Jacek Rostowski wyrasta na szarą eminencję rządu
Najgorsze dla Rostowskiego było lato. Na początku czerwca lizał rany po przegranej w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Niedawny wicepremier przegrał mandat z politykami drugiej ligi swej własnej partii - to bolało.
Snuł się samotnie po Sejmie, który właściwie dopiero poznawał, bo podczas pracy w rządzie nieczęsto tu bywał.
Potem przyszła afera taśmowa. Na jednej z nagranych rozmów Rostowski głównie przytakuje kontrowersyjnym wypowiedziom szefa MSZ Radosława Sikorskiego. Sam zalicza jednak wpadkę, nazywając związaną dziś z PO, a wywodzącą się z SLD europosłankę Danutę Hübner „starą komuszką". Niby publicznie ją za to przepraszał, jednak niechęć do Hübner jest w Rostowskim – urodzonym w emigracyjnej, antykomunistycznej rodzinie w Wielkiej Brytanii – bardzo szczera. Gdy dostał propozycję kandydowania z drugiego miejsca za Hübner z warszawskiej listy PO w eurowyborach, to odmówił. To przez tę dumę nie został europosłem.
Do politycznej zamrażarki
Do polskiej polityki trafił trochę przypadkiem w 2007 r. – polecił go przyjaciel premiera Jan Krzysztof Bielecki. Ale zapuścił korzenie i został najdłużej sprawującym władzę ministrem finansów III RP.
Jego relacje z Tuskiem były podczas tych lat zmienne. Na początku swych rządów, w latach 2008–2009, Tusk miał do niego żal, że nie dostrzegł symptomów zwiastujących nadciągający globalny kryzys.
Stanowisko szefa doradców premiera to dla „Vincenta" etap, a nie cel
Później jednak Rostowski stał się uosobieniem gospodarczej przemiany Tuska z liberała w etatystę, państwowymi pieniędzmi cerującego polityczne problemy. Jego awans na wicepremiera w lutym minionego roku był całkowicie naturalny.
Po rozbiciu otwartych funduszy emerytalnych – co było kwintesencją tej nowej Tuskowej ideologii – Rostowski czuł się spełniony.
Gdy w Tusku dojrzewała myśl, by jesienią 2013 r. przeprowadzić rekonstrukcję rządu, Rostowski sam się do niego pofatygował, oferując swą głowę. Dymisja ministra finansów miała przekonać obywateli, że Tusk naprawdę przemeblowuje coraz mniej popularny rząd, wszak trudniej o bardziej wyrazistą roszadę. Tyle że wiadomość o dymisji Rostowskiego wyciekła do mediów i „efekt dymisji" był dla notowań rządu znikomy. A Rostowski na niemal rok trafił do politycznej zamrażarki.
Prezydent w akcji
Szansa na polityczne zmartwychwstanie przyszła nagle, wraz z wyborem Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej pod koniec sierpnia. Rostowski liczył, że to jego Tusk wytypuje na nowego komisarza w UE. Trochę zaszkodziła mu jednak afera taśmowa, trochę nie pasował do koncepcji Tuska, który – co dopiero dziś widać – od momentu wyboru na szefa Rady UE robił wszystko, by zabrać ze sobą do Brukseli wicepremier Elżbietę Bieńkowską.
Pojawiła się jednak szansa na krajowym podwórku. Także pominięty w brukselskich awansach Sikorski uniósł się honorem i postanowił odejść z MSZ. Próbował jednocześnie wdrożyć scenariusz nagrany na taśmach i właśnie Rostowskiego lansował na swego następcę – to pozwalałoby mu wciąż dzierżyć pakiet kontrolny w MSZ.
Wtedy do akcji wkroczył prezydent. Zapowiedział Kopacz, że nie zgodzi się na Rostowskiego, bo ma on dwa paszporty – polski i brytyjski. I żeby ostatecznie utrącić tę kandydaturę, oświadczył w radiowym wywiadzie: – Jacek Rostowski nie ma odpowiedniego doświadczenia w zakresie kierowania polityką zagraniczną.
Na złość prezydentowi
To było wydarzenie bez precedensu. Jeszcze nigdy prezydent tak otwarcie publicznie nie zakwestionował kompetencji i wiarygodności kandydata na szefa MSZ – i to ze swojego politycznego obozu. Rostowski, jak opowiadają jego współpracownicy, był rozgoryczony i wściekły.
Czy to on podpowiedział kandydaturę Grzegorza Schetyny na szefa MSZ czy przyklasnął pomysłowi Kopacz – to nie jest jasne. Ale na pewno gorąco popierał wciągnięcie tego marginalizowanego przez Tuska polityka do rządu. Jak opowiadają współpracownicy Vincenta – bo tak się mówi o nim w Platformie najczęściej – był to rodzaj rewanżu na Komorowskim.
– Przecież Schetyna ma kwalifikacje porównywalne, jeśli nie mniejsze od Vincenta. Ta nominacja pokazuje, że wcale nie o kwalifikacje tu chodziło. Rostowski byłby zbyt niezależny wobec Pałacu Prezydenckiego – opowiada nasz rozmówca. – Vincent poparł Schetynę, bo wiedział, że ze względów politycznych prezydent nie może tej kandydatury odrzucić. Schetyna jest zbyt silny w partii.
Czy tak rzeczywiście było? Są na to poszlaki, choćby wypowiedzi współpracowników prezydenta.
Jeśli rzeczywiście Kopacz z Rostowskim narzucili prezydentowi Schetynę, by utrzeć mu nosa za fochy przy nominowaniu pani premier i szefa MSZ, to był to dopiero początek ich rewanżu. Do exposé Kopacz Rostowski wpisał swój słynny dystans do wprowadzenia w Polsce waluty euro, co ewidentnie było nie po myśli Komorowskiego, który wymyślił sobie, by padła data możliwego przyjęcia przez Polskę unijnej waluty.
W poniedziałkowym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" Kopacz potwierdziła podawane przez nas wcześniej informacje – że ten odtrącony przez prezydenta Rostowski będzie szefem zespołu jej doradców.
To dopiero początek
Rostowski w roli strategicznego doradcy Kopacz obsadził się w dużej mierze sam. Pojawił się w jej otoczeniu już na etapie kompletownia składu rządu. Miał z nią wcześniej dobre kontakty, nawet gdy w pierwszym rządzie Tuska jako ministrowie zdrowia i finansów spierali się o pieniądze. Zdawał też sobie sprawę, że Kopacz kompletnie nie ma zaplecza politycznego i eksperckiego w partii i nie zna się na finansach, gospodarce i sytuacji w strefie euro – kwestiach kluczowych w obecnej sytuacji międzynarodowej. Rostowski taką wiedzę ma. Był wszak gospodarczym wicepremierem i reprezentował Polskę w pracach EcoFin, czyli grona unijnych ministrów finansów.
– Kopacz, w przeciwieństwie do Tuska, słucha wielu ludzi. Ale to Rostowski ma w jej otoczeniu najwięcej do powiedzenia – twierdzi nasz rozmówca, który z nimi pracuje.
Kopacz tak komplementuje Rostowskiego: – To człowiek kompetentny, który planuje w perspektywie dłuższej niż miesiąc.
Dla naszych rozmówców w PO oczywiste jest, że dla tak przewidującego gracza stanowisko szefa doradców premiera to tylko etap, a nie cel.