskie, żadna ofensywa nie została w Polsce tak brutalnie wstrzymana przez najwyższego dowódcę. Bo przecież nikt chyba nie ma wątpliwości, że to wciąż Najwyższy (jak się zdaje) Dowódca stoi za tymi decyzjami, których trudno się było spodziewać. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji nawet cichy, ale bardzo użyteczny, sojusznik Prezesa, czyli Paweł Kukiz, zrobił władzy przykrość i napisał do Prezydenta list zawierający bezwzględne żądanie zarządzenia prezydenckiego referendum w sprawie deformy oświaty. Ciekawe to wszystko, nieprawdaż? I może obiecujące. A może wcale nie?

Na miejscu opozycji i całego frontu antypisowskiego oporu jeszcze bym sobie zbyt wiele nie obiecywał. Hołd, który Kaczyński złożył Mazowieckiemu, nie takie miał mieć znaczenie, ale chyba pomaga zrozumieć sytuację. Ponad ćwierć wieku temu Adam Michnik pisał o Mazowieckim, że jest jak marszałek Kutuzow, który cofał się przed Napoleonem aż pod samą Moskwę, spokojnie gromadząc siły, porządkując zaplecze i czekając aż armia cesarza rozproszy się na coraz większej przestrzeni, co ją wymęczy i zdezintegruje, a jednocześnie szarpał ją nieustannie drobnymi potyczkami w niezliczonych miejscach.

Jarosław Kaczyński zorientował się wreszcie, że Grzegorz Schetyna stosuje taktykę Kutuzowa z wojny napoleońskiej i Mazowieckiego pomiędzy stanem wojennym a okrągłym stołem. Tę samą, którą też zastosował Stalin po niemieckiej inwazji - cofając się i zostawiając na zapleczu wroga oddziały partyzanckie. PO jak ognia unika frontalnego starcia z władzą PiS, ale po partyzancku szarpie ją nieustanie w niezliczonych miejscach, porządkuje sprawy po swojej stronie frontu i spokojnie przygotowuje się do odległego jeszcze wyborczego starcia. A PiS, będąc wciąż w natarciu, wykrwawia się w bezliku utarczek, popełnia coraz liczniejsze błędy, wpada w pułapki, które sam na siebie zastawił - jak choćby ostatnio robienie wielkiego halo i wyprowadzanie bardzo poważnego zarzutu ze współpracy polskich służb z FSB, którą na nieszczęście Prezesa zaordynował prezydent Lech Kaczyński.

Półtora roku temu PiS ruszył z impetem, który wzrósł jeszcze po udanym skoku na Trybunał. Plan był taki, żeby wszystko ułożyć i stoczyć wszystkie krwawe bitwy przez pierwsze dwa lata, a potem przez rok wylewać oliwę na spienione wody polskiej polityki i do wyborów samorządowych iść już w skórze baranka pokoju, która demobilizuje antyPiSowych wyborców. Przez to, że Schetyna zastosował taktykę Kutuzowa, taki plan się nie powiódł.

Wygląda na to, że po obu stronach politycznego frontu sytuacja rozwinęła się inaczej, niż chciał Prezes, a dokładnie tak, jak by to przewidział Kutuzow. Na półmetku trzylatki dzielącej zdobycie władzy przez PiS od wyborów samorządowych, po stronie broniącej się Schetyna w zasadzie przywrócił porządek dający mu niekwestionowane przywództwo i już niemal wystarczającą kontrolę nad sytuacją. Chcąc nie chcąc, opozycja musi się teraz gromadzić wokół rosnącej w siłę PO - już nie wokół słabnącego i skłóconego KOD. A jednocześnie w niezliczonych miejscach bezlik zaatakowanych przez PiS środowisk utworzył niezliczone, choć wciąż izolowane, ogniska partyzanckiego oporu i niepokoju mogącego przerodzić się w różne formy oporu. Od hodowców koni po ratowników medycznych, kilkadziesiąt różnych środowisk się aktywizuje i stawia spontaniczny opór. To sprawia, że goniąc armię Schetyny PiS jest wciąż zewsząd szarpany. Marsz armii Prezesa ku jego wielkiej bitwie mającej dać ostateczne zwycięstwo, nie przebiega według założonego planu.

Co gorsze dla Prezesa, w samym PiS rozwinął się groźny proces, przed którym Kaczyński przestrzegał już rok temu. Idąc w nieprzerwanym zwycięskim pochodzie, nie napotykając skutecznego oporu, upojona sukcesami armia, zajęła się tym, czym armie zazwyczaj zajmują się w podobnych sytuacjach - czyli rabowaniem i na wszelkie możliwe sposoby konsumowaniem owoców zwycięstwa. Pycha i posady Misiewicza są dobrym i dobrze nagłośnionym przykładem. Ale podobnych sytuacji rabowania państwa przez lokalnych PiS-owskich watażków jest bezlik. W całej Polsce widać biorących garściami Misiewiczów..

Nie mniej od Misiewiczów widoczni są niezliczeni Berczyńscy - dyletanci, konfabulanci itp. opowiadający coraz bardziej oczywiste głupstwa, szastający publicznymi pieniędzmi i robiący niestworzone głupoty w stylu wysadzania makiet. PiS obrósł Berczyńskimi i Misiewiczami w stopniu, którego nawet sam Prezes nie przewidział. A każdy z nich ma swój pomysł na wysadzenie jakiejś (mówiąc symbolicznie ) makiety lub na jakąś masową wycinkę.

PiS-owski szwadron, który niebywale sprawnie rozwalił Trybunał Konstytucyjny, w drugim roku sprawowania władzy zamienił się w tabun dzikich Hunów, a raczej w wiele rozmaitych tabunów grasujących, gdzie im się podoba. Prezes zauważył, że kontrrewolucja wymknęła mu się spod kontroli i zaczęła zmierzać w nikomu nieznanym kierunku. Trudno nawet powiedzieć, że jeszcze w jakimś kierunku zmierza, bo każdy tabun wikła się w swoje potyczki o swoje interesiki realizowane kosztem wielkiego celu głównego.

Dla Prezesa to wszystko musi być alarmujące, bo każda głupia potyczka powoduje upływ PiS-owskiej krwi i wzmaga opór przeciw temu, co dla Prezesa jest naprawdę ważne. Dlatego robi to, czego niestety nie zrobił Napoleon. Wstrzymuje ofensywę, by choć trochę uporządkować front (zakończyć konflikty, których nie planował), okopać się na zdobytych pozycjach (np. uporządkować sytuację w TK), podciągnąć posiłki (w tym przypadku topniejące poparcie), odbudować szyki swojej armii (np. przywołać do porządku min. Macierewicza i prezydenta Dudę), wymienić część słabszych dowódców (np. min. Waszczykowskiego) i potem wrócić do ofensywy skupiając się na tych kierunkach natarcia, które są kluczowe dla celu głównego (zwłaszcza do kluczowych dla PiS ustaw Ziobry).

Z punktu widzenia przeciwników PiS to chwilowe wstrzymanie ofensywy nie jest powodem do specjalnej radości. Ale niektórzy mogą na tym skorzystać. Na przykład ustawa warszawska może pójść do lamusa. Jeśli jednak sondaże pokażą dalszy spadek zadowolenia z rządu i prezydenta, to mimo wciąż dobrych sondaży partyjnych przed powrotem do wielkiej ofensywy niewykluczone jest jakieś ustępstwo. Na przykład odłożenie reformy oświaty. Zwłaszcza, jeżeli w dalszym ciągu będzie narastało niezadowolenie rodziców demonstrowane między innymi nieposłaniem dzieci do szkół 10 maja.

Jarosław Kaczyński oczywiście rozumie, że deforma oświaty tworzy gigantyczny chaos, za który zapłaci kilka roczników dzieci. Ale to wydaje mu się zapewne ceną, jaką warto zapłacić za przejęcie kontroli na szkołami, czyli nad świadomością kolejnych roczników Polaków. Gorsze dla niego jest to, że kumulacja kryzysu wywołanego przez zmiany nastąpi w czasie kluczowych kampanii wyborczych do samorządów i sejmu. A PiS już przegrał walkę o przerzucenie odpowiedzialności na gminy. W świadomości społecznej mocno się wryła świadomość, że podwójny rocznik, który do liceów dotrze w przededniu wyborów i zapłaci największą cenę za PiS-owskie zmiany, będzie ofiarą rządu Beaty Szydło rządzącej z woli Prezesa.

Jeżeli PiS-owska większość w Sejmie odrzuci podpisany przez blisko milion osób wniosek o referendum i jeżeli prezydent odmówi Kukizowi zarządzenia własnego referendum, to PiS zapłaci w wyborach za dantejskie sceny, których obrazy podczas kampanii zaleje polskie media. Wszystkie szkolne horrory, których zawsze jest wiele po tej deformie będą stale obecne w mediach i wszystkie będą wpisywane na rachunek PiS. Takiego szkodnictwa społeczeństwo władzy nie wybaczy. Jeśli referendum nie będzie i deforma oświaty wejdzie jednak w życie, PiS upadnie w szkołach. Podobnie jak AWS, który wprowadził gimnazja.

Prezes oczywiście rozumie powagę sytuacji, co daje oświacie nadzieję. Ale pod jednym warunkiem, że rodzice jeszcze raz się zmobilizują i 10 maja wyślą kolejne poważne ostrzeżenie.

Jacek Żakowski dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)