Iran wypływa na szerokie wody. Morskie ambicje Teheranu sięgają coraz dalej
W pogoni za statusem mocarstwa Iran stawia na marynarkę wojenną. Morskie ambicje Teheranu budzą obawy regionalnych graczy, ale również kraje zachodnie mają powody do niepokoju. Ewentualne zakłócenie transportu ropy naftowej z Bliskiego Wschodu odczujemy wszyscy w cenach paliwa.
Teheran od dawna stara się zwiększyć potencjał i zasięg swojej marynarki wojennej, ale pod koniec listopada po raz pierwszy oficjalnie ogłosił, że planuje założyć dwie bazy morskie poza swoim terytorium - w Syrii i Jemenie.
To nie przypadek, bo w obu państwach Iran posiada duże wpływy, angażując się w trwające tam wojny domowe. W Syrii aktywnie wspiera reżim prezydenta Baszara al-Asada, w Jemenie - szyickich rebeliantów Huti. Zdobycie portów wojennych nie tylko znacząco rozszerzyłoby możliwości operacyjne irańskich sił na Morzu Czerwonym, Śródziemnym i w Zatoce Adeńskiej, ale ułatwiłoby też dostarczanie pomocy militarnej regionalnym sojusznikom.
Marynarka wojenna, jaką dysponuje Iran, nie należy do najnowocześniejszych, ale na Bliskim Wschodzie stanowi znaczącą siłę, z którą równać może się jedynie Arabia Saudyjska, największy rywal Teheranu (nie licząc operującej w regionie amerykańskiej V Floty). W miarę możliwości jest sukcesywnie modernizowana i rozbudowywana.
Co więcej, Irańczycy mogą pochwalić się pokaźnym doświadczeniem. Ćwiczą dużo i regularnie, aktywnie uczestniczą w operacjach antypirackich przy Rogu Afryki, a ich okręty zapuszczają się coraz dalej od własnych wybrzeży - w kierunku Azji Południowej i Wschodniej, Afryki, a nawet na Atlantyk. Ajatollahowie chcą pokazać, że nie tylko są w stanie chronić morskie szlaki, którymi płynie ropa naftowa, ich największe bogactwo, ale równie dobrze mogą je przerywać.
Co interesujące, oprócz klasycznej floty wojennej, Iran posiada odrębną formację - marynarkę Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Nie ma ona jednostek przystosowanych do realizacji misji dalekomorskich, lecz to na niej spoczywa główne zadanie obrony irańskich wybrzeży w Zatoce Perskiej. Według raportów zachodnich formacja ta dysponuje setkami niewielkich łodzi rakietowych oraz całą gamę pocisków przeciwokrętowych, a jej strategia oparta jest na działaniach asymetrycznych.
Morski szantaż
Teheran celuje nie tylko w zagraniczne porty, ponieważ buduje również trzy nowe bazy morskie u swoich południowych wybrzeży. Na tym nie koniec, bo konsekwentnie wzmacniana i rozbudowywana jest również flotylla na Morzu Kaspijskim, co też może mieć niebagatelne znaczenie, biorąc pod uwagę, że przez akwen ten przebiegają ważne szlaki transportu surowców energetycznych z Azji Środkowej.
Ostatnio irańskie władze ogłosiły jeszcze ambitniejsze plany - budowę pierwszego lotniskowca, a także opracowanie napędu nuklearnego dla transportu morskiego, co miałoby być odpowiedzią na rzekome naruszenie porozumienia jądrowego przez USA. Analitycy nie mają złudzeń, że więcej w tych deklaracjach propagandy niż rzeczywistych zamierzeń, jednak pokazują one dobitnie, że Teheran przykłada do morskiego teatru działań wojennych coraz większą wagę.
Magazyn "Foreign Affairs" zwraca uwagę, że ambicje islamskiej republiki wywołują rosnące obawy arabskich szejkanatów znad Zatoki Perskiej. Zaalarmowani Saudowie wyszli nawet z inicjatywą, by utworzyć razem z państwami regionu wspólne siły morskie, ale jak do tej pory nic z tego nie wyszło. Również kraje zachodnie mogą czuć się zaniepokojone, bo rosnąca w siłę irańska marynarka z łatwością może zagrozić szlakom, którym płyną bliskowschodnie surowce energetyczne. A to daje władzom w Teheranie wygodne narzędzie do szantażu.
Ajatollahowie od lat grożą, że w razie konfliktu zablokują strategiczną cieśninę Ormuz, przez którą przepływa 30-40 proc. całego światowego morskiego transportu ropy. Cieśnina w najszerszym miejscu liczy tylko 55 kilometrów szerokości i Irańczycy do jej zablokowania mogliby wykorzystać tysiące min różnego typu, miniaturowe okręty podwodne i operujące z wybrzeża wyrzutnie pocisków przeciwokrętowych. Taki krok mógłby wywołać globalny kryzys naftowy na miarę tego z lat 70. ubiegłego wieku.
Niepewna przyszłość
Irańskie ambicje w najbliższej przyszłości mogą stanowić jedno z największych źródeł napięć na Bliskim Wschodzie, a wszystko z powodu zbliżającej się prezydentury Donalda Trumpa. O ile Barack Obama unikał konfrontacji z Teheranem i był głównym architektem porozumienia nuklearnego, o tyle Trump sygnalizuje przyjęcie o wiele twardszej postawy. Bardzo mocno krytykował zawarty układ, a także dał się poznać jako wielki przyjaciel Izraela i premiera Benjamina Netanjanu, zagorzałego przeciwnika jakichkolwiek negocjacji z Iranem, który wielokrotnie groził zbombardowaniem jego instalacji nuklearnych.
Tak czy inaczej, "Foreign Affairs" sugeruje, że nowa administracja USA rzeczywiście powinna zrobić więcej, by zabezpieczyć się przed potencjalnym irańskim zagrożeniem i zademonstrować, że każdy niebezpieczny akt na wodach międzynarodowych spotka się zdecydowaną odpowiedzią.
Za Obamy bywało z tym kiepsko, bo w ostatnich latach amerykańska marynarka wojenna bardzo spolegliwie reagowała na irańskie prowokacje w Zatoce Perskiej. Rezultat był taki, że w ubiegłym roku dramatycznie wzrosła liczba "niebezpiecznych zachowań" irańskich jednostek w pobliżu okrętów US Navy. Amerykański magazyn wskazuje, że Waszyngton musi w końcu postawić temu tamę, wyznaczając "czerwoną linię", której siły morskie Teheranu nie będą mogły przekroczyć.