Jacek Rostowski: prezydentura Donalda Trumpa a NATO
Prezydentura Donalda Trumpa byłaby katastrofą dla NATO i całego świata zachodniego. Kandydat Republikanów nie tylko grozi, że Stany Zjednoczone zerwą Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu i pójdą na wojnę handlową z Chinami, lecz także wyraża pochwały pod adresem prezydenta Rosji Władimira Putina. Sugeruje przy tym, że Ameryka nie powinna wypełniać swojego zobowiązania do obrony sojuszników z NATO, o ile nie zapłacą oni więcej za bezpieczeństwo - pisze były wicepremier i były minister finansów Jacek Rostowski. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w WP Opiniach, w ramach współpracy z Project Syndicate.
08.09.2016 | aktual.: 09.09.2016 08:42
Trump zyskuje ostatnio w sondażach do Clinton. Unia Europejska powinna potraktować jego kandydaturę jako sygnał ostrzegawczy w kwestii własnej obrony. Całkowity PKB krajów UE jest nieznacznie wyższy niż Ameryki, a jednak ich łączny wkład do budżetu obronnego NATO wynosi jedynie 25 proc. W przypadku USA jest to 72 proc., zaś pozostałą część pokrywają Kanada i Turcja.
Jeśli Rosja podjęłaby próbę interwencji zbrojnej na terytorium NATO i zostałaby pokonana, w grę mógłby następnie wchodzić uprzedzający atak nuklearny. W końcu w przeciwieństwie do ZSRR Rosja nigdy nie wykluczyła użycia broni jądrowej. Gdyby do tego doszło, parasol jądrowy Ameryki byłby dla Europy jedyną wiarygodną formą ochrony. Odpowiadając na rosyjski atak jądrowy, Stany Zjednoczone mogłyby się narazić na kontruderzenie na swoim terytorium bądź na swoje siły zbrojne. To jest właśnie okrutna logika wzajemnie zagwarantowanego zniszczenia.
Dlaczego USA miałyby tak wiele ryzykować dla kontynentu, który lekceważy własne zdolności obronne? Nie jest to wcale nierozsądne pytanie, bo o ile poprzedni amerykańscy prezydenci obawiali się podejmowania nieostrożnych decyzji, o tyle populistyczny demagog może z nimi nie zwlekać.
Jeden z problemów sprowadza się do tego, że wydawanie 2 proc. PKB na potrzeby obronne, do czego zobowiązani są europejscy członkowie NATO, to zdecydowanie za mało. USA przeznaczają na obronę 3,5 proc. PKB i nie ma żadnego powodu, dla którego kraje Unii Europejskiej miałyby wydawać mniej. Zwłaszcza że znajdują się w obliczu wielorakich zagrożeń - od Rosji aż po wezwania Państwa Islamskiego do ataków terrorystycznych.
Co więcej, wydatki obronne większości europejskich państw NATO w rzeczywistości stanowią nawet mniej niż obowiązkowe 2 proc. PKB. Tylko Wielka Brytania, Polska, Grecja i Estonia osiągają bądź przekraczają ten poziom. Samozadowolenie Europy jest już tak mocno zakorzenione, że deklaracja przyjęta w 2014 r. na szczycie NATO w Newport, w której państwa członkowskie zapowiedziały, że nie będą już obcinać swoich budżetów obronnych (podobną deklarację przyjęto zresztą w tym roku), została uznana za ogromny przełom.
Problem nie tkwi jednak w tym, że kraje UE są co do zasady niewiarygodne. Chodzi raczej o to, że polityka oszczędności związała im ręce. Sam tego doświadczyłem jako minister finansów Polski w okresie kryzysu finansowego. Kiedy nagle dwukrotnie musiałem ograniczyć wydatki, aby Polska spełniła warunki Paktu Stabilności i Wzrostu (porozumienia państw UE z 1997 r. w sprawie wzmocnienia odpowiedzialności budżetowej), właściwie jedynym wyjściem było obcięcie budżetu na obronność.
Na szczęście polska ustawa o finansach publicznych z 1998 r. nakazuje, aby rząd przeznaczał 1,95 proc. PKB na finansowanie potrzeb obronnych. Po tym, jak największy kryzys został zażegnany, wróciło ono zatem do poziomu zgodnego z wymogami NATO. To z kolei sugeruje pewne rozwiązanie: Stany Zjednoczone powinny w taki sposób zrekonstruować swoje zobowiązanie do wspólnej obrony, aby stało się ono tym, co ekonomiści nazywają "spójnością zachęt".
Po pierwsze, wydatki na obronność państw UE powinny zostać wyłączone z Paktu Stabilności i Wzrostu. Francja od dawna forsowała ten pomysł, jednak Niemcy, które same przeznaczają zaledwie 1,2 proc. PKB na obronę, blokują go, twierdząc, że utorowałoby to drogę do kolejnych żądań i wyłączeń.
W 2015 r. ówczesna premier Polski Ewa Kopacz zaproponowała, aby przynajmniej wzrost wydatków na obronność do 2 proc. PKB został wyłączony z PSiW na rok, skoro nie można tego zrobić z całym budżetem. Polska nie skorzystałaby na tym rozwiązaniu, gdyż spełniała już wymogi NATO. Ale taka zmiana na pewno ułatwiłaby to samo pozostałym europejskim członkom Sojuszu.
Niemcy odrzuciły pomysł Polski, znowu przekonując, że jego wprowadzenie w życie tylko otworzyłoby puszkę Pandory. Podczas gdy w rzeczywistości propozycja Kopacz była nazbyt skromna. Przez ostatni rok niepewność w globalnej polityce znacząco wzrosła. USA bardziej koncentrują się teraz na Azji, gdzie Chiny jednostronnie dochodzą swoich terytorialnych roszczeń na Morzu Południowochińskim, naruszając tym samym stabilność całego regionu. W tej sytuacji zagwarantowanie wiarygodnego mechanizmu odstraszania na wypadek rosyjskiej agresji może okazać się niezwykle trudne, zwłaszcza jeśli przyjmie ona formę niekonwencjonalnych ataków hybrydowych.
Odpowiedź UE na tę zmieniającą się dynamikę geopolityczną powinna polegać na przyjęciu propozycji Polski oraz przedłużeniu jej o kolejny rok. Budżet na obronność powinien być wyłączony z PSiW na pięć lat, natomiast wydatki na zakup uzbrojenia - na 10 lat. To jednak nie wszystko. Komisja Europejska powinna też zrezygnować z progu wyłączenia równego 2-proc. PKB dla poszczególnych krajów bądź dla całej Unii, w zależności od zagrożeń bezpieczeństwa oraz potrzeb gospodarczych.
Taka zmiana nie będzie łatwa, ale USA muszą na nią nalegać bez względu na niemiecki sprzeciw w imię rzekomej poprawności fiskalnej. Niemcy, które głośno domagały się, aby Grecja dotrzymywała obietnic złożonych UE, utrudniają teraz członkom NATO wypełniać swoje zobowiązania do wspólnej obrony. Co gorsza, błędnie narzuciły one strefie euro politykę oszczędności, przyczyniając się do podważenia europejskiej jedności politycznej. Tym samym otworzyły drzwi dla rosyjskiego rewanżyzmu i agresji.
W jednej sprawie Trump ma rację: sojusznicy z NATO powinni zdobyć się na większy wysiłek. Ten komunikat powinien dotrzeć jednak do Niemiec, nie Estonii. USA powinny zaś poinformować je (tym samym stanowczym tonem, który Niemcy użyły wobec Grecji), że nie mogą obarczać Ameryki odpowiedzialnością za swoją obronę, jednocześnie podważając jedność Zachodu w sprawie ochrony własnych podatników przed konsekwencjami długów strefy euro.
Niemcy jako rzeczywisty lider UE powinny ułatwiać, nie zaś utrudniać członkom NATO wypełnianie ich zobowiązań do wspólnej obrony. Mogłyby zacząć od przyjęcia polskiej propozycji i potraktować ją jako punkt wyjścia do kolejnych działań.
Jacek Rostowski
Jacek Rostowski - polski ekonomista, minister finansów (2007–2013) i wicepremier (2013) w rządzie Donalda Tuska, poseł na Sejm VII kadencji.
Copyright: Project Syndicate, 2016