Igor T. Miecik: Każdego Rosjanina krew zalewa, gdy słyszy, że Odessa jest ukraińska
- Każdego Rosjanina krew zalewa, gdy słyszy, że Odessa jest ukraińska. To tak, jakby powiedzieć polskim nacjonalistom, że Gdańsk jest niemiecki - mówi Igor T. Miecik, dziennikarz i autor książek o Rosji. W wywiadzie dla "Polski Zbrojnej" wyjaśnia także czym jest idea _ruskiego miru_, czy może dojść do pojednania polsko-rosyjskiego i jakie jest 14 sekretów ZSRR, które rosyjskie władze starają się ukryć przed swoimi obywatelami.
"Polska Zbrojna": Smutna ta Pana Rosja.
Igor T. Miecik: Ja tej Rosji szukam. Szukam wizji, którą starała mi się przekazać matka. To wizja Rosji, która jest wielka i silna, ale może być też sprawiedliwa i szlachetna. Nie musi używać czołgów. W mojej pierwszej książce "14.57 do Czyty" wyłaniała się ona z posowieckiego chaosu, jeszcze namacalna. Przypomnę, że w 1995 roku były plany referendum w Tatarstanie, który chciał się odłączyć od Rosji. Dwa lata później czołgi wjechały do Czeczenii. Niestety, ze Związku Sowieckiego wyłoniły się kraje absolutnej reakcji, i to nie tylko Rosja.
Nie ma w Rosji szczęśliwych ludzi?
Gdy Rosjanie przyjmują gościa, zastawią stół tym, co mają, choć mają niewiele. To zadziwiające, że po największych nieszczęściach i traumach powtarzają stare rosyjskie przysłowie: "Wot, żyźń - ot, los" i potrafią się podnieść po 25 latach łagru. Aleksander Sołżenicyn, podobnie jak miliony Rosjan, przeżył głód, obozy, wywłaszczenie, upodlenie, łamanie kręgosłupa narodu, likwidację inteligencji, a przecież wstał, upokorzenie zamienił w siłę.
W ostatniej książce "Katiusza z bagnetem" opowiada Pan o czternastu sekretach ZSRR, które rosyjskie władze starają się ukrywać przed swoimi obywatelami. Jakie to sekrety?
Ciekawe, ale przygnębiające. Historie tragiczne, jak głód na Ukrainie, blokada Leningradu, udział dzieci i kobiet w wielkiej wojnie ojczyźnianej, powojenny los żołnierzy okaleczonych w czasie wojny albo wziętych do niemieckiej niewoli, seksualne wybryki elity kremlowskiej z monstrum Berią na czele, Stachanow, który pobił rekord w wydobyciu węgla, a także ukrywane przez władze wypadki z czasów pierwszych wypraw w kosmos.
Dwie książki, mieszanka tematów, które pokazują ten kraj z kilku perspektyw.
"14.57 do Czyty" to książka o Rosji współczesnej. "Katiusza z bagnetem" ma natomiast popularyzować historię, to opowieść o Związku Sowieckim. Wciąż wierzę - choć to może naiwne - że Rosja i Sowiety to dwa osobne byty.
Podobno Rosja to nie miejsce, lecz stan umysłu. W jakim stopniu na postrzeganie samych siebie przez Rosjan wpłynęło wypieranie niewygodnych prawd, zakłamywanie historii, wiara w ojczyźniane mity tworzone przez radziecką propagandę?
To największy ciężar. W Niemczech było 4D - demilitaryzacja, dekartelizacja, denazyfikacja i demokratyzacja. W Rosji stalinowskiej, która była równie brutalnym zbrodniczym reżimem, był tylko referat Chruszczowa, który posłużył przewrotowi i umocnieniu się nowej ekipy. Kult wielkiej wojny ojczyźnianej miesza się w głowach Rosjan z bohaterstwem białych oddziałów podczas wojny domowej. Właściwie nie wiadomo, kto jest dobry: ci, którzy jak Piotr Wrangel bronili się do 1920 roku na Krymie, czy Czapajew na swojej taczance? W tym wielkim tyglu historycznym Rosjanie starają się połączyć ich wszystkich z Żukowem, Koniewem, masowym przelewem krwi przez Armię Czerwoną podczas II wojny światowej i zbudować na tej mieszance jakąś ideologię państwową czy mit narodowy, krótko mówiąc tożsamość. To trudne, bo jak woda i ogień.
Rosja jest krajem wielonarodowym i wielokulturowym. Każdego dnia na ulicach rosyjskich miast spotykają się wyznawcy chrześcijaństwa, islamu, buddyzmu i ateiści. Co integruje obywateli Federacji Rosyjskiej?
Poszczególne narody, a jest ich wiele, trzeba czymś spajać - zbudować ideologię państwową. Najpierw był to samodzierżawny car i idea imperialna, później, za Sowietów - budowa komunizmu w jednym kraju, jak wmawiano ludziom - osaczonym. I tak powstała wspólna idea, tak zwany ruskij mir - rosyjski świat. Ta państwowa ideologia zabrnęła jednak, jak to mówią Rosjanie, w tupik, czyli w ślepą uliczkę, gdy zaczęła się konfrontować z całym światem. Okazało się, że ten ruskij mir nie może istnieć bez konfliktu z resztą świata. Zagrożenie scala Rosjan?
Wyimaginowane zagrożenie, które władza wmawia ludziom. To strach elit, a nie całego społeczeństwa. Rosja nie pogodziła się z tym, że jej imperium może się rozsypać. Jeśli nie będzie się trzymać tej mocarstwowej iluzji rosyjskiego świata, to pozwoli na flow, jak mówią Amerykanie, a za 50 lat Syberię opanują Chińczycy, Tatarstan ogłosi niepodległość. I Rosja pozostanie, jak przed Iwanem III, księstwem moskiewskim, na swoich olbrzymich, ale już tylko etnicznych ziemiach. Byłby to koniec ruskiego miru.
Czy możliwa jest Rosja demokratyczna?
Na przełomie XIX i XX wieku nikt sobie nie wyobrażał, że możliwa jest Wielka Brytania bez Indii czy bez Kanału Sueskiego albo Francja bez Algierii. Oczywiście, że możliwa jest demokratyczna Rosja. Japończycy też nie wyobrażali sobie, że mogą przestać być rządzeni przez Boga - cesarza.
A Władimir Putin?
Nie sądzę, aby był gotowy na otwartą konfrontację z Zachodem. Wielu publicystów podkreśla, że Putin myśli dziewiętnastowiecznymi kategoriami, nie rozmawia z Unią Europejską, lecz z silnymi państwami, które są dla niego partnerami do gry. Jeden z ukraińskich politologów tłumaczył mi, że Ukraina jest potrzebna Putinowi niczym koza, która chodzi na sznurku i się pasie, ale nie może odejść za daleko. Powiem rzecz niepopularną: Krym został podbity przez Rosjan, a wojna krymska z Turcją, Francją i Anglią została okupiona olbrzymią daniną krwi rosyjskich żołnierzy. Wschód Ukrainy zagospodarowało Imperium Rosyjskie, a nie państwo ukraińskie, którego wówczas nie było. Każdego Rosjanina krew zalewa, gdy słyszy, że Odessa jest ukraińska. To tak, jakby powiedzieć polskim nacjonalistom, że Gdańsk jest niemiecki.
Nieprzypadkowo pisze Pan o Rosji.
Od dziecka jestem dwujęzyczny. Matka Rosjanka rozmawiała ze mną po rosyjsku, ojciec, warszawiak - po polsku. Jako dziecko często jeździłem do rodziny matki, dzięki czemu znam nie tylko Rosję, lecz także Związek Sowiecki. Gdy zatonął "Kursk", pojechałem na pierwszy reportaż. Potem były inne wyjazdy. Te materiały złożyły się na książki "14.57 do Czyty" i "Katiusza z bagnetem". Teraz piszę nieco inaczej, staram się przekazać więcej faktów niż "melodii". Kończę właśnie książkę na temat Ukrainy. Zauważyłem, że mało kto rozumie, co tam się naprawdę dzieje, dlatego wiele tłumaczę.
Nie rozumiemy także Rosjan, choć zachwycamy się ich literaturą. Zderzamy rosyjski intelektualizm i zamiłowanie do sztuki z polityką silnej ręki, korupcją i gloryfikacją armii.
Zawsze fantastycznie rozmawiało mi się z Rosjanami przypadkowo spotkanymi czy bohaterami reportaży. W uproszczeniu rozmowa z nimi zaczyna się od słów: "my bracia Słowianie", ale na koniec padało zawsze pytanie: "Dlaczego nie chcecie się z nami przyjaźnić?". Rosjanie mają poczucie zdrady.
Z ubiegłorocznego raportu Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia wynika, że o współczesnej Rosji wiemy niewiele. Wydaje się nam, że to państwo autorytarne i pełne patologii.
Trudno jest graniczyć z jednym z najpotężniejszych krajów na świecie, który jest agresywny. Nic dziwnego, że jesteśmy nieufni. Polacy obawiają się potęgi Rosjan, starają się uśpić swoje strachy - przez wejście do NATO i Unii Europejskiej jesteśmy częścią wielkich sojuszy, podobnie jak w 1939 roku. Ale jest jeszcze pogarda: Ruski jest tępy, jest chamem, prymitywem z Azji.
Gdy mówimy "Rosja", myślimy: Katyń, wojna, dominacja radziecka. Na naszym stosunku do Rosjan ciąży zatem wciąż II wojna światowa...
Nie tylko II wojna światowa, lecz także zabory. Zaraz po pokonaniu Napoleona Aleksander I nadał konstytucję Finlandii i Królestwu Polskiemu. Rosjanie byli wściekli, że zostali pominięci. Nieprawdopodobnie długo trwało w Rosji poddaństwo chłopów - to eufemistyczne określenie zwykłego niewolnictwa. Nawet kiedy kapitalista, na przykład z Belgii, zakładał fabrykę, choćby w dzisiejszym Donbasie, jako robotników dostawał chłopów z carskich posiadłości. Na I wojnę światową w 1914 roku szli synowie tych właśnie niewolników. To oni robili rewolucję w 1917 roku. Rosja była krajem dość wąskiej elity i powszechnego niewolnictwa. Chłopskie "rabstwo" w niczym nie różniło się od niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. Wśród Polaków była natomiast dość szeroka klasa wolnych ludzi. Ci ludzie poszli w morze, żeby bronić kraju, który istnieje już tylko w ich wyobraźni - tak w książce "14.57 do Czyty" o marynarzach z "Kurska" mówi pop z murmańskiej cerkwi.
To samo dzieje się dziś. Ci chłopcy, którzy zgłaszają się do walki na Ukrainie, dostają pieniądze. Ale nie one są podnietą i wabikiem. Jadą walczyć za kraj, którego już nie ma, za ducha, znikającą wizję.
Jaka jest współczesna Rosja? Pełna sprzeczności, jak w Pana książkach?
Ogromnie zróżnicowana. Duża część Rosji - na wsiach - żyje bez pieniędzy, w gospodarce towarowej. Gdy robi się przyjęcie, na stole nie ma ani jednej rzeczy ze sklepu, wszystko pochodzi z własnego poletka. Inaczej jest w miastach. W Moskwie nie wiadomo, gdzie oczy obrócić, bogactwo wręcz kapie, ale moskiewscy miliarderzy sąsiadują z dziećmi żebrzącymi na ulicach. W Petersburgu czy Kazaniu mniej jest takich dysproporcji. Jest ogromna przepaść między Rosją wiejską, peryferyjną, a Rosją z wielkich ośrodków miejskich. A co dopiero autochtoniczna Syberia, Republika Tuwy czy Jakucja.
O mieszczaństwie, a właściwie jego braku, Cwietajewa pisała: "z duszy Rosjanina nie da się wyplenić poczucia, że pieniądze są czymś grzesznym". Czy to się zmieniło?
Mamy etos rosyjskiej inteligencji pochodzącej z drobnej szlachty, która uważała handel i zarabianie pieniędzy za zajęcie nie do końca godne. Uprawiali ziemię, bo to przystoi rycerzowi. Gdy szlachta zdegradowała się finansowo, przeszła na etos intelektualny - dobrze było być czynownikiem (urzędnikiem), nauczycielem, inżynierem, pisarzem. U schyłku ZSRR pierwsi przedsiębiorcy też byli otoczeni pogardą. Ówczesny etos mówił, że trzeba pracować nie tylko dla siebie, ale też dla ojczyzny. Gdy kraj otworzył się na świat, Rosjanie zachłysnęli się pieniędzmi, zobaczyli, jak są biedni i postanowili to szybko nadrobić. Dlatego teraz na zewnątrz muszą błyszczeć brylanty.
Czy możliwe jest nasze pojednanie z Rosjanami na wzór polsko-niemiecki?
Pojednanie polsko-niemieckie następowało między krajami, które miały poczucie, że podczas II wojny światowej zostały na równi pokonane, a ofierze łatwiej zbliżyć się do ofiary. Rosjanie czują się zwycięzcami. Trudno to ważyć, ale zaryzykuję twierdzenie, że krzywdy, jakich doznaliśmy od Rosjan, były trochę mniejsze, zwłaszcza wobec naszych obywateli pochodzenia żydowskiego. Przeszłość nadal nas dzieli. Gdybyśmy zaczęli rozmawiać o niej z Rosjaninem, usłyszymy, że oni nas wyzwolili, że na terenie Polski zginęło wówczas około 600 tysięcy żołnierzy radzieckich. Aby doszło do pojednania, musi się odbyć proces rozpadu imperium, jak w Wielkiej Brytanii i we Francji. Tyle że tamte kraje miały imperium, a Rosja sama była imperium. Pod wpływem różnych impulsów narody nabierają samoświadomości i dążą do samostanowienia. Poluzowanie ściegów, jakimi zszyte jest imperium, musi skutkować tym, że kraj się rozpadnie, a tego Rosjanie strasznie się boją. Obawiają się, że narody tworzące dziś federację wypną się na nich, jak w
latach dziewięćdziesiątych zrobiła Europa Wschodnia, a później wiele republik ZSRR, i zostaną sami. Nie dojdzie do pojednania, póki władza nie odpuści, póki będzie budowany rosyjski mir i mur między cywilizacją łacińską a moskiewskim prawosławiem.
Jakie społeczeństwo stworzą młodzi ludzie, którzy nie pamiętają, co się działo w Związku Radzieckim? Połowa dwudziesto- i trzydziestolatków uważa Stalina za największego polityka.
Pokolenie, które "rozmontowało" Związek Sowiecki, słyszało od rodziców: "Byłem na Kołymie". Niektórzy ukrywali własną przeszłość, milczeli, aby dzieci nie miały problemów w szkole. Młodzi nie znają historii. A doświadczenie rodziców, ich opowieści, to już nie obozy, ale utrata pracy w wielkich fabrykach. W podręcznikach czytają, że za czasów stalinowskich były represje, zsyłano ludzi do obozów. Ale to słowa. Myślą: wówczas kraj się rozwijał, a nie zwijał. W budynkach z czasów Stalina, tak zwanych stalinkach, są dziś najdroższe mieszkania. Bo są to rzeczywiście domy i mieszkania lepsze niż te z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, budowane dla czerwonych kacyków rękami niewolników. Któż chciałby o takich rzeczach dziś pamiętać? Byliśmy wielcy. Kto pokonał Hitlera, zbudował bombę atomową, poleciał w kosmos? Uważają, że Rosja miała wielu przyjaciół - nie satelitów. Uczucie nostalgii do Związku Radzieckiego wyrażają także weterani wojenni, którzy mateczce Rosji oddali serce, w zamian otrzymując niewiele.
Dziś nie potrafią odnaleźć swojego miejsca i dzielą własne życie na dwie połowy: sprzed roku 1991 i po nim.
ZSRR był dla tych ludzi państwem potężnym, bogatym i zrozumiałym. Za czasów Związku Sowieckiego weterani byli otaczani szacunkiem, mieli upusty na mieszkania i wiele zniżek. Pod koniec lat osiemdziesiątych jako młody chłopak kupowałem na dworcu w Kijowie bilet do Polski. Na chwilę wyszedłem z kolejki i potem nie mogłem odnaleźć miejsca, za kim stałem. Jak to w kolejce, podniósł się tumult, jakaś kobieta krzyknęła: "Towariszcz weteran, chuligan", wzywając pomoc, bo nie było w okolicy milicjanta. Weteran podszedł i bez słowa wystawił mnie z kolejki.
A weterani z Czeczenii i Afganistanu? Pisze Pan o nich, że to "nierozbrojona bomba w tkance społeczeństwa".
W "Katiuszy z bagnetem" jest reportaż o inwalidach - bohaterach II wojny światowej. Wywieziono ich z rosyjskich ulic, by nie szpecili panoramy socjalizmu. Umieszczono w izolowanych sanatoriach - jak nazywano obozy koncentracyjne stworzone specjalnie dla nich. Tam ślepym szczury kradły jedzenie, zanim zdążyli po nie sięgnąć. Afganistan, Czeczenia - to był już inny czas. Żołnierze zostali zdemobilizowani i pozostawieni sami sobie. Wielu stało się zapijaczonymi menelami, bo nikt im nie pomógł, nikt ich nie leczył. Ci, którzy służyli podczas drugiej wojny czeczeńskiej, czasem pojawiają się na Ukrainie, bo wojna to jednak narkotyk. Wojna w Afganistanie dopomogła w demontażu Związku Sowieckiego, który nie udźwignął ani tego konfliktu, ani powrotu blisko 200 tysięcy afgańskich weteranów. Młodzi chłopcy bez nóg opowiadali publicznie o koszmarze tej wojny, zabijaniu kobiet i dzieci, pacyfikacji wiosek. Ale czas jest najprostszą rzeczą. Tę bombę rozbroiła biologia.
A kadeci z Donieckiego Korpusu w Nowoczerkasku? Kto jest dla nich wzorem? Mają czerpać z imperialnej tradycji carskiej Rosji czy Związku Radzieckiego?
Gdy pisałem reportaż o kadetach, szukałem w nich tęsknoty za Rosją wielką i dumną. Wydawało mi się, że każdy z nich pragnie własnego kawałka Rosji, który poniesie dalej. Teraz okazuje się, że jednak przeważa imperium. Wierność Sowietom kadeci zamieniają na wierność nowej Rosji Putina. Jednocześnie to wykształceni i inteligentni chłopcy, ale kadet to z natury "militarystyczny twór".
Niedawno były premier Michaił Kasjanow podczas wykładu na Uniwersytecie Warszawskim mówił, że Rosja chce pokazać światu jedną uniwersalną prawdę na każdy temat.
Władza centralna trzyma za pysk i wszyscy mają myśleć tak samo. Prywatnie Rosjanie mogą się spierać o politykę... i się spierają, ale na zewnątrz zbyt często wyłazi tylko wielkoruski monolit.
W Pana książkach o Rosji jest dużo smutku, ciemnych barw, beznadziei. Nie ma miejsca na nutę optymizmu?
To smutny kraj. Zawsze gdy jeździłem na długie delegacje do Rosji, leciałem jak na skrzydłach, ale pod koniec pobytu byłem szczęśliwy, że wracam do Polski. Z czego to wynikało? Rosja jest przytłaczająca. Przytłacza nie tylko architektura. Wszędzie nad głową wisi ciężkie, ołowiane niebo. Zewsząd słychać sentymentalne pieśni, ale każda jest smutna, o nieszczęśliwej miłości, zdradzie, samotności, tęsknocie i śmierci. Trzeba szybko wracać, żeby zachować zdrowe zmysły.
Rozmawiała Małgorzata Schwarzgruber, "Polska Zbrojna"