Ja nie patrzę na siebie
Wstaje o 4.50 i do pracy wychodzi bez śniadania, a nawet kawy. Potem je suche białe bułki z jogurtem, bo najtańsze. Szybko, bo w pracy nie mają oficjalnych przerw, więc łyka je w pośpiechu między jedną robotą a drugą. Elżbieta do mężczyzn szczęścia nie miała. Teraz gdy tego rozpaczliwie potrzebuje, zawodzi ją również państwo. Zawodzi ją i jej córkę.
Kiedy umiera tata, Zuzia przestaje jeść. Nie dlatego, że nie może nic przełknąć. Każdego dnia płacze, że chce iść za tatą, też chce umrzeć. W jej 8-letniej główce wygląda to, jak plan: jeśli się zagłodzi, dołączy do niego.
Elżbieta, jej mama, prosi, błaga, płacze, krzyczy. Smaży jej ulubione naleśniki i racuchy, ale córka pozostaje niezłomna w swoim postanowieniu.
Czasem udaje jej się wmusić suchą bułkę. W szkole nie zjada obiadów, drugie śniadanie przynosi z powrotem.
Bezsilny pozostaje psycholog szkolny i psycholog ze świetlicy przykościelnej, do której codziennie chodzi.
Trwa to dwa miesiące. Ela też je niewiele, łyka za to dużo tabletek uspokajających.
Po śmierci taty Zuzia znowu zaczyna spać z mamą. Mimo że ma już osiem lat i jest duża. Dosłownie. Wysoka i postawna ponad swój wiek. Po tacie, który miał 198 cm wzrostu i ważył 130 kg.
Tego roku nie świętowali jej urodzin. Nikt nie miał do tego głowy. Wypadają 11 stycznia, ale cztery dni wcześniej znaleźli go na podłodze nieprzytomnego, wezwali karetkę.
Udar.
W styczniu 2019 r. siedzieli więc wokół jego łóżka w szpitalu zamiast wokół stołu z tortem dla Zuzi.
Nie było z nim kontaktu, ale puszczali mu ulubione piosenki, mówili do niego, trzymali go za rękę.
Umarł po dwóch tygodniach, 22 stycznia.
Kilka dni później Elżbieta dostaje urzędowe pisma, że z dniem jego śmierci wszelkie świadczenia zostają wstrzymane: tzw. rodzinne, alimenty dla Zuzi, obiady w szkole.
Co w środku, to na zewnątrz
Elżbieta ma drobną twarz, bez śladu makijażu. Nigdy się nie malowała. Nie ma tuszu do rzęs, podkładu ani nawet błyszczyka.
- Nie muszę tego mieć – to jej filozofia.
Włosów też nie farbuje. Gładkie blond mieszają się z siwymi w krótkiej fryzurze.
Tylko paznokcie zrobione. Dzięki córce z pierwszego małżeństwa, która jest stylistką paznokci. Więc Ela swoje koralowe hybrydy ma za darmo. Aktualnie dziewięć, bo ta na palcu wskazującym lewej dłoni zerwana. Odsłania krótki nierówny paznokieć osoby, która pracuje fizycznie i nie oszczędza dłoni.
Opalenizna Eli sugeruje, że niedawno była na wakacjach. Ale to tylko uroki jej pracy. Już drugi rok sprząta na basenach w Bytomiu: krytym i odkrytym. Więc w lecie na odkrytym łapie słońce w robocie.
Co jeszcze rzuca się w oczy? Ciało Eli nie pasuje do jej głowy – jakby ktoś ją skleił z dwóch różnych osób. Twarz drobna, a ciało duże i nieadekwatne. Jak gdyby niechcący dostosowało się do tego, że musi dźwigać ciężary ponad siły.
Bo to właśnie robi Elżbieta przez całe życie. Już niemal pół wieku.
Strach
Ela niewielu rzeczy się boi, ale w styczniu 2019 r. dopada ją strach. Jak przeżyje z córką najbliższe miesiące, za co je wyżywi i opłaci rachunki? Jeszcze pięć miesięcy wcześniej pracowała w przedszkolu jako sprzątająca, ale umowa się skończyła i teraz Ela pobiera tylko zasiłek z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie: 300 zł miesięcznie.
Po śmierci Janusza automatycznie wstrzymali Zuzi alimenty: 500 zł. Do czasu ponownego przeliczenia dochodu Eli wstrzymali też świadczenie rodzinne: 124 zł. I obiady w szkole dla Zuzi, na które około 100 zł miesięcznie przelewał MOPS.
Ela nawet pracując na etacie, ledwo wiązała koniec z końcem, a teraz nagle ma o 724 zł mniej każdego miesiąca.
Rozpaczliwie szuka pracy oraz jakiegoś rozwiązania. Może renta rodzinna dla Zuzi? Znajduje adwokata, który zawalczy o nią w ZUS-ie.
Ale już 26 lutego 2019 r., miesiąc po śmierci Janusza, ZUS wydaje decyzję odmowną: renta po Januszu się Zuzi nie należy. Zdaniem ZUS-u jej tata nie przepracował wystarczającej liczby dni.
Z wymaganych 25 lat okresów składkowych i nieskładkowych ZUS doliczył się tylko 22 lat, 7 miesięcy i 21 dni.
Zapisany drobnym drukiem i fachowym językiem dokument trudno zrozumieć, więc
Elżbieta czyta go wielokrotnie. A potem już tylko wpatruje się w jego lewy górny róg, gdzie widnieje adres placówki. Czuje, jakby los sobie z niej drwił: Zakład Ubezpieczeń Społecznych, oddział w Zabrzu, ul. Szczęść Boże 18.
Ostro
Ela nie pamięta, żeby kiedykolwiek szczęściło jej się w życiu.
Jej szczęściem są dzieci, to jasne, ale nawet w ich przypadku zaczęło się od nieszczęścia.
Pierwsza rodzi się Patrycja. Ale umiera śmiercią łóżeczkową jako 4-miesięczne niemowlę. Miałaby dziś 32 lata.
- 1 maja się urodziła, 1 września ją pochowałam – ucina Ela.
Później przychodzi na świat Adrian, 31 lat (kilka lat temu zerwał kontakt z mamą).
Dalej: Andrzej, 30 lat. I Emilia, 24 lata.
Kiedy ta ostatnia ma trzy lata, Adam, ojciec całej czwórki i ówczesny mąż Eli, któregoś wieczora wpada do domu z nożem, krzycząc do niej:
- Zajebię cię! Tylko mi przeszkadzasz w życiu!
W podobnych sytuacjach wszyscy wiedzą, co robić. Ela rzuca do dzieci:
- Ubierajcie się!
A one czekają w gotowości lub uciekają do sąsiadki.
Tym razem Eli udaje się załagodzić sytuację. Mąż odkłada nóż i się uspokaja. Wypada więc wiarygodnie, kiedy przyjeżdża policja, zaalarmowana, że jakiś mężczyzna biega po dzielnicy z kosą. Adam tłumaczy, że nie wie, o czym mówią, bo on cały czas siedział w domu. Ela jest zastraszona, więc nie mówi nic. Dopiero gdy policjanci się żegnają, rzuca desperacko:
- To ja pójdę z panami. Dzieci, chodźcie!
Więc policjanci orientują się, że coś tu nie gra i zabierają jednak Adama.
Następnego dnia okazuje się, że Adam z tym samym nożem z ich rodzinnej kuchni był już u swojej kochanki i jej mężowi też groził, że go zajebie. W skrócie: zabije wszystkich, którzy staną na drodze do ich szczęścia.
15 lat
Nie za takiego Adama wyszła Ela. Na początku był spokojny, miły, a nawet opiekuńczy.
Zaczął ją bić po paru latach, kiedy poszedł pracować na kopalni. To stamtąd przyniósł do domu alkohol i przemoc. Teraz już w ogóle się nie hamuje: kopie żonę, wyrzuca z domu, wyzywa, grozi śmiercią.
W sumie dostaje trzy wyroki: za znęcanie się, za użycie noża i za groźby karalne. Ale nigdy nie idzie siedzieć. W prokuraturze się przyznaje i dostaje np. dwa lata w zawieszaniu na trzy. Nie ulegają odwieszeniu, bo każdy wyrok za inny paragraf.
I tak Ela wytrzymuje w małżeństwie 15 lat.
Aż do tamtego dnia, kiedy Adam przechodzi samego siebie. Chwyta jej głowę i wali nią o ławę w pokoju z takim impetem, że przy pierwszym uderzeniu Ela rozbija nosem cukierniczkę. Krew się leje, Adam nie przestaje. 10-letni syn Andrzej próbuje ratować mamę. Chwyta nóż i chce wbić ojcu w plecy. Ale Ela ostatkiem sił się odwraca i zaczyna dusić pijanego męża. Ten rozbija jeszcze jej telefon i ucieka, dzieci biegną do sąsiadki, Ela traci przytomność. Na podłodze znajduje ją Beata, koleżanka.
Zawozi do szpitala, dzieci też zabiera. Cała czwórka mieszka u niej przez trzy miesiące.
Mogłaby dłużej, ale Adam nie odpuszcza. Nie potrafi z powrotem zastraszyć żony, więc za cel obiera sobie Beatę. Śledzi ją, grozi, obrzuca wyzwiskami. Beata pęka, kiedy idzie do toalety (w ich budynku są tylko na klatce schodowej), otwiera drzwi, a tam Adam.
- Ela, boję się. Przepraszam cię, ale musicie się wyprowadzić.
Elżbieta zyskuje jeszcze miesiąc, bo inna znajoma, Ania, wyjeżdża na wakacje na wieś i daje Eli klucze od swojego mieszkania. Żeby odetchnęła i doszła do siebie.
Ale i tam znajduje ją Adam. Zawsze ma do powiedzenia to samo:
- Znajdę cię wszędzie. Zajebię cię i odbiorę ci dzieci!
Adam nie dostrzega luk w swoim rozumowaniu, ale Ela i tak żyje w strachu.
Tymczasem Adam żyje spokojnie, w ich wspólnym mieszkaniu: 5 pokoi, 126 m kw.
Nadchodzi nowy rok szkolny i dzieci muszą wrócić do swoich klas. Ela ma marny wybór: mieszkanie z mężem przemocowcem (ale własne) albo ulica.
We wrześniu 2002 r. wracają więc na swoje 126 m kw. Ale żyją tylko w jednym pokoju. Zamykają się na klucz przed Adamem, sąsiad cichcem pomaga im zamontować zamek.
Niestety, w drzwiach jest szyba, Adam szybko ją rozbija. Wstawiają dyktę. Adam znajduje inne sposoby, żeby uprzykrzyć im życie. Zakręca wodę na zaworze w piwnicy, do którego nie mają dostępu. Wyłącza prąd w skrzynce na klatce schodowej.
- Gehenna. Nie dam rady – myśli Ela. Ale robi wszystko, żeby to wytrzymać.
W potrzasku
Przez tamto pobicie Ela traci pracę w delikatesach. Ma rozbity nos i opuchniętą twarz, a szef każe jej stać za ladą na nocnej zmianie.
Szuka jakiejkolwiek roboty. Dzięki koleżance znajduje ją u Janusza, który akurat otworzył bar dla policjantów, tuż przy komendzie. Biznes się kręci, bo Janusz sam był policjantem, zna ludzi, chętnie do niego wpadają coś zjeść i się napić. Elę zatrudnia najpierw do sprzątania, później do pracy za barem.
Czy zna jej sytuację życiową?
Ela jest prostolinijna, niczego nie ukrywa. A nawet gdyby chciała, Adam nie pozostawia jej wyboru.
Raz wchodzi do baru Janusza pełnego policjantów, odsłania pistolet ukryty pod ubraniem i rzuca do Eli:
- Masz pięć minut, żeby wyjść z tego burdelu!
(W jego głowie stanowi to spójną całość z resztą komunikatów, jakie kieruje do żony, odkąd dowiedział się, że ona tam pracuje, np. "Ty policyjna kur...!")
Janusz nie rzuca się na niego, tylko daje mu kilka sekund na opuszczenie lokalu, zanim sprawy przybiorą niekorzystny dla Adama obrót. Dla Eli i dzieci zamawia taksówkę, żeby bezpiecznie wrócili do domu. Tego samego, w którym Adam tłukł ją latami, a teraz odcina im wodę i prąd.
Kiedy dojeżdżają na miejsce, Ela widzi, jak oddział specjalny policji wyciąga Adama z tramwaju, obezwładnia i zabiera mu broń.
Ale tym razem Adam również uniknie więzienia, bo okazuje się, że to tylko pistolet gazowy.
Ela ma dość. W domu i życiu z Adamem czuje się jak potrzasku. Z pomocą znów przychodzi jedna z koleżanek:
- Słuchaj, zmarł mój ojciec. Jeśli chcesz, możesz się wprowadzić do jego mieszkania. Tylko musisz je najpierw posprzątać, a potem opłacać czynsz.
Ela z pomocą znajomej sprząta je w dwa dni. Najstarszy syn cichcem przewozi ubrania i rzeczy dzieci do nowego lokum.
Przeprowadzają się10 grudnia, w jeden dzień.
Bezpiecznie
Po latach męczarni z Adamem Ela trzyma mężczyzn na dystans. Najważniejsze jest dla niej dobro dzieci.
A Janusz troszczy się o nie, spędza z nimi czas, zabiera na wypady za miasto, pomaga, dba, żeby czuły się bezpieczne. Jak w sytuacji z pistoletem. Ela też zaczyna się czuć bezpiecznie.
W 2003 r. dostaje mieszkanie socjalne od miasta. Normalnie musiałaby na nie czekać kilka lat w kolejce, ale bieg spraw przyspieszyły te trzy wyroki, które dostał Adam.
Wreszcie. Dwa pokoje, kuchnia i łazienka na trzecim piętrze kamienicy bez windy w centrum Bytomia. Ale każde pomieszczenie trzeba wyremontować, a nawet wymienić okna. Jako samotna matka z trójką dzieci Ela nie ma na to środków, dlatego znów mieszkają w czwórkę w jednym pokoju. A Ela z pomocą znajomych robi tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
Janusz też się angażuje.
Na sezon letni otwiera bar nad jeziorem w Turawie pod Opolem. Dzieci Eli mają raj: przez całe wakacje mieszkają pod namiotem. Ale też pomagają w biznesie: sprzedają lody, zanoszą klientom frytki na plażę, pilnują, żeby ludzie płacili za toi-toia. Ela pracuje za barem.
We wrześniu wracają do remontowanego mieszkania i powoli przyzwyczajają się, że to ich nowy dom.
Sielanka i po sielance
Janusz coraz częściej bywa u Eli i dzieci. Z gościa staje się domownikiem.
Przez pierwszy rok byli tylko znajomymi z pracy, teraz są parą. Ale o małżeństwie nie ma mowy. Ela nie chce kolejnego męża. A Janusz ma żonę. Co prawda nie żyją razem, ale rozwiedzeni też nie są. Żona choruje i jest częściowo sparaliżowana, a Janusz się nią opiekuje.
W 2005 r. Ela przychodzi na swoją rozprawę rozwodową. Chce orzeczenia o rozwodzie z winy męża. Walczy też o nakaz eksmisji dla niego z ich wspólnego mieszkania. Ale sąd odradza to ostatnie. Przestrzega, że taki spór z eksmisją w tle może potrwać nawet trzy – cztery lata. A jeśli Elżbieta z tego zrezygnuje, dostanie go jeszcze dzisiaj.
Ela się poddaje.
- To nie jest warte mojego zdrowia i życia – stwierdza. – A tym bardziej dzieci.
Zgadza się i wychodzi rozwiedziona.
A Adam pozostaje królem na 126 m kw i pięciu pokojach.
Tymczasem Janusz pomieszkuje u Eli jak u siebie. Czasem się sprzeczają, ale on nie bywa agresywny, tylko się obraża. A w Eli już coś pękło, już nie daje sobą pomiatać:
- Jak ci się nie podoba, tam są drzwi – mówi mu. - Możesz iść do siebie.
Ale ogólnie wciąż jest dobrze.
Po siedmiu latach Ela zachodzi w ciążę. Ma 39 lat i od pielęgniarki słyszy:
- Pani jest za stara, żeby rodzić!
A jednak rodzi zdrową i dużą córkę. Janusz natychmiast uznaje ojcostwo, mimo że wciąż nie są małżeństwem.
Przy Zuzi robi wszystko, co może. Przytula, opowiada bajki, uczy mówić. A później, kiedy mała podrośnie, także jeździć na rowerze. Tylko nie przewija i nie nosi na rękach.
Bo jego dłonie najpierw zaczęły się niepokojąco trząść, a później skręcać i odmawiać posłuszeństwa.
Badania wykazują chorobę Parkinsona. Powoli zaczyna chudnąć, zanikają mu mięśnie, lekarze każą ćwiczyć. W sanatorium jeszcze to robi, ale po powrocie odpuszcza. Rowerek stacjonarny, który sobie kupił, stoi nieużywany.
Ma też problemy z kręgosłupem. W końcu decyduje się na operację: wszczepiają mu dwa tytanowe elementy w kręgach szyjnych.
Do tego cukrzyca, na którą leczył się od lat.
Ela odciąża go, jak może, ale zauważa, że Janusz wykorzystuje choroby jako wymówkę. Już nie odprowadzi córki do przedszkola, już nie pójdzie po chleb, kromki sobie nie zrobi, zupy nie naleje, "bo chory". Ale pół nocy potrafi klikać na komputerze.
- O nie! - stwierdza Ela. - To ja pracuję w przedszkolu na kuchni na cały etat, w domu piekę torty, żeby dorobić, odbieram dzieci ze szkoły, robię zakupy, sprzątam, gotuję, piorę, krótko mówiąc: zasuwam, a on siedzi sobie w domu i nic nie robi! Czuję się, jakbym miała piąte dziecko.
Bo Janusz już w 2008 r. zamknął policyjny bar. Potem pracowała jako ochroniarz, potem w agencji ubezpieczeniowej jako specjalista, który pomaga ludziom wygrać odszkodowania powypadkowe w sądzie.
Tymczasem dzieci rosną, wkraczają w okres buntu, a Janusz nie lubi pyskowania. Wybuchają coraz ostrzejsze spięcia. Albo Janusz zaprasza do Eli swoich znajomych i każe córce Eli a to zabrać po nich brudne talerze, a to pozmywać, a to zrobić herbaty, a to posprzątać.
Wtedy Ela nie wytrzymuje:
- Przyprowadziłeś sobie kolegę, to się obsłuż. Moja córka nie jest waszą służącą!
Kiedy Zuzia ma 5 lat, Ela nie wytrzymuje ostatecznie. Każe mu się wyprowadzić i kończy ich związek.
Odwet
A Janusz dopiero wtedy zaczyna. Śledzi Elę, nagle okazuje się, że zna treść jej maili, esemesów i rozmów oraz jej lokalizację 24 godziny na dobę. Wie dokładnie, kiedy i dokąd wyszła, np. zostawiając Zuzię pod opieką starszego rodzeństwa, i grozi jej wtedy opieką społeczną. Ela nie ma pojęcia, kiedy zdążył jej zainstalować w telefonie aplikację szpiegującą. Ale przyznaje, że z sukcesem wykorzystał swoje umiejętności z policji.
Cóż, nie takie rzeczy przetrwała. Dla dobra dzieci dba o podtrzymanie ich relacji. A kiedy Janusz jest już wychudzony i słaby, Zuzia zanosi mu obiady, a starsi synowie przywożą mu drewno i przychodzą napalić mu w piecu.
To właśnie synowie Eli znajdują go nieprzytomnego na podłodze o 6.30 rano 8 stycznia 2019 r.
Później badania wykażą, że wezwanie karetki niewiele pomogło, bo leżał tak już od trzech godzin. Krew w mózgu już się rozlała, zmiany były zbyt rozległe.
Teraz
Janusz nigdy nie płacił alimentów na Zuzię, choć po ich rozstaniu sąd mu nakazał. Ale te 500 zł spływało co miesiąc z Funduszu Alimentacyjnego.
Zostawił za to spadek. Półtora miliona długu. Dokładnie: 1 572 519,44 zł. Adwokat natychmiast doradza, by Zuzia się go zrzekła, bo nie wypłaci się do końca życia.
Ela znajduje tego adwokata już po pierwszych pismach z urzędów. Potrzebuje kogoś, kto lepiej niż ona zna się na kruczkach prawnych i urzędowej nowomowie. Jego honorarium: 1 000 zł będzie spłacać w ratach po 100 zł miesięcznie.
Po pierwszej odmowie ZUS-u składają zażalenie, wykazując, że urząd błędnie wyliczył okres składkowy i nieskładkowy Janusza. Ale ZUS podtrzymuje swoje stanowisko i jeszcze dwukrotnie odmawia renty: w kwietniu i w lipcu 2019 r. Elę dopada bezsilność.
Wciąż nie ma pracy, żyją z Zuzią za 1200 zł miesięcznie, wliczając świadczenie rodzinne przywrócone po dwóch miesiącach oraz 500+ i dodatek z tytułu samotnego wychowywania dziecka (193 zł), na które się załapały po zmianie przepisów. Ale ta kwota nie wystarcza nawet na opłaty, szczególnie w zimie.
W lipcu 2020 r. Ela dostaje pracę na stacji dializ. Znów urzędy zabierają jej świadczenia, bo przekracza minimalny próg. Ale pracuje tam w systemie: 12 godzin ciągiem w robocie, następny dzień wolny. Szybko orientuje się, że w ten sposób nie jest w stanie zapewnić opieki Zuzi. Po miesiącu znajduje pracę na basenach w Bytomiu. Na etat, na cały rok.
Ale wciąż próbują z adwokatem ubiegać się o świadczenie z ZUS-u. Tym razem o tzw. rentę rodzinną w drodze wyjątku dla Zuzi. Od śmierci Janusza minęło półtora roku, świat się zmienił nie tylko dla nich, trwa pandemia.
14 lipca 2021 r. ZUS w osobie kierownika Centrum Świadczeń Wyjątkowych z upoważnienia Prezesa oświadcza ponownie na piśmie, że Elżbieta udokumentowała jedynie 22 lata, 7 miesięcy i 21 dni okresów składkowych i nieskładkowych ojca Zuzi. "Nie bez znaczenia pozostaje fakt", że w okresach, kiedy Janusz chwilowo nie pracował i nie płacił składek, ZUS nie dopatrzył się tzw. "szczególnych okoliczności, przez które rozumie wydarzenia o charakterze nadzwyczajnym, które wbrew zamiarom i woli ubezpieczonego stanowią niemożliwą do przezwyciężenia przeszkodę w kontynuowaniu ubezpieczenia".
- A choroba Parkinsona? - dziwi się Ela. - A niedowład rąk, zanik mięśni i tytanowe kręgi?
ZUS spieszy z wyjaśnieniem w następnym zdaniu: "Należy zauważyć, że przerwa w wykonywaniu zatrudnienia, w której była orzeczona częściowa niezdolność do pracy, nie jest przesłanką usprawiedliwiającą brak aktywności zawodowej".
Ela czuje się, jakby ktoś ją raz po raz policzkował. I wtedy następuje ostateczny cios:
"Ocenie podlegała również sytuacja materialna. Wykazany dochód przypadający na jednego członka rodziny nie wskazuje, aby Pani małoletnie dziecko pozostawało bez niezbędnych środków utrzymania".
- Co?! - Ela aż się zapowietrza. - Nie wystarcza mi na zeszyty i buty dla dziecka, a oni sugerują, że przy moich zarobkach dziecku nie ma prawa niczego brakować?
Życie
Minęły już trzy lata, a Ela nie może się z tym pogodzić.
Człowiek w ZUS nie dostrzegł człowieka w jej dziecku.
Czy on w ogóle jest w stanie wyobrazić sobie, jak próbują przetrwać? I co przeżywa Zuzia?
Od września do marca żyje pod kołdrą. Wchodzi pod nią, jak tylko wraca do domu, i przytula się do swojego termoforu w ubranku renifera. Bo grzejniki w całym mieszkaniu wyłączone. Są na prąd, Eli nie stać, żeby płacić 1 500 zł miesięcznie za ogrzewanie. Teraz, po drastycznych podwyżkach w 2022 r. pewnie byłoby już ponad 2 000 zł. Ela nie wie, wolała nie sprawdzać.
Zdobyła grzejnik wolnostojący, też na prąd, ale podłącza go do gniazdka, tylko kiedy przychodzą do domu. Zanim wyjdą, wyłącza. Więc zwykle jest bardzo zimno w całym mieszkaniu. A one znów mieszkają tylko w jednym pokoju.
Zuzia codziennie tuż po lekcjach chodzi do świetlicy przykościelnej i zostaje tam do 19.00. Wolałaby spędzać ten czas z mamą, czasem bardzo jej potrzebuje, ale mama musi pracować. W świetlicy Zuzia dostaje darmowy ciepły posiłek. I bierze udział w darmowych zajęciach jak śpiew, plastyka, gimnastyka. Ale ona uwielbia tańczyć. Uczy się z filmików na YouTube i marzy, żeby chodzić na lekcje do profesjonalnej szkoły tańca. Niestety, na to ich nie stać, więc na razie Zuzia podryguje w świetlicy. Czasem pani pozwala jej tam poprowadzić zajęcia dla innych dziewczyn.
Zuzia nigdy nie była z mamą na prawdziwych wakacjach. Czasem w lecie wyrwą się w weekend "na ogród" do znajomych – jeśli ktoś ich zaprosi. Na kolonie pojechała w zeszłym roku za 100 zł ze świetlicy kościelnej, w tym roku już za 280 zł. Cały rok na to zbiera. Jak dostaje cokolwiek na urodziny, Dzień Dziecka czy pod choinkę, chowa i oszczędza, żeby mieć na lody czy napój na wyjeździe.
Na lody, chipsy, hot-doga, kurczaka z rówieśnikami nie chodzi, bo nie ma pieniędzy. Pewnie, że jest jej przykro.
Pije tylko wodę z kranu. W domu i w szkole. Żadnej mineralnej, napojów, soków – jak inne dzieci. Ela kupiła jej butelkę filtrującą za 30 zł, bo w Bytomiu woda z kranu nie jest zdrowa, ostatnio wykryto w niej chlor – pisali o tym w gazetach. Do tego, co miesiąc trzeba wymieniać filtr po 16 zł. Zuzia czuje brzemię odpowiedzialności. Jedną butelkę już zgubiła, mama była smutna.
Obiady Zuzia je w szkole, każdy za 7 zł. Od śmierci taty mama opłaca je sama.
Słodycze to dla Zuzi święto. Ma do nich dostęp trzy razy w roku: na Wielkanoc, Dzień Dziecka i Boże Narodzenie – kiedy Ela przynosi przydziałową paczkę z pracy.
Zuzi ciągle brakuje butów, bluzek, koszulek, spodni, spódnic, a ostatnio też staników - bo szybko rośnie i wyrasta z dotychczasowych. Cóż, nie jej wina, że wdała się w tatę.
- Wielkoludka! - śmieje się Ela z czułością. - Ma 11 lat, a wzrostu już tyle, co ja: 158 cm! Do tego rozmiar buta 39 i waży z 55 kg. Normalnie sobie pomagamy z dziewczynami: jak dzieci jednej wyrastają z ciuchów, to przekazuje je następnej i nie trzeba kupować. Problem w tym, że koleżanki nie mają takich dużych dzieci, więc nawet nie mam od kogo przejąć ubrań.
Ostatnio Zuzia nie miała nawet białej bluzki na zakończenie roku szkolnego. Pożyczyła od Emilii, 24-letniej córki Eli z pierwszego małżeństwa.
Ponad siły
A jak wygląda ich życie z perspektywy matki, która musi to wszystko udźwignąć?
Ela zarabia na rękę 2 300 zł. Na umowie o pracę wygląda to bardziej okazale: 3 100 zł. Ale przecież różnicę zabiera państwo. To samo, które nie chce dać renty rodzinnej. A Ela gra fair. Odprowadza składki i podatki, nie pali, nie pije, nie bierze pożyczek, nie kombinuje, nie ucieka do szarej strefy, nie prosi, by pracodawca płacił jej oficjalnie mniej a resztę pod stołem. Wtedy mogłaby – jak alimenciarze - wykazać, że zarabia śmiesznie mało. I że pomoc jej się należy. Ale Ela jest uczciwa. I płaci za to. Dosłownie i w przenośni.
Co miesiąc.
Zobacz także
Czynsz za mieszkanie plus woda, wywóz śmieci: 500 zł.
Leki dla Zuzi i dla niej: 300 zł. Bo Zuzia od trzech lat choruje na astmę oskrzelową i alergię. A Ela, odkąd dekadę temu spadła ze schodów z małą Zuzią na rękach i miała niedotlenienie mózgu, musi brać leki na ciśnienie.
Ogrzewanie w zimie: 1 500 zł.
Odkąd w ogóle nie włącza kaloryferów, tylko używa jednego grzejnika podpinanego do gniazdka, prąd wychodzi: 800-900 zł w zimie a 300 zł w lecie (kuchenka też na prąd).
Telefon Eli: 45 zł.
Telefon Zuzi: zależy, ile uzbierają na doładowanie.
UPC - internet i telewizja: 145 zł. Ela zrezygnowała z nich w grudniu zeszłego roku. Uznała, że to jedyna rzecz, na której może zaoszczędzić. Choć Zuzia potrzebowała internetu do szkoły, szczególnie w pandemii.
Resztę Ela wydaje na jedzenie. Dla siebie – niewiele. Wstaje o 4.50 i do pracy wychodzi bez śniadania, a nawet kawy. Potem je suche białe bułki z jogurtem, bo najtańsze. Szybko, bo w pracy nie mają oficjalnych przerw, więc łyka je w pośpiechu między jedną robotą a drugą. Od tych dmuchanych bułek, taniości i stresu Ela nabawiła się nadwagi.
- Pewnie, chciałabym jeść zdrowe warzywa i owoce, robić sobie koktajle i je pić, zamiast pochłaniać śmieciowe jedzenie, ale mnie nie stać – mówi zrezygnowana.
Ela nie narzeka, że od zeszłego roku dwukrotnie podrożały maliny czy czereśnie. Obie z córką nie jadły ich już wcześniej. Mogłyby zażartować: "Nie kupowałyśmy owoców, zanim to było modne". Ale Ela wzdycha na myśl o makreli. W 2022 r. może o niej już tylko pomarzyć.
Mięso? Rzadko i tylko w promocji. Jeśli w Biedronce jest kurczak w atrakcyjnej cenie, kupuje całego, a domu porcjuje i zamraża. Potem kawałki przyrządza na wiele sposobów. Jak coś zostaje, to przetwarza w kolejne danie. Nic się nie marnuje.
Zuzia najchętniej je jogurty. Ela też je lubi.
- Jakie najbardziej? - pytam.
- Bez znaczenia. Jemy te, które są na promocji. Jak jakiś kosztuje 1,23 zł zamiast 1,67 zł, to kupuję więcej i nieważne, że ten sam smak jemy kilka dni z rzędu albo że wolimy inny. Jak widzę tańsze masło czy płatki, to też kupuję od razu drugie opakowanie, bo i tak zejdzie.
- Zdarza się, że brakuje pieniędzy w ostatnich dniach przed wypłatą?
- Ile razy!
- Co wtedy?
- Zuzia je to, co zostało. Na przykład bułkę z cebulą. Podsmażam cebulę, posypuję startym serem i wychodzi prawie zapiekanka. Ja czasem dostanę kromkę u Izy, mojej koleżanki, która ma syna na wózku. Jeśli zaproponuje, bo ja sama nie umiem prosić. Potem krzyczy na mnie, dlaczego nie powiedziałam.
- A co pani kupiła dla siebie w ostatnich miesiącach czy latach?
Ela długo milczy. Wygląda na zdziwioną.
- Ale ja na siebie nie patrzę.
Ubrań nie kupuje. Kosmetyków nie używa, nawet balsamu do ciała. Tylko tani dezodorant.
Perfumy miała jedne ulubione, ale skończyły się już dawno. Tak dawno, że zdążyli je wycofać ze sklepów, a nawet z produkcji.
Wszystko to Ela dźwiga ze stoickim spokojem. Ostatnio trochę mniejszym, bo jej umowa o pracę kończy się 22 września. Potem nie wie, co będzie.
Uczuć nie okazuje, z wyjątkiem tych ciepłych córce. Od razu widać, ile ma dla niej czułości: Zuzia chętnie się tuli do mamy, kładzie głowę na jej kolanach lub ramieniu. Ela gładzi ją po włosach, całuje w czoło. Mówi do niej cierpliwie, z uwagą i po partnersku.
Żadnych negatywnych emocji, które mogłyby zburzyć poczucie bezpieczeństwa córki.
Strach Eli przejawia w stu złotych, które płaci co miesiąc na ubezpieczenie. A dokładnie: na dwa ubezpieczenia na życie w dwóch firmach. Na wypadek, gdyby i ona zmarła. Żeby Zuzia nie została sama. Zdana tylko na siebie – jak ona.
Anna Śmigulec jest dziennikarką Wirtualnej Polski
Chcesz pomóc Elżbiecie i Zuzi lub skontaktować się z autorką? Napisz: anna.smigulec@grupawp.pl