ŚwiatIran jak bomba zegarowa - kiedy wybuchnie?

Iran jak bomba zegarowa - kiedy wybuchnie?

Chwilowo w Iranie panuje spokój. Powyborcze masowe protesty znikły z ulic. Atmosfera pozostaje jednak napięta. W specjalnym artykule dla Wirtualnej Polski iranistka Ivonna Nowicka analizuje, kiedy znowu w Iranie może dojść do protestów i niepokojów.

Iran jak bomba zegarowa - kiedy wybuchnie?
Źródło zdjęć: © WP.PL

09.07.2009 | aktual.: 16.07.2009 09:39

Cisza przed burzą

Chwilowo w Iranie panuje spokój. Po kazaniu z 19 czerwca, w którym ajatollah Ali Chamenei ogłosił, że kto wyjdzie na ulicę demonstrować, sam będzie za siebie odpowiadał, siły porządkowe zaczęły ostrzej rozprawiać się z protestantami, by w końcu w ogóle uniemożliwić im wszelkie zgromadzenia, czuwając w strategicznych punktach Teheranu i rozbijając formujące się tu i ówdzie grupki. Protesty emigrowały więc z ulic na dachy, gdzie ludzie z tym większym ferworem wznosili nocami okrzyki „Allahu akbar”.

Chwilowo panuje spokój. Jak jednak napisał pewien analityk, nie wszystko da się załatwić siłą. Nie słuchając ludzi, nie zmieni się ich poglądów, a przemarsze i demonstracje po 12 czerwca dowiodły, że dla milionów Irańczyków wyniki wyborów po prostu nie są wiarygodne. Dlatego nie należy temu spokojowi ufać, jest w nim coś niesamowitego, coś z atmosfery ciszy przed burzą. Jaką – nie wiadomo, kiedy – nie wiadomo. Na horyzoncie jawi się kilka newralgicznych dat, podczas których można się spodziewać nowych zrywów.

Najbliższa taka data, to 9 lipca – szczególna rocznica dla irańskich studentów. Następnie w kalendarzu pulsują na czerwono: czwartek 23 lipca – planowane zaprzysiężenie prezydenta Ahmadineżada oraz 28 lipca – 40 dni po pierwszej żałobie za ofiary.

Sprytna opozycja

Nietrudno zrozumieć, dlaczego syreny alarmowe opozycji i twardogłowej władzy zawyją w dzień zaprzysiężenia Ahmadineżada na 2. kadencję. W sytuacji, gdy miliony ludzi uważa, że wyniki wyborów zostały sfałszowane, a ich głosy zniknęły w urnach jak w kapeluszach kuglarzy; w sytuacji, gdy kolejne autorytety orzekają, iż rząd wyłoniony w wyniku tej elekcji nie jest prawomocny; a zatem w sytuacji, gdy znaczna część społeczeństwa nie tylko nie chciała i nie chce widzieć ponownie Ahmadineżada na fotelu głowy państwa, ale jest przekonana, że w rzeczywistości tego fotela wcale on nie zdobył – widać jasno, że to data zapalna. Oczywiście do takich samych wniosków dochodzi także władza, w związku z czym podejmie ona niechybnie wszelkie możliwe środki, by udaremnić choćby przebąknięcia protestu. Zaś aparat inwigilacji i ucisku ma ona niczego sobie.

Wszystko będzie zależało od determinacji i pomysłowości opozycji. Jak dotąd próbowała ona rozmaitych sposobów podtrzymania ducha kontestacji. Pojawiały się takie inicjatywy, jak pisanie haseł na banknotach, wypuszczanie zielonych baloników, bojkot towarów reklamowanych w telewizji. Jednak poza spontanicznym i mającym już swoją przedrewolucyjną tradycję wznoszeniem z dachów okrzyków „Allahu akbar”, żaden z tych pomysłów się nie przyjął.

Telewizja tyłem do społeczeństwa

Dlaczego miało się dostać telewizji? Przez jej stronniczą, zdaniem wielu Irańczyków, postawę. Mimo że niektórych wielkich demonstracji z pierwszego tygodnia niepokojów nie mogła przemilczeć, mimo że podała liczbę ofiar protestów, to generalnie programy z dni wielotysięcznych przemarszów rozmijały się z prawdziwą sytuacją w kraju. Ta nieadekwatność nie pozostała bez echa i społeczeństwo na różne sposoby zaczęło piętnować zdradę telewizji.

Na jednym satyrycznym rysunku w studiu nagrywany jest program kucharski, podczas gdy na ulicach pokojowi demonstranci są pałowani i zabijani. Albo plakat w rękach protestującego: telewizja mówi o tym, że ktoś w Somalii skręcił nogę, że za kartkę nr 527 będzie można dostać oliwę do gotowania, że w Korei Południowej przyszedł na świat niedźwiadek panda i że otwarto największą na Bliskim Wschodzie fabrykę gumy do żucia, podczas gdy w kraju wrze.

Zareagowały także zgodnie środowiska twórcze, które już w pierwszych trzech czy czterech dniach od początku protestów ogłosiły co najmniej dwa listy otwarte. Jeden apel wystosowali dokumentaliści, drugi – wybitni irańscy artyści różnych zawodów. Widnieją pod nim podpisy aktorów, muzyków i takich znanych również w Polsce reżyserów, jak Dariusz Mehdrżuj oraz Mohsen Machmalbaf wraz ze swoją kreatywną rodziną, żoną Marzije Meszkini oraz kroczącymi jego śladem córami, Samirą i Haną.

28 lipca

W Iranie panuje religijny zwyczaj upamiętniania zmarłego w tydzień, w czterdzieści dni, a potem jak u nas w kolejne rocznice śmierci. Na wezwanie opozycyjnych kandydatów Karrubiego i Musawiego tłumy odbyły żałobę za ofiary zamieszek 18 czerwca. 40 dzień od tej daty przypada na 28 lipca.

Trudno nie wspomnieć w tym miejscu o łańcuchu 40-dniówek za szacha. Przerodziły się one w samonapędzające się daty protestów, ponieważ przy okazji jednej demonstracji żałobnej pojawiały się nowe ofiary, co automatycznie wyznaczało kolejną żałobę za 40 dni i tak dalej.

Szef szwadronów śmierci

Cóż szczególnego w 9 lipca? Zdałoby się, że to dzień jak co dzień. Może „co dzień” trochę trudniejszy, przynajmniej dla Teheranu, bo obecnie dusi się on i krztusi wskutek niespotykanego zakurzenia powietrza. Nad miastem zawisła złowróżbna, żółtawa chmura pylno-spalinowa, wskutek czego widoczność jest minimalna i wiele osób, zwłaszcza starszych, ma problemy z oddychaniem i z sercem.

Chmura ma się utrzymać co najmniej do istotnego w tym momencie 9 lipca. Czy o to chodzi? Że 9 lipca będzie dniem całkiem dosłownie zapierającym dech w piersiach wskutek zanieczyszczenia i zapylenia. Otóż nie! Już teraz zapiera on ludziom dech w piersiach ze względów stricte politycznych i może się zdarzyć, że tego dnia maseczki na twarzach będą miały chronić nie tylko przed kurzem. Na ten dzień wyznaczone zostały w całym kraju demonstracje.

Chodzi o upamiętnienie 9 lipca - czyli 18 tira - 1999 roku. Tego dnia doszło do jednego z najstraszniejszych wydarzeń w 30-letniej historii Islamskiej Republiki Iranu, masakry niewinnych studentów. Do wydarzeń tamtego dnia doprowadził ciąg wcześniejszych faktów. Najpierw były większe swobody za prezydenta Chatamiego i zaskoczona takim obrotem spraw twardogłowa część władzy. Chatami wygrał wybory prezydenckie w 1997 roku i przez rok ultrakonserwatyści, uczuleni na jego politykę zwiększania swobód obywatelskich, otrząsali się z początkowego szoku. Potem zebrali się do kontrataku.

Od lata 1998 roku w tajemniczych okolicznościach zaczęli ginąć intelektualiści, pisarze, dziennikarze. W sierpniu zniknął Piruz Dawani. W listopadzie 1998 roku zasztyletowano starsze małżeństwo Parwane i Dariusza Foruharów, niegdysiejszych przyjaciół premiera Mosaddeka i liderów opozycyjnej partii narodowej Mellat. Parwane odniosła 24 rany kłute, mówiono, że jej ciało zostało okaleczone. Te morderstwa były ogniwem tak zwanych seryjnych zabójstw politycznych, w których odbierano życie kolejnym intelektualistom, takim jak tłumacz Madżid Szarifi czy pisarze Mohammad Mochtari i Mohammad Dżafar Pujande.

Lista osób przeznaczonych do likwidacji była długa i jak pisze Szirin Ebadi w swojej wydanej w Stanach Zjednoczonych książce „Broniłam ofiar. Pamiętnik z Iranu”, mógł się na niej znaleźć praktycznie każdy. Zdaje się sama też na niej była. Żeby na nią trafić, nie trzeba było aktywnie uprawiać działalności opozycyjnej czy krytykować władzy, wystarczyło jawić się potencjalnym zagrożeniem w oczach reżimowych duchownych, autorów tych czarnych list śmierci.

Parę tygodni po zabójstwie Foruharów Ministerstwo Informacji oficjalnie ogłosiło, że winę za ich śmierć ponoszą niektórzy pracownicy tej instancji, ponoć działający bez zgody najwyższego przełożonego. Aresztowano kilkanaście do kilkudziesięciu osób. W tym momencie zza czarnej kurtyny zbrodni wkracza na scenę niejaki Said Emami alias Eslami. Okazało się, że to szef specjalnych szwadronów śmierci ministerstwa, stojący za niejedną odgórną akcją.

Przypisywano mu potem zamieszanie w zamach w berlińskiej restauracji Mykenos czy sterowanie podjętą w 1995 roku nieudaną próbę spuszczenia w przepaść autobusu, którym dwadzieścia dwoje irańskich literatów jechało do Armenii na zaproszenie tamtejszego związku pisarzy. Sprawę zabójstwa państwa Foruharów prowadziła Szirin Ebadi. Said Emami został skazany, po czym w więzieniu popełnił rzekomo samobójstwo. Rzekomo, bo wielu uważało, że został usunięty dlatego, iż za dużo wiedział.

Masakra w akademiku

To jednak działo się później. Tymczasem mamy pierwszy tydzień lipca 1999 roku. W Teheranie upał, na uniwersytetach sesja egzaminacyjna. Jedna z czołowych liberalnych gazet, „Salam”, zamieszcza przypisywany Saidowi Emamiemu list, w którym domaga się on ukrócenia wolności słowa i prasy, a autor artykułu nazywa go głównym redaktorem poprawki do Ustawy o prasie. Gazeta już wcześniej korzystała ze względnej odwilży z początkowego okresu prezydentury Mohammada Chatamiego. To na jej łamach czołowy irański dysydent, dziennikarz Akbar Gandżi, obnażył prawdę o zamieszaniu władz w sprawę seryjnych morderstw. To ona nawoływała do wyjaśnienia przynależności instytucjonalnej Saida Emamiego oraz do wyklarowania jego roli w tych zbrodniach.

Publikując list Emamiego, „Salam” przebrało najwidoczniej miarkę. Siódmego lipca Specjalny Sąd Duchowny wydaje nakaz zamknięcia gazety. Jeden z jej pracowników trafia do aresztu. Od tej pory wypadki toczą się lawinowo, narastając i grzmiąc coraz głośniej. Prolog dramatu: następnego dnia wieczorem studenci urządzają kilkusetosobowy wiec protestacyjny na Kuj-e Daszegah, na ulicy przy ogrodzonym kompleksie męskich akademików Uniwersytetu Teherańskiego. Choć atakują ich bojówkarze Ansar-e Hezbullah, co nie przeszkadza obecnej na miejscu policji, zgromadzenie kończy się spokojnie i młodzież wraca do akademików. Tak mija czwartek.

Akt pierwszy: nastaje piątek, 9 lipca, 18. tira (według irańskiego kalendarza). Godzina czwarta nad ranem. Na terenie kompleksu pusto i cicho. Słońce właśnie wstaje, ćwierkają wróble, na rabatkach kwitną czarodziejskie róże, które w miarę dojrzewania mienią barwy od bladożółtej do karminowej. Nagle hałasy, jakieś postaci z pałkami wbiegają na ogrodzony teren i wdzierają się do akademika numer 14. Słychać tupot ich nóg na korytarzach. Jedni biorą się za parter, inni pędzą po schodach na górne piętra. Studenci śpią ufnie i spokojnie, niczego złego się nie spodziewając. Zdawało by się, że są pielęgnowaną przyszłością narodu. Zdawało by się, że państwo ich chroni. Zdawało by się, że kompleks akademików to dla nich bezpieczna przystań. Ale w piątek rano ta bańka iluzji prysła. W piątek rano członkowie Ansar-e Hezbollah wraz z oddziałami prewencyjnymi policji rozcięły ją i umazały krwią.

Bojówkarze i funkcjonariusze na ślepo wpadają do pokoi. Wyłamują drzwi, rzucają się na śpiących, biją ich, puszczają gazy łzawiące, podkładają ogień. Kilku studentów, duszących się od gazu, wyskakuje przez okna, kilku innych zostaje rzekomo wyrzuconych przez napastników. Atak trwa cztery długie godziny, do 8 rano.

Jak opisywali świadkowie, w budynku 14. zdewastowane zostały wszystkie pokoje i żaden nie nadawał się potem do zamieszkania. Iranka, która odwiedziła akademik w jakiś czas po ataku, Elahe Amir Entezam, opowiadała, że wyglądał jak pobojowisko, jak Chorramszahr, miasto na południowym-zachodzie Iranu zniszczone w wojnie irańsko-irackiej. Barierki przy schodach powyginane, drzwi wybite i wszędzie, na korytarzach, na schodach ślady krwi. Przy budynku spalone motocykle studentów.

Napastnicy aresztowali 100 osób, w tym zagranicznych studentów z Tadżykistanu i Korei, co świadczy o przypadkowości obranego przez nich celu napaści. Do dziś trudno ocenić liczbę ofiar. Podobno rannych zostało około 200 studentów. Ci z poważniejszymi obrażeniami trafili do szpitala, gdzie niektórzy walczyli o życie. Ponoć 5 studentów zginęło.

To właśnie zdarzyło się 18. tira. To właśnie znaczy dla Irańczyków ta data: atak na Ku-je Daneszgah. Wtedy, w 1999 roku, był to wypadek bezprecedensowy. Jeszcze nigdy w 20-letniej wówczas historii Islamskiej Republiki Iranu nikt nie wdarł się na teren kompleksu akademików, by katować bezbronnych studentów. Wątpliwe też, by podobny incydent miał miejsce za panowania szacha. Potępił je Chatami, bezradny, bo siły bezpieczeństwa mu nie podlegały, potępił duchowy przywódca Chamenei. Rektor Uniwersytetu Teherańskiego podał się do dymisji, z urzędów ustąpili minister szkolnictwa wyższego i minister zdrowia.

Chłopak z zakrwawioną koszulką

Smutne losy jednego z nich, Ahmada Batebiego, opisała Szirin Ebadi. Jakiś gorliwy duch o zacięciu reporterskim sfotografował go, gdy wznosił zbroczoną krwią koszulę zabitego w incydencie z Ku-je Daneszgah kolegi, Ezzata. Zdjęcie ikoniczne, więc rozniosło się po mediach. Trafiło też do rąk organów ścigania, które zrobiły z niego jedyny słuszny swoim zdaniem użytek, zupełnie jak w filmie „Nieznośna lekkość bytu”, gdzie rosyjscy i czescy agenci przesłuchują ludzi rozpoznanych na fotografiach z praskich protestów 1968 roku. Ahmada zidentyfikowano, wytropiono i skazano za to, że „trzymał wysoko w górze zakrwawioną koszulę przyjaciela”.

Wyrok śmierci złagodzono najpierw do 15 lat, potem do 10 lat pozbawienia wolności. „Pewnego dnia Ahmad, będąc na przepustce, złożył mi wizytę”, wspomina noblistka. „Przybrał na wadze, miał włosy krótsze niż na słynnym zdjęciu. Całe jego ciało zdawało się mówić, że stoi przede mną człowiek przegrany". „Byłem niewinny, gdy znalazłem się w tym więzieniu”, zwierzył jej się Ahmad. „Niewinny nie tylko wobec prawa, ale także jako istota ludzka. (...) Ale w murach więzienia straciłem przyszłość. Po tym, co widziałem, po tym, co mi zrobili, czy mogę znów być kimś?”. Rozpoczyna się akt drugi, w którym bohaterami raz jeszcze są studenci. Zareagowali oni parodniowymi, parotysięcznymi protestami. Do tych z Uniwersytetu Teherańskiego dołączyli ich koledzy z innych uczelni stolicy, a także z innych miast. Domagali się wolności słowa, ponownego otwarcia gazety „Salam”, podporządkowania policji Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, dzięki czemu o jej działaniach decydowałby prezydent. Skandowali hasła: „Wolność myśli – zawsze,
zawsze!”, „Precz z despotyzmem”, czy „Śmierć talibom”, jak przezywali Ansar-e Hezbollah i inne podobne skrajnie agresywne formacje. Ale wkrótce nastąpiło zakończenie dramatu. Demonstracje zostały stłumione, a wielu ich uczestników trafiło do więzień.

Makabryczna powtórka

Wtedy, w 1999 roku, łudzono się, że 18. tira nigdy więcej się nie powtórzy. Jednak puls historii w Iranie zdaje się bić w rytmie dziesięcioletnim. W Polsce był to rytm 12-letni. W bieżącym roku w nocy z 14. na 15. czerwca, czyli po drugim dniu protestów przeciwko wynikom wyborów, nastąpiła powtórka z koszmaru. Raz jeszcze grupy Ansar-e Hezbollah wdarły się na teren kompleksu akademików Uniwersytetu Teherańskiego.

Nie zadawały sobie nawet trudu, by wyłamywać drzwi pokoi, tylko przebijały dyktę, zostawiając w niej złowrogi ślad nocnego upiora. Raz jeszcze niszczyły mienie państwowe i mienie studentów, ze szczególnym zapamiętaniem ich laptopy. Pięciu studentów zginęło, wielu zostało aresztowanych. Ten sam los spotkał mieszkańców akademików szkół wyższych w paru innych miastach. Tak więc świadomie czy nie bojówkarze Ansar-e Hezbollah i stojący za nimi przedstawiciele radykalnych kręgów sami wywołali ducha 18. tira sprzed dziesięciu lat.

„Nie bójcie się, nie bójcie się, jesteśmy wszyscy razem!”

Nic dziwnego, że w rocznicę tamtych zdarzeń planowane są w tym roku masowe demonstracje. Przez wszystkie te lata władzom udawało się unikać incydentów z tej okazji. Specjalnie zmieniono rozkład roku akademickiego, przesuwając sesję egzaminacyjną na czerwiec, skutkiem czego studenci wcześniej kończą egzaminy i wcześniej rozjeżdżają się do rodzinnych miast, tak że 18. tira nie ma ich w akademikach, nie są zgromadzeni w dużej liczbie w jednym miejscu, a tym samym nie stanowią potencjalnie wybuchowego skupiska. W tym roku sytuacja jest jednak szczególna. Nie tylko dlatego, że tym razem w protestach biorą udział nie tylko studenci.

Na plakacie, wzywającym do demonstracji, widać to chętnie zamieszczane zdjęcie w obiektywie szerokokątnym z przemarszu z 15 czerwca, tego pierwszego wielkiego zgromadzenia kontestatorów, w którym wzięli udział Mir Hosejn Musawi, Mehdi Karrubi oraz brat prezydenta Chatamiego, Mohammad Reza. Oto ogroma biała wieża-brama Wolności, Azadi, na placu o tej samej nazwie, zdająca się wyrastać z oczekiwań i dążeń wielotysięcznego tłumu wokół. Ludzie jakby przylgnęli do niej kręgami nadziei. W tle łańcuch gór Elbrus i symbolicznie zmontowany wschód słońca, zaś nad tą sceną trzy dłonie splecione w węzeł uścisku i napis: „Powstań, oto nastał czas jedności”.

To było zresztą jedno z haseł tygodnia protestów, „Nie bójcie się, nie bójcie się, jesteśmy wszyscy razem” i to dawało ludziom siłę i pewność siebie, bo zbity tłum, często trzymający się za ręce, trudno rozproszyć. Dlatego po przemówieniu Chameneiego główna strategia policji antyrozruchowej polegała na niedopuszczaniu do powstawania nawet małych skupisk ludzi. Strategię zwartej masy zalecają ponoć internetowe ulotki, takie poradniki dla protestujących, mówiące o tym, jak się zachować w razie ataku ze strony sił porządkowych czy ze strony wymachującego pałką basidża.

Pod plakatem wezwanie, żeby być w gotowości i powiadomić, kogo się da. Do tego dołączona informacja taktyczna z wyszczególnieniem miejsc zbiórki „18-ego tira, w dniu śmierci skorumpowanego reżimu”: w 5 punktach w Teheranie oraz w stu kilkudziesięciu innych miastach.

Czy demonstracja dojdzie do skutku? Czy informacja o wydarzeniu rozniesie się po kraju? Czy ludzie się zmobilizują, zdobędą na odwagę? Jeżeli tak, to czy osiągną masę krytyczną, by odbyć planowane przemarsze? Jak się zachowają mniejsze miasta? Nie sposób tego przewidzieć. Napis na plakacie wzywał również do strajku między 6 a 8 lipca, co nie doszło do skutku. Jednak wielu Irańczyków z niepokojem myśli o wyznaczonej dacie.

Niezależnie od tego, jak się potoczą wypadki, należy tę inicjatywę traktować jako jedną z szeregu rozmaitych prób wpłynięcia na władzę, która nie chce słuchać głosu obywateli. Do tego po 18. tira czają się kolejne zapalne daty, a w międzyczasie może ich przybyć.

Ivonna Nowicka, specjalnie dla Wirtualnej Polski

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji. Tytuł autorki to: "Iran: punkty zapalne w kalendarzu".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
musawiiranzamieszki
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)