PublicystykaJacek Żakowski: nowe życie Pawła Szałamachy

Jacek Żakowski: nowe życie Pawła Szałamachy

List, który już nie mógł zaszkodzić z prośbą o milczenie, które nie mogło już pomóc, to tylko podanie ministra o dobrą nową pracę - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.

Jacek Żakowski: nowe życie Pawła Szałamachy
Źródło zdjęć: © Eastnews | VIPHOTO
Jacek Żakowski

To jest bardzo dziwny list. Minister Finansów (co w dzisiejszych czasach w całym cywilizowanym świecie oznacza człowieka najostrożniej ważącego słowa, bo każde jego słowo może być warte fortunę) do prezesa Trybunału Konstytucyjnego (co w dzisiejszym cywilizowanym świecie oznacza najwyższego strażnika obywatelskich praw oraz wolności) pisze (nie: mówi przez telefon posługując się najtajniejszą linią, nie szepce do ucha w tajnym gabinecie), żeby siedział cicho do 13 maja (czyli, żeby nie ujawniał swojej opinii o sytuacji w Polsce), bo lepiej, żeby faceci z agencji ratingowej Moody’s (jednej z trzech najważniejszych na świecie) nie usłyszeli niczego złego o Polsce zanim wydadzą rating polskiego długu (od którego zależy, jakie odsetki Polska musi płacić).

Może Państwo nie rozumiecie, dlaczego ten list wydaje mi się taki dziwny. Otóż Ministerstwo Finansów mieści się w Warszawie na ulicy Świętokrzyskiej 12. Trybunał Konstytucyjny mieści się w Warszawie przy Alei Szucha 12. Gabinet min. Szałamachy od gabinetu prezesa Rzeplińskiego dzieli dokładnie 3,7 km, czyli według nawigacji ok. 15 minut jazdy samochodem. Warszawskie biuro agencji Moody’s mieści się zaś przy Pl. Piłsudskiego 3. Gabinet Piotra Janczaka, szefa jej polskiego biura, od gabinetu min. Szałamachy dzieli 900 metrów, czyli według nawigacji 5 min. jazdy samochodem lub 7 min spacerem. Czy potraficie sobie Państwo wyobrazić, że pan Janczak, siedząc 900 metrów od min. Szałamachy, może mieć radykalnie inne wyobrażenie o tym, co na temat stanu państwa prawnego w Polsce mógłby powiedzieć prof. Rzepliński, który siedzi - przepraszam: urzęduje - 3,7 km dalej? Bardzo trudno mi to sobie wyobrazić, bo nie słyszałem, żeby pan Janczak był przez ostatnie tygodnie w śpiączce. Jak również bardzo trudno jest mi sobie
wyobrazić, żeby prezes Rzepliński mógł powiedzieć coś bardziej niepokojącego inwestorów szukających praworządnych miejsc dla swoich pieniędzy, niż to, co o Polsce-PiS po wielokroć zostało przez wiele innych osób powiedziane.

Dlaczego więc polski minister finansów wysłał taki list do prezesa Trybunału Konstytucyjnego? Gdyby Paweł Szałamacha był np. hodowcą strusi z Sokółki, uznałbym, że zapewne po prosu nie rozumie, co robi, bo może nie mieć pojęcia o tym jak działają demokracje i rynki, jakie zwyczaje i relacje między rządem a sądem panują np w USA czy Niemczech itp., skąd wzory biorą eksperci agencji ratingowych. Ale Paweł Szałamacha studiował m.in. w szanowanym Collegium Europejskim w Brugii i w niezwykle prestiżowej John F. Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda. Nieświadomością nie może się więc zasłaniać. Musi zdawać sobie sprawę, że w ocenie zachodnich analityków stopień występującego w Polsce „ryzyka politycznego” wzrósł po jego liście bez porównania bardziej, niż mógłby wzrosnąć po najostrzejszej wypowiedzi prezesa Rzeplińskiego. Bo każdy wykształcony człowiek w wolnym świecie rozumie, że kiedy władza wykonawcza próbuje zamykać usta władzy sądowniczej, to znaczy, że kraj ma poważny kłopot i czekają go
pewnie kolejne, jeszcze poważniejsze kłopoty. To w demokratycznym kapitalizmie jest jak 2x2. Jak dymiąca strzelba. Jak facet bez gaci znaleziony pod małżeńskim łóżkiem przez wracającego z delegacji męża. Sto razy wypowiedziane „to nie jest tak, jak myślisz, kochanie!” wymowy sytuacji nie zmieni.

Min. Szałamacha musi już zatem zakładać lub wiedzieć, że klamka zapadła i za nieodpowiedzialne czyny oraz słowa przedstawicieli władzy Polska zacznie płacić żywymi pieniędzmi. Skąd minister finansów to wie? Odpowiedź można znaleźć w newsach z ostatnich dni. List nastąpił niezwłocznie po świątecznym weekendzie, podczas którego ludzie władzy złożyli ważne oświadczenia. Prezydent zapowiedział m.in. objęcie szczególną konstytucyjną ochroną socjalną osób niepełnosprawnych, czyli kilku milionów obywateli. Min. Witek zadeklarowała włączenie w 500+ studentów do 21 roku życia. Jarosław Kaczyński obiecał ustawę, która zrobi porządek z buntującymi się sędziami. Dwie pierwsze zapowiedzi szybo wskoczyły do arkuszy kalkulacyjnych polskiego budżetu na następną dekadę i w połączeniu m.in. z obniżeniem wieku emerytalnego oraz pomocą dla zadłużonych we frankach, pokazały dramatyczną eksplozję deficytu, czyli rosnące ryzyko niewypłacalności - zwłaszcza w razie powszechnie oczekiwanych zawirowań międzynarodowych. A propozycja
prezesa oznacza dalsze obniżenie standardów państwa prawnego i podporządkowanie sądów rządowi. Czyli zastąpienie prawnej przewidywalności przez arbitralność politycznej woli. A tego biznes nie lubi, bo to utrudnia tworzenie biznesplanów.

To wszystko razem dodane do wcześniejszych problemów w zasadzie determinuje obniżenie ratingu, który odpowiada przecież na pytanie, czy Polska w przyszłości wywiąże się z przyjętych dziś zobowiązań, a nie na pytanie, jak teraz radzi sobie nasza gospodarka. Paweł Szałamacha napisał więc list z prośbą o milczenie, które w niczym nie mogło już pomóc i który mógłby Polsce bardzo poważnie zaszkodzić, gdyby nie to, że klamka wcześniej zapadła i szkoda się stała, nim powstał.

Na pytanie, po co minister finansów taki list napisał, nasuwa się tylko jedna odpowiedź. Paweł Szałamacha już się pakuje w Ministerstwie Finansów, więc staje przed pytaniem, co dalej. A to zależy od polityków PiS-owskiego jądra, którzy prezesa Rzeplińskiego uważają za wroga numer jeden. Minister Finansów nie ma wielu sposobów by przysłużyć się potężniejszym kolegom w ich walce z szefem Trybunału i zasłużyć na solidną posadę w spółce lub na placówce, gdy ostatecznie pożegna się z resortem. A jednak znalazł sposób. Przypisał jednemu prezesowi winę innego prezesa za obniżenie ratingu. I wrota do składu intratnych posad stanęły otworem.

Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1361)