IPN łamie prawo?
IPN nie wykonuje wydanego pół roku temu
wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego i nadal nie uzasadnia
odmów uznania za pokrzywdzonego - pisze "Gazeta Wyborcza".
Jeśli Jan Kowalski chce dowiedzieć się, co SB na niego zbierało, to musi zwrócić się do IPN o swoją teczkę. Ale może ją dostać jedynie wtedy, gdy Instytut nada mu status pokrzywdzonego. Często jednak IPN odmawia nadania takiego statusu i wydaje jedynie zaświadczenie, że Kowalski "nie jest pokrzywdzonym w rozumieniu ustawy". Bez żadnych wyjaśnień. A według ustawy o IPN statusu nie dostają zarówno ci, na których nic nie ma w archiwach po b. SB, jak i ci, którzy byli tajnymi współpracownikami (lub zostali jako tacy wytypowani, nic o tym nie wiedząc) lub funkcjonariuszami.
Niektóre z osób z tzw. listy Wildsteina to np. pielęgniarki czy lekarze ze szpitali MSWiA albo byli członkowie resortowego zespołu pieśni i tańca. Najczęściej nie mają dziś świadomości, że formalnie byli pracownikami resortu. Zdziwią się, gdy dostaną odmowę uznania za pokrzywdzonych - i będą się tłumaczyć przed znajomymi, że nie byli agentami. A ci albo uwierzą, albo nie - dodaje dziennik.
"IPN specjalnie wymyślił formę zaświadczenia, żeby nie musieć niczego uzasadniać i żeby odmowa uznania za pokrzywdzonego nie podlegała kontroli sądowej" - mówi dr Andrzej Malanowski, dyrektor w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich.
Do tej pory sądy administracyjne, do których odwoływały się osoby nieuznane przez IPN za pokrzywdzone, uznawały się za niewłaściwe do rozpatrzenia skargi, bo skarżyć można się tylko na decyzję, a nie na zaświadczenie. Chcąc zmienić tę praktykę, rzecznik praw obywatelskich przyłączył się do skargi Antoniego K. Przegrał przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym w Warszawie, ale wygrał w NSA - informuje "Gazeta Wyborcza".(PAP)