Izraelczycy idą na cyberwojnę. Jej wynik będzie ważny też dla Polaków
"Obce mocarstwo" planuje cyberatak na Izrael. Dowódca służb bezpieczeństwa Szin Bet jest tego pewien. Celem będą zbliżające się wybory. Polska stoi przed takimi samymi wyzwaniami. Warto więc dokładnie przyglądać się nowej wojnie Izraela.
Nadaw Argaman, dowódca Szin Bet, ujawnił podczas konferencji na uniwersytecie w Tel-Awiwie, że "obce mocarstwo" zamierza ingerować w kampanię wyborczą i głosowanie do Knesetu, które zaplanowano na 9 kwietnia 2019 r. Początkowo jego słowa utajniono, ale po interwencji izraelskich mediów, ostrzeżenie zostało ujawnione.
- W chwili obecnej nie umiem powiedzieć, na czyją korzyść lub szkodę, ale obce mocarstwo będzie ingerowało – powiedział Argaman. – Ta ingerencja nastąpi, a ja wiem co mówię.
Dowódca Szin Bet nie podał szczegółów ani nie nazwał agresora. Izraelczycy nie mają wątpliwości, że chodzi o Rosję, choć rzecznik Kremla Dimitry Pieskow zdążył już powiedzieć, że jego kraj "nie ingerował, nie ingeruje i nie zamierza ingerować w żadne wybory na świecie". Stwierdzenie "wiem co mówię" padające z ust Argamana, poparte autorytetem jednej z najlepszych służb bezpieczeństwa na świecie, wystarczy jednak, żeby ostrzeżenie zostało potraktowanie śmiertelnie poważnie.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Izraelczycy przygotowują się na dwa rodzaje ataków. Argaman ostrzega przed hakerami, którzy mogą próbować bezpośrednio wpłynąć na wyniki wyborów. Drugim rodzajem zagrożenia są trolle obsługujący fałszywe konta i rozpowszechniający nieprawdziwe informacje. Kampania brexitowa pokazała, że ludzie ci potrafią wspierać konkretne kierunki polityki. Zdolni są też zwiększać temperaturę sporu politycznego i destabilizować sytuację poprzez systematyczne popieranie różnych stron sporu politycznego, jak podczas pojedynku Trumpa z Clinton w 2016 r.
Ostrzeżenie Argamana pokazuje, jak poważnie Izraelczycy traktują to zagrożenie. Obawiają się, że ingerencja zewnętrzna podważy zaufanie obywateli do państwa i do demokratycznie wybieranych instytucji. Oceniają, że atak może wyrządzić potężne szkody w ich kraju.
Wysoki poziom rozwoju powoduje, że Izrael jest narażony na tego rodzaju ataki. Już kampania wyborcza do Knesetu w 2015 r. w dużej mierze przeniosła się z ulic do internetu. Kandydaci produkowali materiały wyłącznie na potrzeby cyberprzestrzeni, a sztaby wyborcze zatrudniły armię specjalistów od komunikacji internetowej. Powstały nawet specjalne aplikacje segregujące treści i pomagające prowadzić kampanię.
Pojedynek pomiędzy oficjalnie nienazwanym cyberagresorem, a izraelskimi służbami bezpieczeństwa i wywiadem wytyczy nowe reguły współczesnej wojny elektronicznej. Spodziewać się można, że po jednej stronie wirtualnej linii frontu staną pracownicy fabryk trolli i międzynarodówka hakerów z różnych powodów gotowych atakować państwo żydowskie.
Zobacz także: Jacek Sasin o wcześniejszych wyborach. „Absolutny fake news”
Z kolei Izrael posiada bardzo rozbudowane i zaawansowane służby wojny elektronicznej i cybernetycznej. Działają w tajemnicy, a informacje na ich temat z rzadka przedostają się do informacji publicznej. Na przykład Izraelczykom przypisuje się zawirusowanie i spowodowanie szkód w irańskim programie nuklearnym, do czego jednak państwo żydowskie oficjalnie się nie przyznaje.
Izraelczycy nie mają zwyczaju czekać z założonymi rękami na atak, którego są pewni. Uderzenia zapobiegawcze i odstraszające zawsze były ich specjalnością. Ciekawe, jak daleko teraz się posuną i czy wojna o wybory do Knesetu wyleje się poza cyberprzestrzeń. Jeśli tak się stanie, to fizycznie zaczną ginąć ludzie.
W 2019 r. Polacy dwukrotnie pójdą do urn. W maju odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, a najpóźniej jesienią - do Sejmu. W obu przypadkach śmiało można zakładać, że zagrażają nam te same niebezpieczeństwa, co Izraelczykom. Otwarte jest tylko pytanie, czy potraktujemy je równie poważnie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl