HistoriaIdi Amin - półanalfabeta z Ugandy wzbudził zachwyt Zachodu przejmując władzę

Idi Amin - półanalfabeta z Ugandy wzbudził zachwyt Zachodu przejmując władzę

Zdziecinniały psychopata, półanalfabeta z manią wielkości, prymityw z tysiącami istnień na sumieniu. Rzeźnik, tyran, potwór. Idiego Amina nazywano różnorako, z reguły źle. Gdy przejął władzę w kraju, zachodnie media były nim zachwycone. 44 lata po jego dojściu do władzy warto przypomnieć sobie, kim był człowiek, który utopił Ugandę we krwi - pisze Michał Staniul w artykule dla WP.

Idi Amin - półanalfabeta z Ugandy wzbudził zachwyt Zachodu przejmując władzę
Źródło zdjęć: © Eastnews

29.01.2015 17:28

W wierność Idiego Amina wierzyło wielu. Najpierw byli brytyjscy dowódcy. W rosłym siłaczu z niewielkiego plemienia Kakwa widzieli może i niezbyt lotnego, ale za to skutecznego i oddanego żołnierza. Choć w King's African Rifles - lokalnej armii kolonialnej - zaczynał jako kuchenny pomywacz, dzięki pobłażliwej sympatii przełożonych zaszedł tak daleko, jak tylko się dało. W 1961 roku, tuż przed przyznaniem Ugandzie niepodległości, Brytyjczycy promowali go na porucznika. W całym protektoracie było zaledwie dwóch czarnoskórych oficerów.

Potem zaufał mu Milton Obote, pierwszy ugandyjski premier. Najpierw uchronił go przed trybunałem wojskowym, następnie uczynił swym przybocznym taranem. Przy pomocy Amina szef rządu tłumił bunty i usuwał politycznych przeciwników, a w końcu sięgnął po władzę absolutną. Nie spodziewając się zagrożenia ze strony rubasznego osiłka, bez wahania mianował go generałem i szefem armii.

Aminowi dali wiarę też zachodni dyplomaci, politycy i szpiedzy. Gdy przeprowadzał zamach stanu, od Waszyngtonu po Tel-Awiw odetchnięto z ulgą: owszem, to prostak i brutal, ale będzie łatwiejszy do sterowania niż inni. Entuzjazm udzielił się nawet zagranicznej prasie. "Powodzenia, generale Amin" - pisał chwilę po przewrocie w Ugandzie brytyjski Daily Telegraph. "Żołnierze są stworzeni do działania. Nie dla nich przybieranie póz na scenie, lecz sprawne zarządzanie administracją" - dorzucał na zachętę Daily Express.

Tak, w wierność Idiego Amina wierzyło wielu. Wszyscy się mylili.

Od zera...

Nie wiadomo, kiedy dokładnie przyszedł na świat. Najczęściej pada tu rok 1925, ale mogło to być równie dobrze parę lat wcześniej lub później - brytyjscy kolonizatorzy nie prowadzili wtedy jeszcze rejestru narodzin wśród Afrykanów. Pewnym jest, że żył w biedzie. Ukończywszy zaledwie cztery klasy podstawówki (jako muzułmanin nie mógł liczyć na więcej - szkolnictwem zajmowali prawie wyłącznie chrześcijańscy misjonarze), Idi Amin Dada nie miał zbyt wielu możliwości. W 1946 roku zapukał więc tam, gdzie szły setki innych młodych mężczyzn w podobnej sytuacji - do wojska. Chcąc obniżyć koszty utrzymania zamorskich włości, Brytyjczycy ochoczo werbowali tubylców. Dowodzeni przez białych oficerów askarysi byli nie tylko tańsi, ale i znacznie lepiej znosili lokalny klimat.

Przełożeni prędko zauważyli mierzącego ponad 190 cm wzrostu Amina. Mimo potężnej sylwetki, potrafił bardzo szybko biegać i świetnie pływać. Był też dobrym strzelcem. Największe wrażenie robiła jednak jego siła. - Ciągle pamiętam, jak maszerował z kilkoma karabinami zawieszonymi na jednym ramieniu i kulejącym kolegą na drugim - wspominał po latach jego dowódca, major Iain Grahame.

To, że Ugandyjczyk ledwo czytał, stanowiło w oczach Brytyjczyków dodatkowy atut. W King's African Rifles nie potrzeba im było intelektualistów, którzy dołączaliby do coraz głośniejszego chóru niepodległościowych głosów.

Ale wolność do Afryki i tak przyszła.

Uganda ogłosiła suwerenność w 1962 roku. Musząc w pośpiechu zbudować nowe siły zbrojne, premier Milton Obote oczyścił Amina z zarzutów zamordowania niewinnych cywilów w północnej Kenii (parę miesięcy wcześniej Idi tropił tam, nie przebierając w środkach, złodziei bydła) i uczynił jednym z najważniejszych dowódców. Choć kampalskie elity traktowały prowincjonalnego żołnierza z lekceważeniem, ten stopniowo umacniał swoją pozycję. Gdy stał się zbyt potężny, Obote - wtedy już pełnoetatowy dyktator - postanowił, że musi się go pozbyć. Czekał tylko na odpowiedni moment. Przeciwnik go jednak wyprzedził. Gdy ugandyjski lider poleciał na konferencję państw Wspólnoty Brytyjskiej do Singapuru, wierne Aminowi oddziały dokonały zamachu stanu. 25 stycznia 1971 roku Uganda weszła w nową, mroczną epokę. Ale wtedy jeszcze nikt tego nie wiedział.

Obiecujący start

Informacje o puczu wywołały euforię sporej części społeczeństwa. Choć Obote poświęcał wiele uwagi rozwojowi szkolnictwa czy infrastruktury, zdążył naznaczyć Ugandę licznymi bliznami. Przekonany o swojej nieomylności satrapa wprowadził rządy jednopartyjne, odebrał resztkę władzy tradycyjnym przywódcom i wypełnił ulice szpiclami z licencją na zabijanie - obsadzona jego współplemieńcami tajna milicja GSU (General Service Unit) stała za setkami niewyjaśnionych mordów.

Obote nie urzekał też Ugandyjczyków swym usposobieniem. Solidnie wyedukowany, zrośnięty z garniturem polityk często wydawał im się chłodny i wyniosły. Fizyczność i mundur Amina wzbudzały tymczasem szacunek, a jego bezpośredniość i zamiłowanie do żartów przybliżały go do tłumów. Gdy w dniu przejęcia rządów wyczytał listę 18 zbrodni poprzedniego reżimu, ludzie zgodnie kiwali głowami.

Ugandyjski przewrót ucieszył również Zachód. Socjalizujący Obote nigdy nie był ulubieńcem Londynu i Waszyngtonu. Kiedy w 1969 roku zaczął przymierzać się do nacjonalizacji zachodnich przedsiębiorstw, wiele stolic uznało go za wroga. Amin wydawał się im korzystną alternatywą. Tym bardziej, że już na wstępie rządów złożył wielomilionowe zamówienia w brytyjskich i izraelskich fabrykach broni.

Przyjaźń nie trwała jednak długo.

Czystka za czystką

Już w pierwszych miesiącach po przewrocie stało się jasnym, że Amin nie ma zamiaru ani oddawać władzy cywilom, ani zająć się naprawą państwa. Choć zaprosił do swojego rządu szanowanych ekspertów, w ogóle ich nie słuchał. Gdy rady dotyczące gospodarki lub polityki zagranicznej zaczynały go irytować, po prostu wymieniał konsultantów. Do cierpliwych nie należał, więc robił to często. "Nie miał najmniejszego pojęcia o rządzeniu", pisał później w swoich wspomnieniach ówczesny minister zdrowia Henry Kyemba. Zdymisjonowani politycy wiedzieli, że muszą uciekać z kraju. Kyembie się to udało, lecz szefowie dwóch innych resortów zostali brutalnie zamordowani - podobnie jak m.in. prezes sądu najwyższego, dyrektor banku centralnego, wicerektor uniwersytetu i anglikański arcybiskup Kampali. Znienawidzone GSU dyktator zastąpił swoim własnym SRB (State Research Bureau). Obie jednostki opierały się na tej samej logice: ci, których postrzegano za zagrożenie, powinni zniknąć. Początkowo represje ograniczały się głównie do
dwóch powiązanych z Obote plemion: Langi i Acholi. Największych masakr dokonywano na terenach wojskowych obiektów lub w omijanej szerokim łukiem siedzibie SRB na wzgórzu Nakasero, zatem publika słyszała o nich co najwyżej pogłoski. To, co do niej docierało, nie wzbudzało zresztą przesadnego poruszenia - wielu Ugandyjczyków wierzyło, że Langi i Acholi zasłużyli na karę za to, co czynili innym w czasie swoich rządów. Ale to także się zmieniło.

Kiedy we wrześniu 1972 roku przegrupowani w sąsiedniej Tanzanii zwolennicy Obote przypuścili nieudany atak na Kampalę, furia Amina nie znała granic. Na celowniku znalazły się prawie wszystkie grupy etniczne. Oprawcy, werbowani głównie z Kakwów i pochodzących z Sudanu Południowego ludów nilotyckich, nie czuli żadnego pokrewieństwa z nękanym społeczeństwem. Nie okazywali mu więc litości.

Miesiąc wcześniej dyktator zdobył globalny rozgłos, gdy z dnia na dzień ogłosił, że z kraju mają wynosić się wszyscy Azjaci. Łącznie było to około 80 tysięcy ludzi. Sam Amin twierdził, że robi to na polecenie Boga, który ukazał mu się we śnie. Co się za tym kryło? Według aminowskiego ministra Paula Etianga było to efektem podszeptów jednego z licznych szarlatanów, którym otaczał się tyran. Inna wersja głosi, że chodziło o zawód miłosny. Podczas jednego z przyjęć Amin miał zauroczyć się w córce bogatego hinduskiego biznesmena o nazwisku Jaffer. Gdy mężczyzna zrozumiał, co się święci, natychmiast wywiózł ją do sąsiedniej Kenii. Dowiedziawszy się o tym, ugandyjski władca wpadł w szał. Jako notoryczny kobieciarz, źle znosił niezaspokojone żądze.

Ale chociaż za decyzją o ekspulsji Azjatów mogły stać dzikie emocje porywczego despoty, było w niej też sporo kalkulacji. W wielu krajach Czarnej Afryki azjatyccy przedsiębiorcy wzbudzali powszechną niechęć. Sprowadzeni na kontynent przez Brytyjczyków i zdecydowanie przez nich faworyzowani, Hindusi, Lankijczycy czy Pakistańczycy opanowali wiele sektorów afrykańskich gospodarek. W Ugandzie, stanowiąc zaledwie 1 proc. populacji, kontrolowali dwie trzecie przemysłu. Wyrzucając ich z kraju, Amin na moment odwrócił uwagę obywateli od innych problemów. Ekonomiczne konsekwencje tego kroku miały być jednak tragiczne.

Milczenie świata

Kiedy oburzone zachowaniami Amina zachodnie rządy przestały sprzedawać mu broń (kawę, główny towar eksportowy Ugandy, kupowały za to prawie do samego końca), Ugandyjczyk zbliżył się do Moskwy i państw arabskich, zwłaszcza Arabii Saudyjskiej i Libii pułkownika Kadafiego. Obiecując islamizację kraju, dyktator zapewnił sobie stały dopływ gotówki i wojskowego sprzętu. Choć zaledwie pięć proc. obywateli było muzułmanami, reżim wprowadził m.in. zakaz picia alkoholu i noszenia krótkich spódniczek. Religijność samego Amina była wszakże pozorna - nigdy nie stronił od dobrego whisky, a dogmaty wiary łamał m.in. urządzając egzekucje pod koniec Ramadanu.

Aby jeszcze bardziej przypodobać się arabskim sponsorom, Amin przyłączył się do terrorystycznego spisku. W lipcu 1976 roku przyjął porwany przez członków Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny samolot Air France. Wypełniony obywatelami Izraela Airbus miał być kartą przetargową w staraniach o uwolnienie 40 palestyńskich bojowników. Błyskawiczna akcja izraelskich komandosów na lotnisku w Entebbe nie tylko zniweczyła te plany, ale i obnażyła przed światem słabość ugandyjskiej armii. Upokorzony Amin zemścił się w typowy dla siebie sposób - rozkazał zamordować przewiezioną wcześniej do szpitala zakładniczkę, 75-letnią Dorę Bloch.

Choć w połowie lat 70. istnienie ugandyjskich pół śmierci nie było już tajemnicą, społeczność międzynarodowa pozostawała bezczynna. Pod względem strategicznym, Uganda nie miała dla Zachodu większego znaczenia, a zachodnia prasa częściej pisała o teatralnych dziwactwach Amina - przyznawaniu sobie dziesiątek wymyślonych tytułów i wysyłaniu bezczelnych listów do Richarda Nixona czy królowej Elżbiety - niż jego prawdziwych zbrodniach. Inne państwa Afryki z kolei zazwyczaj po prostu milczały. Powód był oczywisty: część z nich również znajdowała się w rękach wojskowych tyranów. W 1977 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ głosowało nad rezolucją potępiającą aminowskie masakry. Najwięcej głosów sprzeciwu wyszło właśnie z Czarnego Lądu. Ale jeden z afrykańskich przywódców nigdy z Aminem się nie zaprzyjaźnił.

Gdy w październiku 1978 roku ścigający dysydentów ugandyjscy żołnierze wkroczyli na terytorium Tanzanii, tamtejszy prezydent Julius Nyerere zarządził pełną mobilizację. Relacje między Kampalą i Dodomą były napięte od lat, a światły tanzański przywódca otwarcie gardził ordynarnym Aminem (z wzajemnością - Ugandyjczyk lubił mówić, że chętnie znokautuje "zniewieściałego" Nyerere na bokserskim ringu). Po odparciu pierwszego ataku, Tanzańczycy przeszli do kontrofensywy.

Dwukrotnie liczniejsi i bardziej zdyscyplinowali, uporali się z ugandyjską obroną i posiłkami przysłanymi przez pułkownika Kadafiego w pięć miesięcy. 11 kwietnia 1979 roku wkroczyli do Kampali. Idi Amin był już wtedy jednak w Libii. Po paru latach przeniósł się do Arabii Saudyjskiej, gdzie komfortowo spędził resztę życia. Zmarł w 2003 roku. Donosząc o jego śmierci, ugandyjski dziennik "New Vision" zacytował na pierwszej stronie fragment Księgi Izajasza: "Ty również padłeś bezsilny jak i my, stałeś się do nas podobny! Do Szeolu strącony twój przepych i dźwięk twoich harf. Robactwo jest twoim posłaniem, robactwo też twoim przykryciem".

Nigdy nie poznamy dokładnej liczby ofiar reżimu Amina. Henry Kyemba pisał o "100 do 150 tysiącach", szacunki międzynarodowej komisji mówiły o "80 tys. do 300 tys.", a Amnesty International i ugandyjscy aktywiści podawali nawet pół miliona. Niestety, upadek "rzeźnika Ugandy" nie oznaczał pokoju. Milton Obote, który dzięki tanzańskiej interwencji powrócił do władzy, niemal od razu rozpętał nową kampanię terroru. W ciągu następnych sześciu lat zginąć miało jeszcze 200 tys. Ugandyjczyków.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiaugandaIdi Amin
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)