Nie tańczy tanga, nie przepada za mate. Najsłynniejszy fan Urugwaju z pochodzenia jest Rosjaninem. Na mundialu kibicował Luisowi Suarezowi i kolegom. A, i jeszcze jedno – Ivan mieszka na Wyspach Owczych.
Kolorowe Montevideo. Na każdym rogu dzieciaki ganiają za piłką. W końcu futbol to sport narodowy w tym niewielkim, zaledwie 3,5 milionowym, kraju, który umyka stereotypom o Ameryce Łacińskiej. W ostatnich latach zalegalizowano tam uprawy marihuany, małżeństwa jednopłciowe i adopcję dzieci przez rodziny homoseksualne, a były prezydent Jose Mujica podbił świat płomiennymi przemowami o wolności człowieka.
Położony między hegemonami – Brazylią i Argentyną – Urugwaj może dotrzymać kroku sąsiadom tylko na boisku. Zresztą gdyby nie Urugwajczycy, futbol wyglądałaby dziś zupełnie inaczej. Gdy w 1924 roku przypłynęli na Igrzyska Olimpijskie w Paryżu świat nie mógł się nadziwić. W drużynie byli lekarz i ekspert od przygotowania fizycznego, a selekcjoner Ernesto Figoli na bazę wybrał mały ośrodek na łonie natury, z dala od pokus Paryża. Piłkarze w błyskotliwym stylu wygrali turniej, a po ostatnim gwizdku okrążyli boisko, by podziękować kibicom za wsparcie w finale przeciwko Szwajcarom. Urugwajczycy do dziś uważają rundę olimpijską za jeden ze swoich największych wynalazków obok mammografu i kanasty.
To był początek urugwajskiej ery: wygrali jeszcze IO w 1928, a w 1930 zorganizowali pierwsze MŚ i w pięknym stylu triumfowali w nich. Sukces powtórzyli jeszcze 20 lat później, gdy w finale mundialu na słynnej Maracanie pokonali wielką Brazylię.
Na czym polega siła Urugwaju? Miejscowi twierdzą, że na „garra charrua”, czyli wojowniczym duchu. To romantyczny mit o zwycięstwie słabszego. Termin odnosi się do rdzennej ludności charrua, która zamieszkiwała tereny dzisiejszego Urugwaju i południa Brazylii. Nieustraszone plemię walczyło o niezależność z hiszpańskimi konkwistadorami, ale też Portugalczykami, Brytyjczykami, a później z mocarstwem brazylijskim.
Tak też gra Urugwaj: konsekwentnie i wojowniczo.
I jeszcze jedno. Urugwajczycy śmieją się, że w ich niewielkim kraju wszyscy się znają. Może to przesada, ale jedno jest pewne – każdy zna Ivana, faceta, który mieszkając na Wyspach Owczych i będąc ich obywatelem, jest najsłynniejszym kibicem reprezentacji Urugwaju.
*Maria Hawranek, Szymon Opryszek: Zobaczyliśmy cię w reklamie w TV. Facet na Wyspach Owczych macha flagą Urugwaju i mówi, że jeździ na wszystkie mecze La Celeste. Nie uwierzyliśmy. *
Ivan Eginsson Eysturland: - A jednak istnieję.
Jak to się zaczęło?
- Zamieszanie to sprawka firmy OCA, zajmującej się transakcjami kartami płatniczymi. Postanowili oprzeć reklamę na jakimś zagranicznym kibicu La Celeste. Jeden z pracowników agencji reklamowej znalazł mnie na You Tube. Tym sposobem ekipa filmowa zawitała na Wyspy Owcze, gdzie przez trzy kręciliśmy reklamówkę. To była opowieść o farerskim kibicu Urugwaju, który nie posiada karty płatniczej. Okazało się, że reklama stała się prawdziwym hitem. Z początku niektórzy wzięli mnie nawet za aktora. Dlatego agencja zbierała komplementy nie tylko za oryginalny pomysł, ale też za świetną obsadę! Ostatecznie po serii oświadczeń, programów telewizyjnych i wywiadów, udało się wyjaśnić mieszkańcom Urugwaju, że Ivan Eginsson Eysturland to realna postać, co wywołało tam jeszcze większą euforię.
Urugwajczycy na trybunach traktują cię jak swojego?
- W 2104 roku, na mundialu w Brazylii setki osób prosiły mnie o zdjęcie i autografy! Niestety, łaska fanów na pstrym koniu jeździ. Odczułem to już po pierwszym meczu, w którym przegraliśmy z Kostaryką. Urugwajczycy obwiniali mnie na Facebooku za porażkę drużyny! Pisali, że to ja przyniosłem La Celeste pecha. Szczęśliwie sytuacja odwróciła się po drugim wygranym meczu z Anglią! Nagle stałem się szczęśliwym. Z czasem uodporniłem się na te zwroty akcji rodem z południowoamerykańskiej telenoweli. Kiedy Urugwaj odpadł z turnieju, polecieliśmy z żoną do Montevideo, gdzie OCA zorganizowała nam serię wywiadów, sesji i spotkań. Przez dwa tygodnie byłem niczym celebrytą. Byliśmy jednak wykończeni, bo chociaż ludzie reagowali na nas entuzjastycznie, to ciągłe prośby o wspólne zdjęcie i autografy uniemożliwiały poruszanie się po mieście. Chociaż od tej przygody z reklamą minęły 4 lata, na mistrzostwach w Rosji wciąż wielu kibiców Urugwaju prosi mnie o selfie..
A skąd w ogóle ten Urugwaj w twoim życiu?
- Urugwajskim futbolem interesuję się od młodości. Momentem przełomowym były kwalifikacje do mistrzostw świata we Włoszech w 1990 roku. Szczególne wrażenie zrobił na mnie mecz Urugwaj – Boliwia, rozgrywany w Montevideo na Estadio Centenario. Byłem porażony emocjonalnym dopingiem urugwajskich kibiców, przejęciem malującym się na twarzach piłkarzy słuchających narodowego hymnu, a sam stadion – uważany dziś za historyczny, najzwyczajniej mnie oczarował. Ponadto spodobały mi się stroje urugwajskiej reprezentacji. Błękitne koszulki kontrastujące z czarnymi spodenkami zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że do dziś jest to moja ulubiona kombinacja kolorystyczna. Po pierwszym „zachłyśnięciu” się urugwajską piłką, zacząłem obsesyjnie szukać informacji na temat jej historii, tradycji i korzeni. Było to jeszcze w erze przedinternetowej, więc pozyskiwanie informacji, archiwalnych artykułów i nagrań było niełatwe i czasochłonne. Było mi łatwiej, kiedy w 1993 roku, a miałem wtedy 19 lat, rozpocząłem pracę w telewizyjnym serwisie sportowym, co dało mi dostęp do kopalni materiałów archiwalnych. W ferworze poszukiwań natrafiłem na nagranie meczu z 1970 roku. To był ćwierćfinał MŚ w Meksyku, rozgrywany na kultowym, stołecznym stadionie Azteca. Urugwaj zmierzył się z ZSRR. Było to więc metaforyczne starcie Dawida z Goliatem i podobnie jak w biblijnej przypowieści – zwyciężył Dawid. Urugwaj wygrał 1:0 w dogrywce i odprawił do domu cierpiących na manię wielkości Sowietów. Byłem porażony, wzruszony i oszołomiony. Od tamtej pory wielokrotnie oglądałem powtórki tego meczu i za każdym razem odbieram go bardzo emocjonalnie.
Krzyczysz, śpiewasz, ale odchorowujesz także mecze?
- Do końca życia nie zapomnę legendarnego meczu Urugwaj – Ghana na mundialu w RPA. To mecz, którego wspomnienie na większość Urugwajczyków działa elektryzująco. Siedziałem wówczas na stadionie w Johannesburgu i trzęsąc się jak galareta nagrywałem aparatem fragmenty meczu. Ogólne emocje, „ręka” Suareza i ostateczny wynik nieomal przyprawiły mnie o zawał, ale szczęśliwie skończyło się tylko na kołataniu serca i łzach szczęścia. Najtrudniejszy moment to z kolei rok 2005 i baraże z Australią. Pierwszy mecz na Centenario Urugwajczycy wygrali przewagą 1:0, co dawało nadzieję na to, że równie dobrze pójdzie im w Melbourne. W tym akurat okresie zacząłem nową pracę w Kopenhadze i po zaledwie tygodniu w biurze, musiałem symulować chorobę, by przy uwzględnieniu różnicy czasu między Danią a Australią móc obejrzeć mecz na żywo. Niestety wynik był dobijający – przegrana Urugwaju w rzutach karnych, wykluczyła możliwość startu na mundialu w Niemczech. Gdy emocje opadły, pojawiła się rozpacz i pustka. Tę porażkę straszliwie odchorowałem.
Co jest takiego w urugwajskiej piłce, że każdy – nawet czasem po cichu - wspiera Suareza i resztę?
- Ondino Viera, trener reprezentacji Urugwaju w 1966 roku, powiedział kiedyś, że każdy kraj ma swoją historię, a Urugwaj ma swój futbol. To zdanie idealnie odzwierciedla kondycję psychiczną urugwajskiego społeczeństwa i ma swoje przełożenie na rytm życia całego kraju. Piłka nożna to rzecz w Urugwaju tak powszechna i naturalna jak oddychanie. Grają wszyscy – młodzi i starzy, wysocy i niscy, grubi i chudzi, chłopcy i dziewczęta. Uważam, że nie ma drugiego tak inkluzywnego i demokratycznego sportu.
W moim odbiorze Urugwaj i piłka nożna to synonimy. Montevideo to miejsce narodzin pierwszego mundialu, zwycięstwo z Brazylią na Maracanie w 1950 roku to moim zdaniem najważniejsze piłkarskie wydarzenie w historii, a narodowy duch charrua jest wpisany w osobowość każdego Urugwajczyka. Poza bezgranicznym oddaniem dla „La Celeste”, Urugwajczycy równie intensywnie okazują przywiązanie do miejscowych klubów. Osobiście nie interesuje mnie futbol klubowy, gdyż zbyt dużo w nim komercji, autopromocji i fanatyzmu. O ile wspieranie reprezentacji jednoczy cały naród, to urugwajska liga jest często areną chuligańskich zachowań, które uważam za prymitywne i bulwersujące. Jest to poniekąd ciemna strona urugwajskiej piłki, w której radość kibiców momentalnie potrafi przeistoczyć się w furię, torującą drogę destrukcji. Nie ulega wątpliwości, że piłka nożna urasta w Urugwaju do rangi religii. Co prawda można powiedzieć to samo o chociażby Argentynie czy Brazylii, jednak w tym kontekście nie bez znaczenia jest dla mnie rozmiar danego kraju. Więcej osób gra w piłkę w Brazylii niż mieszka w Urugwaju! Tak więc porównując 3-milionowy Urugwaj z 200-milionową Brazylią czy 45-milionową Argentyną, sukcesy tego małego państwa są tym bardziej godne podziwu.
W Polsce krąży teraz anegdota, zadziwiająca dla polskim kibiców, że Edinson Cavani ląduje w Montevideo i zazwyczaj wraca do domu autobusem. Urugwajczycy słyną z tego że się nie wywyższają.
- Myślę, że w tym przypadku generalizowanie nie będzie grzechem i odpowiem, że zdecydowanie tak. Identyczny rodzaj mentalności i obycia funkcjonuje na Wyspach Owczych, gdzie wszyscy się znają, przez co epatowanie bogactwem czy pozycją społeczną jest po prostu w złym tonie. Podobnie w Urugwaju – Montevideo to tak naprawdę duże miasteczko, w którym ludzie się znają i kojarzą, a ta struktura społeczna jest jeszcze intensywniejsza w urugwajskim interiorze. Większość zachowań ma charakter nieformalny, więc wszelkie przejawy szpanowania czy wyniosłości są odbierane negatywnie. Nie należy również zapominać, że niektórzy piłkarze, jak chociażby sam Luis Suarez, wywodzą się z biednych rodzin, więc gdyby nagle zaczęli udawać arystokratów byłoby to groteskowe.
Sam się o tym przekonałeś.
- Gdy pierwszy raz miałem okazję obejrzeć La Celeste na żywo w 2008 roku. Miałem wypieki na twarzy i oczy jak spodki. Wszystko wydawało mi się nierealne. Z transu co jakiś czas wyrywały mnie okrzyki i pieśni miejscowych kibiców. Po wygranym 6:0 meczu z Peru, pomimo tłumów przed stadionem, udało mi się złapać taksówkę. W drodze do hotelu wdałem się w ożywioną piłkarską dyskusję z kierowcą. Głównym tematem był oczywiście potencjalny występ La Celeste na mundialu w RPA, kiedy nagle taksówkarz zaczął wspominać swój (!) występ na mistrzostwach świata. Okazało się, że wiózł mnie nie kto inny jak Alberto Cardaccio, który zagrał w reprezentacji na mistrzostwach w RFN w 1974 roku. Zatem kto wie... może za kilkanaście lat będzie można trafić na Suareza lub Cavaniego jeżdżących taryfą w Salto.
Suarez i Cavani świetnie radzili sobie na mundialu. Tak jak zresztą Rosjanie. To nie dziwne, że jesteś na mundialu w ojczyźnie i kibicujesz innej ekipie?
- Jeśli mam być szczery, to nie byłem i nie jestem fanem Rosji. Jest to kraj w którym się urodziłem, na co nie miałem, niestety, wpływu. Stąd pochodzą również moi rodzice, którzy do tej pory mieszkają w Moskwie. Niemniej jednak od dziecka dusiłem się w Rosji, w jej imperialistycznym podejściu do świata i biurokratycznym podejściu do ludzi. Jako dziecko przez 4 lata mieszkałem we Francji, gdzie zobaczyłem, że na zachodzie ludzie żyją inaczej, bez etatyzmu, interwencjonizmu i są dla siebie po prostu życzliwi. W Rosji nigdy nie wiesz co cię spotka jutro i nie masz pewności czy jakiś państwowy twór nie skonfiskuje całego twojego dobytku. Dynamika rosyjskiej duszy opiera się na chaosie i dysbalansie, co widać w gwałtownych zachowaniach, ale też np. w architekturze. Rosyjskie miasta to urbanistyczny eklektyzm, gdzie bajkowe cerkwie stoją w otoczeniu nowoczesnych biurowców, których pracownicy mieszkają w rozpadających się chatach i naprędce budowanych chińskich blokach. Na przedmieściach większych miast nie brakuje również ekskluzywnych nowobogackich willi lub domów przypominających zamki, będących apoteozą przerostu formy nad treścią. Ten chaos wpływa na psychikę, więc nigdy nie czułem się w Rosji ani komfortowo ani bezpiecznie.
Czyli nie czujesz się Rosjaninem?
- Nie chcę i nie lubię być utożsamiany z Rosją, a o swoim pochodzeniu w kontaktach z nowo poznanymi osobami mówię raczej niechętnie. Decyzja o zrzeczeniu się rosyjskiego obywatelstwa przyszła mi łatwo i od 2009 roku jestem obywatelem wyłącznie farerskim.
Jak podczas mundialu reagują na ciebie Rosjanie?
- Kiedy widzą mnie w otoczeniu urugwajskich gadżetów, a słyszą, że mówię po rosyjsku bez akcentu, automatycznie pytają o pochodzenie. Wyjaśniam wtedy, że jestem z Wysp Owczych. Taka odpowiedź prowokuje zazwyczaj dwa pytania. Pierwsze: gdzie leżą Wyspy Owcze? Drugie: skąd się tam wziął kibic Urugwaju?
No właśnie, skąd te Wyspy Owcze w Twoim życiorysie?
- Jakkolwiek surrealistycznie to zabrzmi, na Wyspy Owcze ściągnęła mnie piłka nożna. Moja pierwsza wizyta na archipelagu miała miejsce w 1995 roku, kiedy pojechałem tam jako dziennikarz sportowy, by relacjonować mecz Rosji z Wyspami Owczymi. O Wyspach wiele już wówczas czytałem i w redakcji wszyscy wiedzieli, że wyprawa do tej części świata to moje marzenie. Pierwszy kontakt z Wyspami Owczymi był porównywalny do mojej pierwszej wizyty na Estadio Centenario i gdyby nie to, że miałem wówczas zobowiązania zawodowe, to pewnie całymi dniami włóczyłbym się po Tórshavn lub objeżdżał inne wyspy.
To co zrobiło na mnie największe wrażenie to obecność boisk nawet w najmniejszych wioskach. Na dodatek surowa farerska pogoda nie sprzyja przebywaniu na świeżym powietrzu, a mimo to miejscowi nie widzieli przeszkód w treningach w deszczu czy mgle. Oprócz tego Wyspy Owcze mają najwyższą na świecie frekwencję stadionową – w czasie rozgrywek na stołecznych trybunach zasiada ok. 10 proc. populacji. Parę lat później podjąłem decyzję o przeprowadzce na archipelag na stałe.
W Rosji rodzina i znajomi uznali mnie za wariata, który mając dobrą pracę w Moskwie i jako taką rozpoznawalność w środowisku dziennikarskim, postanawia rzucić wszystko i wyjechać na koniec świata. Mimo że początki były trudne, jestem ostatnią osobą, która by się poddała. Skupiłem się na nauce języka farerskiego, przez 2 lata pracowałem jako listonosz w stolicy oraz nawiązywałem różne kontakty w farerskiej społeczności. Po jakimś czasie pojawiła się propozycja pracy na stanowisku agenta portowego w Tórshavn, ponieważ poszukiwano kogoś kto zna biegle farerski i rosyjski.
Po farerskich wodach pływa znacząca liczba rosyjskich jednostek, a ich pojawienie się w porcie zazwyczaj wiązało się z różnymi dramatami i problemami do rozwiązania. Była to wymagająca i dynamiczna praca, w której nauczyłem się elastyczności oraz działania pod presją. Poprzez farerską sieć kontaktów dostałem następnie pracę w firmie Atlantic Shipping w Kopenhadze, z którą związany jestem do dzisiaj. Od 13 lat pracuję jako broker w branży statków rybnych. Jest to ciekawa i dochodowa praca, która umożliwia mi częste podróże po świecie – w tym do Urugwaju.
Wróćmy do mistrzostw świata. W przypadku mundialu w Rosji trudno nie poruszyć tematu korupcji i politycznej propagandy.
- Nie uważam organizacji mundialu w Rosji za złą decyzję, choć z pewnością można mieć zastrzeżenia do całej korupcyjnej otoczki związanej z ostatecznym wyborem lokalizacji. Obiektywnie ujmując sprawę, Rosja podeszła do mistrzostw ambicjonalnie i profesjonalnie, widząc w tym wydarzeniu PR-ową szansę na podreperowanie swojego wizerunku w świecie. Oceniając to wydarzenie z perspektywy kibica, mogę powiedzieć, że zarówno pod względem organizacyjnym jak i infrastrukturalnym wszystko jest na najwyższym poziomie. Szczególnie w porównaniu z Brazylią czy RPA, gdzie stadiony były wykańczane do ostatniej chwili, a na wiele innych drobniejszych rzeczy nie starczyło czasu i środków. Dobrze przygotowane są również wszelkiego rodzaju informacje i oznaczenia, m.in. jak trafić na stadion, jak dojechać do centrum, etc.
Zaobserwowałem również, że młodzi Rosjanie świetnie odnaleźli się w tej międzynarodowej atmosferze, w przeciwieństwie do osób starszych. Szczególnie widać to na przykładzie tych pracujących w handlu i usługach – nagły napływ nierosyjskojęzycznych turystów wyprowadził ich ze strefy komfortu, w której angielski wciąż jest językiem obcym. W kontekście rosyjskiej polityki wewnętrznej mistrzostwa stały się zasłoną dymną dla sfery legislacyjnej. Na tydzień przed rozpoczęciem mundialu podniesiono w Rosji wiek emerytalny, a także wprowadzono kilka innych przepisów, które niezbyt podobają się obywatelom. Na protesty jednak się nie zanosi, bo przecież oczy całego świata są aktualnie zwrócone na Rosję.
Rozmawiali Maria Hawranek i Szymon Opryszek
_Maria Hawranek i Szymon Opryszek (ur. 1987), niezależni reporterzy, autorzy projektu reporterskiego intoamericas.com oraz książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki”. Pracują głównie w Ameryce Łacińskiej. We wrześniu ukaże się ich książka o Urugwaju „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne). _