Ile pieniędzy zażądać na rozmowie kwalifikacyjnej?


Ile pieniędzy zażądać na rozmowie kwalifikacyjnej?

Godzić się na stawkę, którą proponuje pracodawca, czy twardo negocjować wysokość wynagrodzenia. Wszystko zależy od tego, czy jesteśmy absolwentami, bezrobotni, czy też pracujemy w dobrej i firmie i chcemy się przenieść do innej – dla pieniędzy.

Szef pomyśli, że się nie cenimy

Ile pieniędzy zażądać na rozmowie? To kłopotliwe pytanie. Chcemy przecież zarabiać dobrze. Koniecznie więcej niż w obecnym miejscu pracy. Z drugiej strony, jeśli podamy zbyt wygórowaną sumę, pracodawca może od razu powiedzieć, że go nie stać i na tym zakończy się spotkanie. Jeśli zaś suma będzie zbyt niska, potencjalny szef może pomyśleć, że się nie cenimy.

A ile zarabiają inni?

Specjaliści od rekrutacji radzą, by przed spotkaniem z przyszłym szefem koniecznie dowiedzieć się jakie są stawki w tej firmie. Jeśli nie ma na to szans, znajdźmy informację, ile zarabia się w branży lub na podobnych stanowiskach.

Jeśli obawiamy się, że pracodawca może nie przychylić się do podanej przez nas sumy lub gdy nie wiemy ile zażądać, powiedzmy, że chcemy zarabiać tyle, ile zarabiają inni pracownicy zatrudnieni na tym samym stanowisku. Wiele firm ma bardzo ograniczone możliwości negocjacji wynagrodzenia, dlatego taka odpowiedź może być dla nas korzystna. Pracodawca poda sumę, a my możemy się zgodzić lub nie.

Negocjować, ale ostrożnie

W wielu firmach wynagrodzenia są bardzo różne. Zdarza się, że szef ich wysokość ustala indywidualnie z podwładnym. Dlatego warto zapytać go o to, ile jest w stanie zapłacić i czy negocjacje w ogóle wchodzą w grę. Najczęściej jednak nawet nie próbujemy licytować płacy. Wszystko zależy od tego, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Jeśli jesteśmy bezrobotni, będziemy się cieszyć, że w ogóle chcą nas zatrudnić. Jeśli zaś przechodzimy z firmy do firmy, będzie nas interesowało to, by więcej utargować. A jak sprawa wygląda w praktyce?

Piotr: za bardzo się ceniłem

Piotr przez rok mieszkał w Wielkiej Brytanii, pracował tam jako grafik. Jego pensja zasadnicza wynosiła ok. 5 tys. zł, do tego co miesiąc mógł liczyć na dodatek uznaniowy, w niemal podobnej wysokości. Wrócił do Polski dla swojej przyszłej żony. - Moja narzeczona miała pracę w Polsce. Związek na odległość zaczął nas męczyć, dlatego wróciłem. Nie miałam problemów ze znalezieniem pracy, kłopotem była pensja. Gdy na pierwszej rozmowie powiedziałem ile zarabiałem w Anglii, szef od razu powiedział, że go nie stać. Ja zaś powiedziałem, że cenię się i nie chcę zarabiać mniej. Na drugiej rozmowie miałem więcej pokory, powiedziałem, że chcę zarabiać miesięcznie 5 tys. zł. Szef zaproponował 3,7 i do tego premie uzależnione od wyniku. Powiedziałem, że się zastanowię i oddzwonię. To był błąd, bo gdy zadzwoniłem szef miał już kogoś innego. Byłem wkurzony, bo pracodawca wolał zatrudnić kogoś z mniejszym doświadczeniem i dużo tańszego. Po raz trzeci od razu zgodziłem się na 4 tys. zł netto miesięcznie – opowiada Piotr,
grafik z Poznania, obecnie pracuje w agencji reklamowej.

Ania: zażądałam zbyt dużo

Ania, dentystka z Jeleniej Góry mówi, że dla niej rozmowa kwalifikacyjna była męczarnią. Starała się o zatrudnienie w prywatnym gabinecie. Wcześniej pracowała w przychodni za ok. 3 tys. zł.

- Szef powiedział mi na dzień dobry, że ma kilku kandydatów z podobnym stażem i kwalifikacjami i że zatrudni tego, kto będzie chciał najmniej. Oczywiście orientuję się jakie są stawki na rynku, wystarczy wejść na forum, przewertować Internet, mam też znajomych, którzy mają prywatną praktyką. Kłopot w tym, że nie wiedziałam ile zażądali inni, a sama też chciałam dobrze zarabiać. Szef domagał się konkretnej sumy, powiedziałam, że mogę się zgodzić na 5,5 tys. zł netto miesięcznie, plus dodatki. I szef mi podziękował. Zatrudnili mnie w innej przychodni, zgodziłam się na 4,5 tys. netto, czułam się przegrana. Zadzwoniłam jeszcze raz do poprzedniego pracodawcy, udało mi się zatrudnić u niego na część etatu – mówi Jolanta, jest dentystką, specjalizuje się też w protetyce.

Kasia: powiedziałam konkretnie

Kasia odeszła z pracy, bo zarabiała za mało. Pracowała jako sprzedawczyni w sklepie osiedlowym za 1,2 tys. zł netto miesięcznie.

- Pracowałam więcej niż 8 godzin, byłam ciągle zmęczona. Do tego robiłam jako magazynier. Musiałam odejść. Zatrudnili mnie w sklepie w innej dzielnicy. Od razu powiedziałam, że musi być więcej pieniędzy i godzę się na pracę po 8 godzin, a za nadgodziny muszą płacić. Powiedziałam konkretnie co i jak. Dostałam robotę za 1,8 tys. netto i jeszcze z chęcią zostaję po godzinach. Miesięcznie mam 2,3 tys. zł na rękę jestem bardzo zadowolona – mówi Sabina Trędowska z Łodzi.

Tomek: byłem bezrobotny, nie było dużego wyboru

Tomek na rozmowie kwalifikacyjnej nie negocjował stawki. - Przez pół roku byłem bezrobotny, cieszyłem się, że zaprosili mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Wcześniej przez 5 lat pracowałem jako księgowy w niewielkiej firmie w niedużej miejscowości na Pomorzu. Firma splajtowała, po prostu straciłem miejsce pracy. Wiedziałem, że mam w ręku dobry fach, ale bałem się, że będę musiał się przenieść do Trójmiasta lub stolicy. Gdy nowy szef zaoferował mi pracą za 2,8 tys. zł ucieszyłem się. Właściwie robię to samo co poprzednio, prowadzę księgowość niewielkiego wydawnictwa w pobliżu miejscowości, w której mieszkam – twierdzi Karol Dębicha, księgowy ze Skarszew.

(toy)

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)