Iracki parlament nie wybrał przewodniczącego
Parlament iracki został wreszcie
zaprzysiężony, trzy miesiące po wyborach, ale
półgodzinna sesja była pustą formalnością i nie przyczyniła się do
przełamania impasu w sprawie obsady stanowiska premiera, ani do
oddalenia groźby wojny domowej.
16.03.2006 | aktual.: 16.03.2006 13:09
Po zaprzysiężeniu deputowanych obrady odroczono na czas nieokreślony, bo partie irackie nie uzgodniły nawet, kto ma być przewodniczącym parlamentu.
Porozumienie w tej sprawie byłoby pierwszym znakiem, że zanosi się na rozwiązanie kryzysu politycznego i uzgodnienie, kto stanie na czele nowego rządu. Politycy iraccy chcą bowiem rozdzielić najwyższe urzędy w państwie w ramach całościowego kompromisowego porozumienia między ugrupowaniami trzech głównych społeczności kraju: szyitów, arabskich sunnitów i Kurdów.
Parlament zebrał się w silnie strzeżonej Zielonej Strefie - rządowej enklawie w centrum Bagdadu. W całym mieście od środy wieczór do godziny 16.00 w czwartek obowiązuje zakaz ruchu kołowego. Wprowadzono go, aby zapobiec najgroźniejszym zamachom, dokonywanym przez rebeliantów przy użyciu bomb samochodowych.
Sesję otworzył 82-letni weteran polityki irackiej sunnita Adnan Paczaczi, najstarszy z 275 deputowanych.
"Musimy pokazać światu, że w naszym kraju nie ma i nie będzie wojny domowej - powiedział Paczaczi. - Wojna ta wciąż nam grozi i wrogowie już się na nas szykują, gdyż nie chcą, aby Irak był zjednoczony, silny i stabilny".
Mimo godziny policyjnej i zakazu ruchu pojazdów policja w Bagdadzie znalazła w ciągu nocy i rano zwłoki 27 mężczyzn, wszystkie z ranami postrzałowymi. Są to najprawdopodobniej kolejne ofiary porachunków między szyitami i sunnitami.
Iracką stolicę nęka już druga w ciągu niespełna miesiąca fala sekciarskiej przemocy. Pierwsza podniosła się po zniszczeniu przez ekstremistów 22 lutego szyickiego sanktuarium w Samarze, a druga po niedzielnych zamachach bombowych w szyickiej części Bagdadu, gdzie zginęło około 60 osób, a przeszło 200 zostało rannych.
Sytuację mogłoby uspokoić szybkie utworzenie rządu jedności narodowej, ale partie sunnickie, kurdyjskie i część polityków świeckich nie chcą, by na jego czele stanął obecny tymczasowy premier Ibrahim Dżafari, zgłoszony na to stanowisko przez blok szyickich partii religijnych.
Przeciwnicy Dżafariego zarzucają mu, że w ciągu 10 miesięcy kierowania rządem okazał się mało stanowczy i niezdolny do zawierania kompromisów.
Mówią też, że może ulegać naciskom szyickich radykałów, bo rywalizację w bloku szyickim o nominację na urząd premiera wygrał w lutym dzięki głosom zwolenników 31-letniego duchownego Muktady as-Sadra, który w 2004 roku wszczął dwie zbrojne rebelie przeciwko wojskom USA.
Blok szyicki ma w parlamencie 130 deputowanych, więcej niż jakiekolwiek inne ugrupowanie, i zgodnie z konstytucją jego kandydat powinien podjąć się pierwszy misji utworzenia rządu.
Uczestnicy rokowań politycznych wyjawiają mediom, że część deputowanych szyickich jest za odsunięciem Dżafariego i zgłoszeniem kogoś innego na jego miejsce, ale obawia się następstw takiego posunięcia. Muktada as-Sadr, który obstaje przy Dżafarim, ma bowiem pod swoimi rozkazami zbrojną milicję, Armię Mahdiego, która po 22 lutego uczestniczyła w atakach na sunnickie meczety i sunnitów.
Dżafari powiedział reporterom po posiedzeniu parlamentu, że "jeśli politycy poważnie zabiorą się do pracy, możemy mieć rząd w ciągu miesiąca".
Tymczasowy premier oświadczył też, że jest gotów wycofać swą kandydaturę, jeśli "moi ludzie poproszą mnie, bym się odsunął". Nie wyjaśnił jednak, kogo ma na myśli, mówiąc "moi ludzie". We wcześniejszych wystąpieniach publicznych powtarzał, że wcale nie zamierza ustąpić.