Izraelczycy cieszą się pasmem sukcesów. Rozlew krwi w Gazie nie zakłóci ich radości
Pogranicze Izrael i Strefy Gazy spłynęło krwią. Świat z niedowierzaniem patrzył, jak izraelscy żołnierze zabijają dziesiątki Palestyńczyków. W tym czasie w Jerozolimie świętowano otwarcie ambasady USA. Walka o życie i sukces, to Izrael w pigułce.
- Wczoraj tysiące Izraelczyków na Placu Rabina (w Tel-Awiwie) uczestniczyły w fantastycznym występie (zwyciężczyni Eurowizji Netty Barzilai) – napisał na Twitterze Avigdor Liberman, minister obrony państwa żydowskiego. - Tymczasem w Gazie tysiące ludzi zebrało się, żeby wedrzeć się do Izraela i siać terror. Tak wygląda różnica pomiędzy kulturą życia Izraela a kulturą śmierci Hamasu w Gazie.
Kontrowersyjny polityk doskonale wyraził nastroje w Izraelu. Przemoc na granicy Strefy Gazy nie jest niczym nowym. Obywatele państwa żydowskiego żyją w przeświadczeniu, że rządzący tam Hamas dybie na ich życie, a palestyńscy radykałowie regularnie dowodzą, że mają rację.
Stąd słowa gen. Ronena Manelisa, rzecznika prasowego izraelskiej armii, IDF, który stwierdził, że żołnierze obronili granicę przed agresją. Równocześnie jednoznacznie obarczył Hamas za cyniczne wykorzystanie cywilów i doprowadzenie do śmierci dziesiątek Palestyńczyków.
Masakra nie psuje świątecznej atmosfery
Świętujący 70 rocznicę niepodległości Izraelczycy nauczyli się normalnie funkcjonować w cieniu bezwzględnego konfliktu. Tak wygląda codzienność, a siła polega na tym, aby nie pozwolić wrogom na zakłócenie normalnego życia. Dlatego wydarzeniem dnia dla wielu tysięcy ludzi zebranych na Placu Rabina w centrum Tel-Awiwu by występ Netty Barzilai. To chwila radości i powód do dumy. Barwna artystka potwierdziła to, na czym tak bardzo im zależy – świat, Europa, ceni Izrael i Izraelczyków.
Zwycięstwo w kiczowatym konkursie piosenki jest częścią niezwykłego pasma urodzinowych sukcesów Izraela. Kilka godzin przed występem Netty miało miejsce historyczne otwarcie ambasady USA w Jerozolimie. Izraelczycy dosłownie czekali na to od 70 lat.
Brak uznania na świecie ich po prostu boli. Instytucje państwowe, Kneset, znajdują się w Jerozolimie. Nieważne, że wielu z nich nie lubi miasta zdominowanego przez ortodoksów i unika starego miasta uważanego za niebezpieczne siedlisko wszelkiej maści radykałów.
Jerozolima jest stolicą państwa Izraelczyków i oczekują, że świat wreszcie to uzna, nawet jeżeli część uważa, że Donald Trump wybrał niemądry moment na przeniesienie ambasady. To już kwestia wewnętrznych podziałów politycznych i ideologicznych.
Bezwzględna walka o przetrwanie
Izraelczycy są żądnymi krwi bestiami, jak przedstawia ich arabska propaganda. Skala rozlewu krwi jest wstrząsająca także dla wielu z nich. Część to wypiera, albo zwyczajnie niepokoi się o bliskich i znajomych w armii, którzy strzegą jednej z niespokojnych granic.
Na pytanie, czy chcą pokoju Izraelczycy od zawsze odpowiadają pozytywnie. Dlatego ze łzami w oczach witali prezydenta Egiptu Sadata w 1977 r. i wielkie nadzieje wiązali z procesem pokojowym w latach 90. ubiegłego wieku. Wielu z nich nie wdaje się w zawiłości wielkiej polityki. Próba porozumienia się z Palestyńczykami nie powiodła się. Przez Izrael przetoczyły się fale samobójczego terroru, południe kraju znajduje się w zasięgu rakiet Hamasu, a Strefa Gazy jest ciągłym zagrożeniem pomimo wycofania stamtąd wszystkich osadników żydowskich.
W tej sytuacji do obywateli państwa żydowskiego przemawia brutalne stwierdzenie "lepiej oni, niż my". Gotowi są krwawo rozprawić się z zagrożeniem, zniszczyć wroga, a później znieść krytykę, niż grzebać swoich bliskich. To logika, której nauczyła Izraela historia powtarzających się wojen i terroru.
Przywódcy w Strefie Gazy z pewnością o tym wiedzą, dlatego namawianie ludzi do forsowania granicznego płotu oznacza wysyłanie ich na pewną śmierć. Masakra w Strefie Gazy, konflikt między Izraelczykami i Palestyńczykami nie jest prostą walką dobra ze złem. Winnych jest naprawdę wielu, także poza Bliskim Wschodem. Jasno można jedynie określić przegranych, to setki ludzi tracących życie i zdrowie.