PublicystykaJacek Żakowski: Kto pod kim grill rozpala, ten rozpala go sobie

Jacek Żakowski: Kto pod kim grill rozpala, ten rozpala go sobie

Grill dla Tuska już dymi. A jemu w to graj. Tuska ten grill tylko wzmocni. Ale skoro już raz został rozpalony, trudno będzie powstrzymać ponowne jego rozpalenie po kolejnych wyborach.

Jacek Żakowski: Kto pod kim grill rozpala, ten rozpala go sobie
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Agencja Gazeta
Jacek Żakowski

Patent PiS na Tuska w zasadzie mógł wydawać się niezły. Ogólnie był to z grubsza taki sam pomysł, jak na wszystkich innych przeciwników. Tak długo oklejać fekalicznym błotem insynuacji, pomówień, oskarżeń, aluzji, obelg, doniesień, donosów i zwyczajnych oszczerstw, aż pod ich ciężarem ofiara zatonie, pójdzie na dno i na wieki wieków zniknie z publicznej sceny.

W taktyce polskiej prawicy nie był to pomysł odkrywczy. Podobnie IV RP dekadę temu zwalczała lewicę. Tak przy pomocy wymyślonych zarzutów wykończono prezydencką kandydaturę Włodzimierza Cimoszewicza, gdy okazał się groźny dla tandemu Tusk-Kaczyński. Zgodnie z taką taktyką działały komisje śledcze, które nie wyśledziły niczego, ale wiele osób unurzały w fekaliach chorej wyobraźni bulterierów prawicy. Tak działała lustracja, która niewiele zła ujawniła, a wiele go uczyniła licznym zasłużonym osobom. Tak od wielu lat prowadzone i wciąż wznawiane są akcje wykańczania Wałęsy, Mazowieckiego, Bartoszewskiego, Geremka, Kuronia, Michnika, Komorowskiego i niemal każdego, kto stoi prawicy na drodze w jej pędzie po władzę.

Tajemnicze uśmiechy

W ciemno można założyć, że kto zawadza prawicy, ten w jej narracji okaże się złodziejem, komunistą, lewakiem, tchórzem, kapusiem, rosyjskim lub niemieckim agentem, a w najłagodniejszym przypadku - „resortowym dzieckiem” itp. I można z blisko stuprocentową pewnością powiedzieć, że na kogo prawica rzuca swoje ulubione obelgi, ten się z czasem okaże niewinny. Zwłaszcza, gdy zarzuty padają z ust Kaczyńskiego lub jego przyległości, Macierewicza lub jego przyległości i Ziobry lub jego przyległości. Tak jest w Polsce od lat. Przez te lata zdążyłem się nauczyć, że im bardziej tajemniczo się mędrcy prawicy uśmiechają, im bardziej mrużą oczy, wolniej cedzą słowa i mocniej zapewniają, że „na razie, niestety, więcej nie mogą powiedzieć”, tym pewniejsze jest, że pomówienia, którymi kogoś obciążają, są albo naciągnięte ponad zdrowy rozsądek, albo całkiem od czapy.

Dużej części opinii publicznej w głowie się jednak długo nie mieściło, że politycy prawicy tak po prostu mają, iż jedne po drugich plotą te swoje oszczercze androny o Klubie Krakowskiego Przedmieścia, który miał pod wodzą Kwaśniewskiego tajnie rabować Polskę, przez „układ” byłych agentów z ich oficerami, który miał zawładnąć państwem i gospodarką, po amorficzną „elitę” pasożytującą na zdrowym ciele narodu, a obejmującą wszystkich, którzy coś potrafią i coś osiągnęli. Trzeba ze wstydem powiedzieć, że przez długie lata byliśmy i w pewnym stopniu wciąż jeszcze jesteśmy bezradni wobec tego osaczającego nas wszystkich oszczerczego plecenia.

Legendy prawicy

Prawica się nie zniechęca. Kiedy jedna jej odlotowa legenda pada w zderzeniu z faktami i sądami, natychmiast wymyśla następną. Najbardziej bolesnym przykładem jest legenda o zamachu smoleńskim, która nie ma żadnego zaczepienia w faktach, ale ma silne zakorzenienie w emocjach. Bo każdemu trudno się pogodzić z tym, że tak wielka tragedia może być skutkiem czegoś tak banalnego, jak niekompetencja, niechlujstwo i beztroskie lekceważenie procedur siedem lat temu panujące w lotnictwie wojskowym, dewastowanym przez podsycane złymi charakterami spory kompetencyjne między prezydentem a rządem.

Tą naturalną niezgodą na banalność traumatycznej narodowej tragedii pasie się bezlik odlotowych teorii zamachu smoleńskiego. Od sztucznej mgły po trotyl, wszystkie wynikają z odczuwanej przez wiele osób niemożności przyznania, że to nasza wina i trzeba ją wziąć na siebie, podobnie jak rzeź drzew i niespotykaną serię katastrof drogowych powodowanych przez obecną władzę. Gdybyśmy bowiem przyjęli do wiadomości prawdę, musielibyśmy uznać, że walka polityczna toczona w stylu, jaki przyjął się w Polsce, dewastuje państwo i grozi wszystkim śmiercią lub kalectwem, a bezlik procedur, którymi Zachód w sposób często upokarzający pęta swoją wolę, ma sens i jest potrzebny także u nas. Na przykład kiedy uchwalamy ustawę o ochronie przyrody, kiedy pozwalamy komuś prowadzić samochód z bardzo ważną osobą, albo kiedy za sterami siedzą niedoszkoleni piloci, a lotnisko mówi, że nie ma warunków do lądowania.

Kampania oczerniania i dręczenia

Jednym z wielu odprysków tej plątaniny patologicznych emocji i obyczajów prawicy jest ściganie Tuska przez państwo-PiS. Jeszcze dwa lata temu miało to polityczny sens. Póki nowa władza nie rozwinęła skrzydeł - czyli przed Janowem, Misiewiczem, komisją Macierewicza, Saryusz-Wolskim, ustawą warszawską, likwidacją gimnazjów i Trybunału Konstytucyjnego, rzezią drzew, Komisją Wenecką itd. - pomówienia i insynuacje powtarzane przez PiS przyklejały się do byłego premiera, tak jak od lat przyklejały się do wielu innych zasłużonych osób, grup (lekarzy, sędziów) i instytucji, które prawica wzięła sobie na cel. W tym sensie kampania oczerniania i dręczenia Tuska, by go zniszczyć i unieszkodliwić jako politycznego rywala, była racjonalna w PiS-owskim planie zdobycia władzy absolutnej. Teraz to się zmieniło.

PiS poległ na tylu kłamstwach, krętactwach i znegliżowanych mrzonkach, że dla zdecydowanej większości społeczeństwa stracił wiarygodność. Dlatego sondaże, które rok temu pokazywały, że większość ludzi chce wyjaśnienia zarzutów stawianych Tuskowi i jego kolegom, dziś wyraźnie wskazują, że ściganie Tuska zdecydowana większość społeczeństwa postrzega jako złośliwość, niesprawiedliwość i małostkowe represje.

Obraz
© PAP

PiS jak Gomułka

Karta się odwróciła. Im więcej zarzutów PiS stawia Tuskowi i jego ekipie, tym bardziej sam sobie szkodzi. Każdy postawiony władzy PO zarzut wraca rykoszetem i rani stawiającego PiS-owca, umacniając wizerunek tej władzy jako nieuczciwej, oszczerczej, interesownej i skorumpowanej. Wyliczanie „win Tuska”, które dwa lata temu budziły publiczną zgrozę, w niczym już PiS-owi nie pomaga, bo stało się nudne i mało wiarygodne. Jak nieustanne wypominanie grzechów II RP przez Władysława Gomułkę. Im więcej jej wypominał, tym bardziej wszyscy za nią w PRL tęsknili. Także gdy miał racje wypominając analfabetyzm, biedę, chłopski głód, bezrobocie. PiS powinien mocno wziąć sobie doświadczenie Gomułki do serca, bo wielkimi krokami zbliża się do bardzo podobnej sytuacji.

Dręczenie Tuska okazało się jednak mieć jeszcze poważniejszą wadę. Bo wygląda na to, że on ma w sobie coś takiego, iż grillowanie go jest przeciwskuteczne. Sam w sobie Tusk jest dość nudny. Jako polityczna potrawa, którą społeczeństwo karmiło się w normalniejszych czasach, był mdły i raczej nie wywoływał wybuchów entuzjazmu. Coś jak pomidorowa z ryżem. Dał się zjeść, ale nie porywał. Natomiast umieszczony na PiS-owskim grillu zaczął gwałtownie zyskiwać. Im PiS go bardziej przypieka, tym Tusk robi się politycznie bardziej apetyczny. Im PiS bardziej podlewa go szambem, tym bardziej sam nim przesiąka, a polityczna woń Tuska pięknieje i szlachetnieje. Zamiast kruszeć i rozpadać się w ogniu oskarżeń na popiół bez politycznej wartości, twardnieje i zamienia się w diament. Jeśli coś się na tym ruszcie wypala i znika, to nie autorytet i popularność Tuska, lecz pamięć o jego słabościach, które coraz liczniejszym widzom jest coraz trudniej pamiętać.

Insynuacyjny podtekst

Donald Tusk jest typowym fighterem. Zwykła polityka go nudzi i rozleniwia. Ale w kryzysach znajduje się perfekcyjnie. Trzynastego grudnia nie spał do południa i nie czekał w łóżku aż sprawy się wyjaśnią. Nie uciekłby ze Smoleńska z histerycznie podkulonym ogonem i nie zostawiłby ofiar katastrofy na pastwę rosyjskich służb. Nie dał się przestraszyć kibolom. Umiał wysiąść nagle z Tuskobusu, nieoczekiwanie dla wszystkich stanąć z nimi twarzą w twarz i wygrać to spotkanie w obecności kamer. Żaden z jego oprawców nie ma takiej zdolności ani odwagi cywilnej. Powinni mieć ten incydent w pamięci, zanim rozpalili grill, na którym chcą go przypiekać.

Zarzuty, które prokuratura chce dziś stawiać Tuskowi to pestka. Żaden przytomny sąd ich nigdy nie przyjmie. Insynuacyjny podtekst, który za nimi się ciągnie, jest szyty tak grubymi nićmi, że nie kupią go nawet twardzi wyznawcy PiS-u. Ale znaczenie tego przesłuchania jest bardzo poważne. Bo skoro takie zarzuty prokuratura może stawiać byłemu premierowi, to znaczy, że będzie mogła stawiać niezliczone zarzuty członkom obecnego rządu, a może też prezydentowi i nawet wiadomemu zwykłemu posłowi lub posłom szeregowym. Nie jestem pewien, czy wszyscy z nich zdają sobie sprawę, że kto pod kim grill rozpala, ten rozpala go sobie.

Jacek Żakowski dla WP Opinie
Śródtytuły pochodzą od redakcji

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)