ŚwiatIS wciąga nas swoimi zamachami w pułapkę? Dżihadyści mają apokaliptyczny plan

IS wciąga nas swoimi zamachami w pułapkę? Dżihadyści mają apokaliptyczny plan

- Jak długo będą trwały bombardowania, tak długo nie zaznacie spokoju. Będziecie się bać nawet wyjść na zakupy - grzmiał dżihadysta w propagandowym nagraniu opublikowanym wkrótce po krwawych zamachach w Paryżu. Ale czy faktycznie terrorystom chodzi o to, by Zachód wycofał się z walk w Syrii i Iraku, czy wręcz przeciwnie? Były zakładnik IS ostrzegał niedawno, że dżihadyści wpędzają nas pułapkę. A eksperci, z którymi rozmawiała WP, nie mają wątpliwości: IS ma wizję apokaliptycznej bitwy dobra i zła, do której chce doprowadzić. I to my jesteśmy w tym układzie tymi "złymi".

IS wciąga nas swoimi zamachami w pułapkę? Dżihadyści mają apokaliptyczny plan
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Stephane Lecocq
Małgorzata Gorol

24.11.2015 | aktual.: 24.11.2015 19:36

Po zamachu bombowym na rosyjski samolot pełen turystów, do którego przyznało się Państwo Islamskie, Moskwa zdecydowała o zintensyfikowaniu swoich działań w Syrii. Także Francja rozpoczęła dodatkowe naloty na dżihadystów po tym, jak ci urządzili masakrę w Paryżu. Niegłośno, ale jednak, pojawił się też temat ewentualnej operacji lądowej na Bliskim Wschodzie - choć na razie żadne z państw się do niej szczególnie nie pali.

Takie reakcje Zachodu na bezwzględne akty terroru nie mogą dziwić. Pozostaje jednak pytanie, czy to najlepsza droga do zduszenia kalifatu? I czy czasem nie wpadamy w zastawioną na nas pułapkę?

Właśnie to sugerował w artykule opublikowanym przez dziennik "The Guardian" były zakładnik IS, Francuz Nicolas Hénin. "Przybyli do Paryża ze swoimi kałasznikowami, twierdząc, że chcą powstrzymać bombardowania, ale zbyt dobrze wiedzą, że taki atak zmusi nas do utrzymania nalotów, a nawet zintensyfikowania tych kontrproduktywnych ataków" - pisał krótko po zamachach we francuskiej stolicy. Hénin uważa, że dżihadyści prowokują do odwetu i wcale nie boją się nalotów, tylko naszej jedności. IS ma liczyć więc na to, że swoimi atakami wywoła podziały wewnątrz europejskich społeczeństw.

"Zarządzanie barbarzyństwem"

- Sposobem funkcjonowania każdej słabszej siły, nie tylko dżihadystów, jest wciąganie silniejszego przeciwnika w pułapkę. To, co mówi pan Hénin, nie jest niczym nowym - komentuje dla WP analityk Polskiego Instytut Spraw Międzynarodowych Kacper Rękawek.

Ekspert przypomina o dżihadystycznym podręczniku o wymownym tytule "Management of Savagery", który można tłumaczyć jako zarządzanie barbarzyństwem. Ujrzał on światło dzienne już ponad dekadę temu, a do jego zaleceń stosowali się iraccy rebelianci po inwazji na ten kraj koalicji pod wodzą USA. Później z jego wskazówek korzystali islamiści planujący ofensywę na Mosul, do której ostatecznie doszło rok temu. Właśnie dlatego, jak ocenia Rękawek, tak łatwo udało się Państwu Islamskiemu zająć to miasto - na długo wcześniej mieli przygotowany grunt do ataku. - Ten podręcznik mówi o tym, żeby atakować przeciwnika w specyficznych miejscach przyciągających uwagę: turystycznych, centrach zarządzania danym krajem, prowincją. To powoduje, że będzie on koncentrował się na ich obronie w przyszłości, a jego siły bezpieczeństwa odsuną się z innych obszarów - tłumaczy Rękawek.

Czy IS wykorzystuje teraz tę sprawdzoną taktykę wobec Europy? Tego do końca nie wiadomo, bo przecież dżihadyści nie zdradzają swoich planów. Ale Rękawek przyznaje, że jest taka możliwość. Dżihadyści braliby na cel symbole Zachodu, jak Paryż, licząc na drastyczne reakcje służb (masowe aresztowania, krwawe szturmy na mieszkania podejrzanych) i społeczeństwa (rasizm, ksenofobię), które w efekcie działałyby na naszą niekorzyść. - Wywołanie "wojny domowej" w Europie ma spowodować całkowitą alienację milionów muzułmanów, którzy już tu żyją. Te miliony miałyby stać się żołnierzami Państwa Islamskiego - mówi Rękawek i dodaje: - Chodzi o stworzenie czarno-białej sytuacji: jest Państwo Islamskie i są niewierni.

Jednak według eksperta PISM zdecydowana większość europejskich muzułmanów "nie da się na to złapać". - Co nie znaczy, że IS nie będzie próbować i że tego typu strategia nie spowoduje, że jakiś odsetek mieszkających w Europe muzułmanów przejdzie na ich stronę. Oczywiście oprócz tych, którzy już tę organizację wspierają - wyjaśnia.

Dabiq

Jednak sidła, w które dżihadyści chcą, byśmy wpadli, niekoniecznie są zastawione tylko w Europie. Eksperci ds. Bliskiego Wschodu, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, powtarzają jedną nazwę: Dabiq. To niewielka i strategicznie mała ważna syryjska miejscowość na północy kraju, która ma jednak dla islamistów mistyczne znaczenie. Nie bez powodu tak samo nazwali oni angielskojęzyczne wydanie swojego magazynu. Nie bez powodu też okolice Dabiq wybrano jako miejsce egzekucji jednego z amerykańskich zakładników IS, Petera Kassiga.

Według hadisów właśnie w pobliżu tej miejscowości ma stoczyć się wielka bitwa między siłami dobra i zła. Przy czym za tą dobrą stronę uważają się żołnierze kalifatu, a złą ma być armia Rzymu - dzisiaj rozumiana raczej jako wojska krajów zachodnich i ich sojuszników. Nie będzie to łatwa walka. Proroctwo ostrzega, że trzecia część wojsk muzułmańskich ucieknie z pola walki (a "Allah im nigdy tego nie wybaczy"), kolejna zginie, ale ostatnia grupa zwycięży. A ta wygrana rozpocznie apokalipsę. By jednak doszło do bitwy, trzeba sprowokować "Rzym" do wysłania wojsk lądowych do operacji na Bliskim Wschodzie...

- Interwencja lądowa byłaby czymś z ich (dżihadystów - red.) punktu widzenia wspaniałym. (...) Państwo Islamskie liczy, że w Dabiq dojdzie do bitwy, która zaważy na losach świata. To jest organizacja wierząca, że jej najgorsze i najlepsze czasy są jeszcze przed nią. - przyznaje Rękawek.

Inny ekspert ds. bezpieczeństwa i terroryzmu islamskiego Tomasz Otłowski zauważa, że już rozpoczęcie na początku października operacji militarnej w Syrii przez Rosję przywitano na islamistycznych forach z entuzjazmem, jako wciągnięcie kolejnego przeciwnika do walki z "siłami dobra", za jakie postrzega się IS. - Dla nas, ludzi Zachodu, przesiąkniętych racjonalizmem, to jest ciężkie do pojęcia, ale oni tak funkcjonują - mówi Otłowski, który wyjaśnia, że dżihadyści postrzegają obecną sytuację na świecie w kontekście końca czasu. - Oni naprawdę wierzą, że zbierze się grupa przeciwników kalifatu i zgodnie z ich myśleniem strategicznym im gorzej, tym lepiej - im więcej państw i sił "krzyżowców", a także innych niewiernych, będzie zaangażowanych w walkę, tym bliższy realizacji jest ich cel. Cel, który nie jest związany z przyziemną polityką, ale z czystą eschatologią - mówi ekspert.

Ale wysłanie przez Zachód własnych żołnierzy do regionu byłoby z jeszcze innych powodów na rękę dżihadystom. Kacper Rękawk zauważa, że można by wówczas obwiniać ich o kolejne kolonialne zapędy i pogarszanie się tamtejszej rzeczywistości, nawet jeśli nie byłaby to kwestia interwencji.

Zachodni żołnierze byliby także upragnionym celem wszystkich fanatyków, którzy zjechali do kalifatu z całego świata. Teraz w Syrii i Iraku często walczą oni z innymi muzułmanami (choć traktują ich jak heretyków albo odstępców od wiary), a na propagandowych filmach obiecywano im przecież zadawanie ciosów przeklętemu Zachodowi, "krzyżowcom".

Jurgen Todenhofer, niemiecki dziennikarz, który w ubiegłym roku za zgodą IS spędził kilka dni w kalifacie, zauważył niedawno w rozmowie z "Russia Today", że morderstwa niewinnych amerykańskich dziennikarzy miały właśnie sprowokować Waszyngton do wysłania wojsk lądowych na Bliski Wschód. I choć Todenhofer był wielokrotnie krytykowany za swój wyjazd na tereny IS (np. bliskowschodnia korespondentka BuzzFeed przypominała, że IS wymaga od odwiedzających ich dziennikarzy przysięgi wierności kalifatowi; poza tym Niemiec mógł na miejscu zobaczyć tylko to, co chciało samo IS), to trudno mu tu odmówić racji.

To powstrzymałoby kalifat, ale…

W tej samej rozmowie z RT Todenhofer przedstawił także trzy propozycje pokonania dżihadystów: zatrzymanie dostaw broni, amunicji i pieniędzy z krajów Zatoki Perskiej, zamknięcie tureckiej granicy używanej przez bojowników i promocja pojednania szyitów i sunnitów w Syrii, Iraku i Turcji.

Polski ekspert Kacper Rękawek jest jednak mocno sceptyczny wobec pomysłów niemieckiego dziennikarza. Jak wyjaśnia, w Syrii i Iraku już teraz jest tak dużo broni, że nawet zakręcenie kurka z zaopatrzeniem z krajów regionu niewiele zmieni. - Co do drugiej sprawy, to faktycznie trzeba próbować uszczelniać turecko-syryjską granicę. Ale czy Turcja, która gra we własną grę, się na to zgodzi? - pyta ekspert. Z kolei trzeci postulat, pogodzenia szyitów i sunnitów, to - według Rękawka - plan na stulecia. - Chcemy zaaplikować takie zachodnie scenariusze pojednania, ale tam w wielu miejscach nie ma na to za bardzo chęci. Dobrze byłoby najpierw, byśmy pracowali, by wszyscy tam mieli wodę, prąd, umieli czytać, a dopiero potem będziemy zastanawiać się nad wielkimi rozwiązaniami, które proponuje ten niemiecki dziennikarz - dodaje.

Z kolei Tomasz Otłowski przyznaje, że choć postulaty Todenhofera są "generalnie słuszne", to przez "realia geopolityczne regionu i w skali globu prawdopodobieństwo ich realizacji jest bliskie zeru". - Cały rozwój wydarzeń na Bliskim Wschodzie, szczególnie w Lewancie, to jedna wielka rywalizacja mocarstw regionalnych i pozaregionalnych - mówi ekspert. I przypomina, że ścierają się tam interesy Rosji i USA, które przecież formalnie mają wspólny cel - walkę z IS, Turcję bardziej angażuje antyterrorystyczna operacja przeciwko Kurdom niż dżihadystom, a bliskowschodnie sunnickie reżimy interesują się raczej powstrzymaniem rosnących wpływów szyickiego Iranu niż zniszczeniem kalifatu.

- Kalifat idealnie to wykorzystuje. To jest próżnia, w której funkcjonuje i rozwija się, stając się coraz groźniejszy, co pokazały zamachy w Paryżu - dodaje ekspert.

Jakie opcje zostają na stole?

Skoro więc operacja lądowa mogłaby być pułapką, a nieinterwencyjne rozwiązania wydają się jedynie pobożnymi życzeniami, to co w ogóle pozostaje Zachodowi, by bronić się przed kolejnymi atakami?

- Zamachy w Paryżu, przedłużający się alert bezpieczeństwa w Brukseli i psychoza strachu, która ogarnęła Zachodnią Europę, pokazują jasno, że bez ostatecznego rozprawienia się z Państwem Islamskim jako organizacją i kalifatem jako strukturą, która wyrosła w Syrii i Iraku na terenach ogarniętych chaosem, nie będzie wyjścia z tej sytuacji - mówi ekspert. Jak dodaje, należy to zrobić niezależnie od tego, czy IS sądzi, że wciąga nas w pułapkę. - To nie jest przeciwnik, z którym można negocjować, wróg, który posługuje się racjonalną strategią. Pod tym względem nawet Al-Kaida była krótkookresowo bardziej przewidywalna. (…) Państwo islamskie jest totalnie nieprzewidywalne, skupione na realizowaniu wręcz mistycznych celów, oderwanych od realiów świata tu i teraz - wyjaśnia.

Z kolei Kacper Rękawek proponuje, by niszczyć IS jego własną bronią. - Jeżeli IS próbuje na terenie Europy, a na pewno Bliskiego Wschodu, grać scenariusz zarządzania barbarzyństwem, to czemu my, Zachód i sąsiednie kraje, też nie urządzamy im na ich terenie zarządzania barbarzyństwem? - mówi ekspert. Jak wyjaśnia, chodziłoby o precyzyjne operacje służb specjalnych na obszarze kalifatu. - Może trzeba uderzyć tak, by Państwo Islamskie rozpadło się od środka, bez większych interwencji z zewnątrz - wyjaśnia i dodaje: - Dokonywać aktów sabotażu, dywersji i ataków, które IS uznałoby za terrorystyczne wymierzone w nich. Jesteśmy w końcu z nimi na wojnie - mówi Rękawek.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (197)