Impeachment nie "zabije" Donalda Trumpa. Ale może go wzmocnić
Dochodzenie Kongresu ws. impeachmentu prezydenta Trumpa zostało oficjalnie rozpoczęte. Trump z pewnością na to zasłużył, ale szanse na to, że zostanie usunięty z urzędu są bliskie zera. Sprawa może wręcz zadziałać na jego korzyść w przyszłorocznych wyborach.
- Działania Trumpa pokazały haniebne fakty złamania przysięgi prezydenta, zdrady bezpieczeństwa narodowego i złamania uczciwości naszych wyborów - powiedziała we wtorek wieczorem spikerka Izby Reprezentantów i liderka Partii Demokratycznej Nancy Pelosi. W ten sposób ogłosiła oficjalne rozpoczęcie parlamentarnego śledztwa ws. procedury impeachmentu - czyli formalnego przedstawienia zarzutów przez Kongres - wobec prezydenta Trumpa.
Co oznacza?
Wystąpienie Pelosi politycznym przełomem, ale formalnie nie zmienia jeszcze zbyt wiele. To przełom dlatego, że Pelosi od początku była przeciwniczką impeachmentu i paradoksalnie największą przeszkodą, aby postawić formalne zarzuty wobec Trumpa - uważała bowiem, że politycznie jej partia na tym nie skorzysta. Teraz, kiedy spikerka odrzuciła swoje obiekcje, droga do impeachmentu prezydenta jest otwarta.
Jednocześnie ogłoszenie dochodzenia nie zmienia zbyt wiele, bo część demokratycznych kongresmenów już tygodnie temu zaczęła w komisjach Izby Reprezentantów - niejako samowolnie - pracę nad procesem impeachmentu. Teraz sprawa nabiera jednak politycznego impetu i zyskała w pełni oficjalny charakter. Ale do impeachmentu wciąż daleka droga. Muszą odbyć się przesłuchania, musi zostać zebrany materiał dowodowy.
Skąd ta zmiana? Wezwania do impeachmentu towarzyszyły prezydenturze Trumpa niemal od samego początku. Ale sprawą, która przełamała impas było anonimowe doniesienie do Inspektora Generalnego amerykańskiej wspólnoty wywiadowczej na zachowanie Trumpa podczas rozmowy telefonicznej z liderem obcego państwa.
Z przecieków wynika, że prezydent USA naciskał na prezydenta Ukrainy, by ten bezpodstawnie wszczął śledztwo w sprawie głównego rywala Trumpa w przyszłorocznych wyborach, byłego wiceprezydenta Joe Bidena. Aby zmusić władze naszych wschodnich sąsiadów do działania, administracja miała blokować zaaprobowaną przez Kongres drugą transzę pomocy wojskowej dla Ukrainy wartej 400 milionów dolarów. Demokraci oskarżają więc Trumpa o nadużycie władzy. Uważają, że wykorzystał urząd prezydenta, aby wymusić na obcym państwie uderzenie w jego politycznego rywala w wyborach.
Dlaczego Ukraina miałaby wszczynać śledztwo wobec Bidena?
Sprawa jest dość skomplikowana i sięga 2014 roku, kiedy syn Bidena, Hunter (do spółki m.in. z Aleksandrem Kwaśniewskim), znalazł się w radzie ukraińskiej spółki gazowej Burisma Holdings. Spółka należy do Mykoły Złoczewskiego, oligarchy powiązanego z byłym prezydentem Wiktorem Janukowyczem.
Złoczewski i Burisma byli przedmiotami kilku śledztw, m.in. w sprawie prania brudnych pieniędzy, korupcji i ukrywania majątku, dlatego udział Bidena wywołał sporą konsternację. Wszystkie śledztwa ws. Burismy ugrzęzły w martwym punkcie, czy to w skutek korupcji, niekompetencji czy bezczynności ukraińskich śledczych. Trump i jego ludzie zarzucają, że to wszystko zasługa Bidena seniora.
Przeczytaj również: Donald Trump i impeachment. Demokraci zaczynają procedurę
To oczywista bzdura, ale jest w niej ziarno prawdy. Biden, razem z ówczesną administracją Obamy naciskał bowiem na odwołanie prokuratora generalnego Ukrainy Wiktora Szokina, który formalnie nadzorował śledztwo ws. Złoczewskiego i Burismy. Ale powodem nacisków na dymisję prokuratora nie była chęć ukręcenia śledztwa. Do tego ukraińskiej prokuraturze nie było potrzeba zachęt z zewnątrz.
Mimo ogromnych nadziei na rozliczenie się z oligarchami i korupcją czasów Janukowycza, żadne większe śledztwo w takich sprawach nie zostało zakończone postawieniem zarzutów. W sprawie Złoczewskiego śledczy wręcz sabotowali sprawę - zarówno za czasów Szokina, jego poprzednika Jaremy i następcy Łucenki. Biden był jednym z wielu ludzi wewnątrz Ukrainy i poza nią, którzy domagali się zmiany.
Co teraz z impeachmentem
Sprawa nacisków na Ukrainę podobna jest więc do afery sprzed czterech lat: tam również chodziło o pomoc obcego państwo w wyborczym zwycięstwie Trumpa. Pod pewnymi względami ta sytuacja jest jednak gorsza: jak dotąd nie ma dowodów, by Trump namawiał Rosjan do ingerencji. Jeśli zarzuty wobec prezydenta potwierdzą się w tym przypadku - a Trump i jego ludzie na dobrą sprawę do tego się przyznali - mamy tu do czynienia z szantażowaniem obcego państwa, aby otrzymać haki - i to fikcyjne haki - na politycznego konkurenta.
Nie oznacza to jednak, że amerykańskiego prezydenta spotka za to kara w postaci usunięcia go z urzędu. Proces ten z góry skazany jest na porażkę. Owszem, sam impeachment - czyli postawienie prezydenta w stan oskarżenia przez Kongres - jest prawdopodobny, bo do tego potrzeba jedynie zwykłej większości w kontrolowanej przez opozycję Izbie Reprezentantów. Ale następnym krokiem jest proces w Senacie (przewodniczy mu prezes Sądu Najwyższego), gdzie do skazania potrzeba będzie 2/3 głosów. Oznacza to, że przeciwko prezydentowi z własnej partii musiałaby zagłosować prawie połowa z 51 republikańskich senatorów.
- Ta historia zyskała impet, bo połączyła w sobie starania Trumpa, aby uniknąć kontroli Kongresu z jego polityzacją problemów polityki zagranicznej - mówi WP Daniel Fried, były dyplomata i ambasador USA w Polsce. Jak dodaje, szanse na postawienie Trumpa w stan oskarżenia ocenia na 50 proc. Szanse wydania wyroku skazującego uważa za znikome.
Właśnie dlatego Pelosi i część demokratów miała tak duże opory przed rozpoczęciem procedury. Sama spikerka wielokrotnie powtarzała wręcz, że pójście tą drogą tylko pomoże prezydentowi. Przegranie sprawy mogłoby więc wzmocnić Trumpa, a na dodatek odciągałoby kampanię wyborczą od bardziej korzystnych dla demokratów tematów, jak np. problemów służby zdrowia. Co więcej, ukraińska sprawa jest tak zawiła, że przeciętny wyborca może mieć problemy ze zrozumieniem jej sedna.
Ostatecznie nad tymi kalkulacjami przeważyły jednak argumenty, że jeśli mechanizm impeachmentu nie zostanie użyty w przypadku tak jaskrawych naruszeń, jak w przypadku Trumpa, stanie się on bezużyteczny. Do tzw. "bill of impeachment", czyli spisu zarzutów wobec prezydenta zapewne dołączone zostaną inne sprawy, w tym np. utrudnianie działania wymiaru sprawiedliwości (co ujawnił raport Muellera ws. Russiagate).
Kampania będzie brutalna
W sprawie wciąż jest wiele niewiadomych. Administracja Trumpa jak dotąd blokowała ujawnienie Kongresowi pełnej treści doniesienia, które wywołało całą burzę. Trump zapowiedział jednak publikację zapisu (prawdopodobnie streszczenia) rozmowy Zełenski - Trump. Pewne jest jednak, że przedwyborcza kampania - która już właściwie trwa - zostanie zdominowana przez sprawę impeachmentu. I Trump na tę walkę jest gotowy. Zaledwie pół godziny po oświadczeniu Pelosi, sztan prezydenta opublikował pierwsze spoty, w których zachęca do wpłacania pieniędzy na "fundusz obrony przed impeachmentem".
A to oznacza, że po trzech latach chaotycznych i niszczycielskich rządów, Amerykę czeka chaotyczna i niszczycielska kampania wyborcza.
Jako Polacy, możemy się tylko cieszyć, że nie znajdziemy się w jej centrum, tak jak nasi wschodni sąsiedzi. Ale Polska może być atrakcyjnym wyborczym rekwizytem dla Donalda Trumpa. Tak jak w poprzednich wyborach, głosy Polonii w kluczowych stanach będą mieć znaczenie. Dlatego kampanijnej wizyty w Polsce - np. przy okazji finalizacji umowy o "Forcie Trump" czy ogłoszenie zniesienia wiz - nie można wykluczyć.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl