PolskaJacek Żakowski: mamy do czynienia ze zdziczeniem centrum politycznego

Jacek Żakowski: mamy do czynienia ze zdziczeniem centrum politycznego

Czym jest mowa nienawiści, z którą z taką mocą chce walczyć premier Donald Tusk? O tym rozmawiamy z publicystą „Polityki” Jackiem Żakowskim, który w wywiadzie "Faktu" mówi wprost, że to szef rządu powinien nadać ton wypowiedziom. – To musi się zacząć od wyrazistości na górze – tłumaczy Żakowski.

Jacek Żakowski: mamy do czynienia ze zdziczeniem centrum politycznego
Źródło zdjęć: © PAP | Andrzej Hrechorowicz

Czy są jeszcze w polskie polityce słowa, które nie mogą paść? Czy można powiedzieć już wszystko?

– Można! Ale problem polega na tym, czy to jest akceptowane w centrum politycznym, czy tylko gdzieś na obrzeżach. W każdym kraju są różni wariaci, którzy opowiadają niestworzone historie i snują jakieś niebotyczne plany. Ale nie są oni afirmowani ani tolerowani przez centrum. My zaś mamy do czynienia ze zdziczeniem centrum politycznego. To różni nas od większości cywilizowanych krajów. I tworzy istotne zagrożenie. Pan Grzegorz Braun nie występuje gdzieś na marginesie, tylko tam, gdzie przychodzą autorzy czołowych wielkonakładowych pism, a to, co robi i mówi, jest w jakiś sposób afirmowane.

To powoduje, że jest on zaliczany do normy i tak też traktowany, podczas gdy normą absolutnie nie jest. W normalnych warunkach byłby potraktowany jako eksces marginesu. Stefan Niesiołowski i Janusz Palikot też oczywiście nieraz zasłynęli z wypowiedzi kontrowersyjnych, ale ich ton jest inny. U Palikota to jest happening, u Niesiołowskiego – emocja. Braun mówi na poważnie. Nie na żarty, nie w jakieś konwencji. On to mówi naprawdę, tak jak wieszcz z Milanówka (Jarosław Marek Rymkiewicz – red.) kilka lat temu na pierwszej stronie „Rzeczpospolitej” ubolewał, że nie było wieszania na latarniach.

Czy to jest groźne? Czy ta polityczna agresja przekłada się na to, że Brunonów K. może być więcej i nie wszystkich zdąży wyłapać ABW?

– Nie mam co do tego wątpliwości. Afirmowanie tego typu głupstw może się przełożyć na realne zagrożenie. Zresztą już się przekłada – kiedy obserwujemy formowanie się bojówek prawicowych. Brunon K., który prowadził oboziki z robieniem wybuchów, to szczeniak w porównaniu z tym, co narodowcy robią na swoich obozach paramilitarnych, gdzie po prostu uczą się walki i strzelania. Nie jest to na tyle groźne, żeby te środowiska mogły przejąć władzę i stworzyć faszystowską Polskę, w której będzie się urzędowo mordowało. Ale w sensie ekscesów cała machina produkująca autorów takich wybryków już działa. Ma ona charakter ideologiczny, ale ma też wymiar praktyczno–organizacyjny.

Czy da się przerwać ten zaklęty krąg wzajemnego nakręcania się przez polityków?

– To będzie bardzo trudne. Bo widać po tym, co mówi minister Jarosław Gowin, że w Polsce jest continuum sięgające od Brunona K., przez pana Brauna, ważnych publicystów, polityków i think–tanki prawicy w rodzaju Fundacji Republikańskiej, po ministra sprawiedliwości, który z tą właśnie fundacją współpracuje. A przez tegoż ministra – do premiera, który namaścił Gowina.

Większość polityków prawicy tworzy poprzez ten łańcuch system przyzwolenia dla kolejnych stopni radykalizmu i agresji – od słownej po fizyczną. W tym łańcuchu kolejne ogniwa banalizują przemoc. Usprawiedliwiają coś, co jest poza standardem i nie może być w żaden sposób relatywizowane. To jest problem.

Wariaci, ekstremiści, radykałowie są wszędzie, ale są trzymani pod korcem. Oczywiście, czasem to wybucha jak w przypadku Breivika. Ale u nas oni mają nie tylko możliwość formalnego działania, ale też możliwość płynnego połączenia z centrum politycznym, które im oferuje polityczny parasol, a często też pieniądze – np. za "ekspertyzy" albo na "działalność społeczną". Kiedy rządziło PiS, Młodzież Wszechpolska współrządziła. To środowisko, ta ideologia, te osoby weszły wtedy do centrum obozu władzy. Dziś są na jego marginesie, ale już nie na marginesie życia publicznego. A to zasadnicza różnica. W Stanach Zjednoczonych, gdzie radykalizmów jest dużo, nawet prawica partii republikańskiej, która popiera posiadanie broni, nie afirmuje antysystemowych milicji z Michigan, a u nas takie środowiska są akceptowane nie tylko przez PiS, ale też przez część PO.

Kto powinien postawić granice lub wypchnąć ekstrema z powrotem na obrzeża – tam, gdzie ich miejsce?

– To musi się zacząć od wyrazistości na górze. Premier powinien powiedzieć, że nie akceptuje wypowiedzi Gowina. Minister sprawiedliwości powinien powiedzieć, że nie akceptuje tego nurtu publicystów, który zlewa się z Braunem czy panią Stankiewicz. Publicyści powinni odciąć się od radykalnej prawicy i takich klubów, takich środowisk, które ten ekstremizm afirmują. Ten łańcuszek akceptacji musi zostać przerwany, przecięty przez główny nurt polityki i życia publicznego. Inaczej zaraza będzie szła coraz wyżej. Jest szalenie niebezpieczne, że ultraradykałowie nie czują się częścią podziemia. To zachęca i przyciąga, bo tworzy wrażenie niewinności. Kościół też oczywiście jest problemem, bo jest tolerancyjny wobec takich postaw. Nie ma odwagi potępić przemocy w sposób jednoznaczny. W przypadku Białegostoku, gdzie skini urządzili wielkanocną kryształową noc – bili, demolowali, maltretowali ludzi – Kościół był tak samo niemrawy, jak władze. Dopiero rzecznik praw obywatelskich zaczęła coś robić. Ale normalna struktura
państwa była bierna. W Warszawie reprezentujący PO burmistrz Śródmieścia, który wyrósł z antydemokratycznej Unii Polityki Realnej, zamknął klub antyfaszystowskiej młodzieży „Nowy Wspaniały Świat”. Brunatność przepływa do samego jądra władzy. PO ani nawet PiS to nie są partie brunatne. Tylko nie potrafią zdobyć się na wyraźne odcięcie od tego nurtu.

Czym to się skończy?

– Tolerancja będzie prowadziła do kolejnych nieszczęść.

W postaci jeszcze mocniejszych słów czy czynów?

– Jest ryzyko, że także do czynów. Już prowadzi. A najścia na squoty? Czy minister sprawiedliwości pojechał do wrocławskiego squotu, który 11 listopada został zmaltretowany? Czy minister spraw wewnętrznych w jakiś sposób wyraził swoje stanowisko, by zmobilizować organy ścigania, żeby złapały i ukarały winnych najść na squot w Poznaniu? Jak władza centralna zareagowała, kiedy naziole chodzili po Białymstoku i maltretowali ludzi wyglądających inaczej? W ogóle nie było reakcji. Organy władzy nie działają nawet tam, gdzie jest ewidentne naruszenie prawa przez młodzież faszyzującą, kiedy to stanowi fizyczne zagrożenie. Liczba pobitych i napadniętych ludzi, zdewastowanych miejsc, przez osoby z tego środowiska jest ogromna. I rośnie. A minister sprawiedliwości zamiast radykalnie działać – bagatelizuje. Minister spraw wewnętrznych nic nie mówi. Premier po Białymstoku słowem się nie zająknął. To zachęca. Być może mieszczańska część klasy politycznej ma poczucie, że to są różne subkultury młodzieżowe, które ze sobą
walczą. Ale z tych subkultur wyradza się coś, co staje się źródłem zagrożenia publicznego już nie tylko dla osób zaangażowanych publicznie, ale także dużej części społeczeństwa i najwyższych władz.

Polecamy również w internetowym wydaniu Fakt.pl: Janusz Rolicki: Sami się wyżywią!

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (646)