Im więcej Unii, tym lepiej dla nas
W czwartek, kiedy to piszę, nie ma ważniejszego tematu politycznego, także dla Polski, jak rozpoczynający się szczyt przywódców Unii Europejskiej, który ma znowu radzić nad wstrzymaniem ekonomicznego huraganu nad strefą euro. Jego centrum, po zdewastowaniu Grecji, przesunęło się na dobre nad Hiszpanię, gospodarkę o wiele większą od greckiej. Dawno temu napisałem, że Unii potrzebny byłby solidny kryzys, by sprawdzić siłę jej konstrukcji i taki kryzys nadszedł, a wiele silniejszy niż ten, który wydawał mi się potrzebny - zauważa Waldemar Kuczyński w felietonie dla portalu WP.PL.
Nie wierzę, podobnie jak większość komentatorów, że na obecnym szczycie zapadną decyzje, które są konieczne: znacznie ściślejsza integracja ekonomiczna i polityczna krajów euro, z otwarciem dla reszty. Strefa euro i Unia przejdą jeszcze przez dalsze wstrząsy. Tego, co narastało przez lata nie usunie się z dnia na dzień najbardziej radykalnym pakietem. Nie będzie też długo wzrostu gospodarczego takiego, jak w minionej dekadzie. Będą za to czasy "trudniejszego dobrobytu", ze ściągniętym paskiem.
Euro - gdy je wprowadzano - miało wymusić dalszą integrację przez rygory warunkujące członkostwo. Zignorowano je. Zamiast wymuszania był pęd, by się w słodkiej strefie łatwego pieniądza znaleźć. Dziś euro wymusza rzeczywiście integrację, ale przez potężny kryzys. Stawką jest przekazanie na rzecz Brukseli tak dużej, jak nigdy dotąd porcji suwerenności. Nagrodą, uniknięcie gigantycznej katastrofy - która nie oszczędzi nikogo - jaką byłby powrót do walut narodowych. Zdumiewa mnie wiara w dewaluację, jako sposób na kryzys. Bo co będzie, jak wszystkie kraje euro, wróciwszy do swoich walut, zaczną bronić lub odzyskiwać konkurencyjność tą drogą.
Nie wierzę w upadek wspólnej waluty, bo jej trwanie to najmniej kosztowny dla wszystkich sposób przetrwania kryzysu. Tym bardziej nie ma mowy o rozpadzie Unii Europejskiej. Na pewno nie na tym szczycie i może nie na następnym, ale ostatecznie strach weźmie górę nad suwerennością. Z kryzysu wyłoni się Unia bardziej bliska federacji o konstrukcji opartej na koncepcji niemieckiej, moim zdaniem zdrowej ekonomicznie. Bez wątpienia z koncesjami dla pomysłów Francji, przewodzącej krajom dotkniętym kryzysem i też na niego wrażliwej.
Kryzys głęboko zmienił polityczną wagę państw. Zdegradował Grecję, Hiszpanię, Portugalię, Włochy. Także Francję. Wyniósł niezmiernie wysoko rolę Niemiec. Moim zdaniem podniósł też mocno rolę Polski - nowego, dużego kraju Unii, który pokazał wyjątkową stabilność i prężność ekonomiczną w ogarniętej marazmem wspólnocie.
Lata kryzysu to zarazem lata najszybszego doganiania przez Polskę średniej unijnej. To wszystko się tam bardzo liczy. Ten układ sił politycznych, w miarę normalizacji gospodarczej będzie się zmieniał, choć nie wróci do punktu wyjścia. Nabiorą znowu wagi duże i zdrowiejące kraje Unii, a rola Niemiec będzie słabsza, ale nadal dominująca. Polska ma dużą szansę wyjść z kryzysowych lat, jako znacznie ważniejszy gracz na unijnym boisku. Im więcej Unii, tym lepiej dla nas. Im większa będzie rola Brukseli, w stosunku do państw członkowskich, tym łatwiej takiemu krajowi, jak Polska będzie przebić się ze swym głosem i interesem. Im więcej Unii, tym także mniej widma osi Berlin – Moskwa, która nam tyle złego zrobiła i której ciągle się obawiamy, czasem z histeryczną przesadą, chociaż nie mógłbym powiedzieć, że już tak całkowicie bezzasadnie.
* Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski*
Tytuł pochodzi od redakcji