Prawdziwego preppersa poznajesz nie po tym, jaki ma pistolet, tylko ile ma ryżu i kaszy w swojej piwnicy. Preppersi czekali na "coś", co zatrzyma świat. Po ataku koronawirusa mają swoje pięć minut.
Z Witoldem Rajchertem rozmawiamy przez messengera. Widzę na komputerze około czterdziestoletniego faceta z brodą. Tak jak ja siedzi w pokoju. W tle regały i kwiatki.
Mieszkamy niedaleko siebie, ale teraz bezpieczniej spotykać się przed ekranem.
Witold jest preppersem i współautorem trzech książek o survivalu. O tym, jak przetrwać w mieście w sytuacjach kryzysowych i tym, jak radzić sobie w warunkach północnej Europy, wie niemal wszystko.
Zawodowo od dwunastu lat pracuje jako pilot wycieczek po Włoszech, których turystyka padła właśnie na twarz.
- Czy jesteś zaskoczony tym, co się wydarzyło? – pytam.
- Jako preppers nie. Bo "coś" musiało się w końcu wydarzyć, a sensem bycia preppersem jest przygotowanie na najgorsze.
- Na co?
- Przede wszystkim na wydarzenie typu blackout, czyli na wielkopowierzchniowe wyłączenie prądu, które gdy potrwa dłużej, spowoduje narastający chaos. Poza tym na szereg innych niebezpieczeństw, na które trudno być przygotowanym, bo nie wiadomo na co się przygotować. Kryzys klimatyczny, pandemia i nadchodzący kryzys ekonomiczny, to sygnały, że warto na serio pomyśleć o tym, co może się przydać na czarną godzinę – podkreśla Witek.
Przed oczami przelatują mi sceny z "Terminatora" i Sara Connor, która szykując się na ciężkie czasy, gromadzi arsenał i uczy syna tego, jak przetrwać w złym świecie przyszłości. Teraz jednak rzeczywistość niepokojąco zaczyna przypominać scenariusz filmu.
Wielkopowierzchniowe wyłączenie papieru toaletowego
Zanim Rajchert przejdzie do koronawirusa, opowiada o blackoutcie. Najbardziej prawdopodobny wariant to błąd techniczny lub awaria strategicznej sieci transmisyjnej, takiej o napięciu powiedzmy 400 kilowoltów.
Linia przesyłowa pada, a te, które przejmują przesył energii, ulegają przeciążeniu. Zaczyna się reakcja łańcuchowa i pstryk... Nie ma prądu.
Centralna Dyspozycja Mocy utrzymuje rezerwę na wypadek awarii jednego z wielkich generatorów, które produkują prąd w naszych gniazdkach. Awaryjnym back up’em są na przykład elektrownie szczytowo-pompowe na Górze Żar i w Żarnowcu.
Inna linia obrony to elektronie gazowe i elektrociepłownie. Groźba jest realna, bo linie elektryczne w Polsce są przestarzałe i jak dojdzie do grubych problemów, to naprawdę mogą nam wylecieć korki.
W 2012 roku ukazał się napisana przez Marca Elsberga katastroficzna powieść "Blackout". Powodem awarii energetycznej w całej Europie jest wirus komputerowy.
– Przestaną działać telefony, windy, kasy, bankomaty, lodówki, pompy na stacjach i tak dalej. Z czasem staną szpitalne generatory prądu i zaczną umierać ludzie. Szybko zaczyna się szaber sklepów – mówi Witold.
Na taki scenariusz będą gotowi preppersi. Będą dysponować wodą, żywnością i lekami. Zajadając suchary, będą czekać, aż znów wszystko ruszy.
Bój pod drogerią
Widok sklepów ogołoconych z ryżu, makaronu, konserw i mrożonek był dla Polaków szokiem. Szturm na sklepy zaczął się w poniedziałek 10 marca, gdy dla wszystkich stało się jasne, że covid-19 dotrze do Polski.
Poza produktami spożywczymi zniknęły także środki czystości i papier toaletowy. Ten ostatni stał się łupem numer jeden. W internecie hitem były czarno-białe fotografie z lat 80., z ulicznymi przechodniami z wieńcami rolek.
- W Warszawie na Mokotowie pod Rossmannem doszło do bójki o papier toaletowy, a bójka o żywność wybuchła na bazarze przy ulicy Odyńca. A przecież to dopiero początek. Jesteśmy na pierwszym, najniższym poziomie trudności - mówi Witold.
Przypomnijmy, że Agencja Wywiadu już w styczniu alarmowała, że chiński wirus może dotrzeć do Europy. Ostrzeżenie zostało zignorowane. Na serio alarmujące wieści z Chin potraktowali Estończycy, którzy zaczęli gromadzić maski, kombinezony i mobilne laboratoria.
U nas pierwszym znakiem tego, że ludzie szykują się na ciężkie czasy, było to, że ze specjalistycznych sklepów zniknęły produkty, na które popyt był dotąd szczątkowy.
Kiedy w zeszłym tygodniu zapytałem w hurtowni artykułów medycznych na Ursynowie o maski ochronne, pani stojąca za ladą odpowiedziała, że maseczek nie ma już od początku lutego.
W jeden dzień sprzedała sto maseczek chirurgicznych i dziesięć plastikowych. Od razu złożyła w hurtowni zamównie na nową partię i do dziś czeka na towar.
Kiedy zapytałem o to, co mówią w innych hurtowniach, odpowiedziała, że nie odbierają telefonów, a jej samej zaczyna brakować rękawiczek ochronnych.
- Jestem przerażona i aż boję się myśleć o tym, co będzie - powiedziała ekspedientka.
Smak wiślanej wody
- Kiedy robi się naprawdę źle? – pytam Witka.
- Wszystko zaczyna się psuć tak naprawdę wtedy, gdy ludziom zaczyna brakować podstawowych zasobów. Co wydarzyłoby się, gdyby w piekarni powiedzieli, że jutro będzie tylko sto bochenków chleba. A co gdyby zabrakło wody? - pyta Witold.
– Można przecież pić wodę z Wisły – odpowiadam.
Nie chwaląc się, wiem, co mówię, bo piłem wodę z Wisły na obozie survivalowym na wiślanej wyspie w okolicach Wyszogrodu. Po przefiltrowaniu przez nakręcany na butelkę Pet chiński filtr była przezroczysta i miała tylko nieprzyjemnie twardy smak, przez to, że obfitowała w minerały.
- Ale ile osób w Warszawie wie jak przefiltrować wodę z Wisły. Jak zrobić samemu filtr? I jak przetransportować wodę znad rzeki w głąb miasta? – odbija piłeczkę Witold.
Do tego potrzebni są ludzie do pomocy.
- I dlatego pierwszą zasadą preppersów jest to, że trzeba mieć sieć zaufanych przyjaciół. Przygotować się na poziomie wspólnoty, bo na bezpieczeństwo na poziomie krajowym, rządowym można liczyć przez kilka dni. Potem ono się rozpada. W wojsku i policji też są ludzie, którzy nie mają zasobów – mówi Witek.
Gdzie łatwiej być preppersem na wsi czy w mieście?
- Oczywiście, że na wsi, bo ludzie się znają i każdy ma jakieś zasoby. W mieście jesteśmy pozamykani w mieszkaniach i jeżeli się znamy, to mieszkamy często daleko od siebie. W mieście każdy jest zdany na siebie – tłumaczy.
Buzia na kłódkę
– Kiedy w styczniu mówiłem znajomym, żeby zrobili zapasy, to pukali się w czoło. Teraz nikt nie musi ich do tego przekonywać – wspomina Witek.
Swoją przygodę z preppingiem zaczął czternaście lat temu, gdy zetknął się z grupą warszawskich preppersów. Dziś jak wspomniałem jest współautorem trzech książek o survivali i zna wiele osób z tego środowiska.
- Jak dużo jest was w Polsce? - pytam.
- Nie mam zielonego pojęcia. Wiele osób nie chce się afiszować, z tym że jest preppersem. Bo jedną z idei naszego środowiska jest ukrywanie tego, a wręcz zaprzeczanie temu, że jest się preppersem – odpowiada Witek.
Facebookowa grupa "Preppersi gotowi na wszystko" ma dwanaście tysięcy członków. Kiedy chciałem wysłać messengerem informację do jednej z prepperskich grup na FB, moja korespondencja została zatrzymana, bo nie byłem członkiem grupy.
To jeszcze nic, bo na przykład w Stanach panuje taka konspiracja, że można zamówić dostawę zapasów na pół roku, która zostanie dostarczona przez firmę… myjącą okna.
- Po co ta tajemnica? - dociekam.
- Żeby sąsiad nie wiedział, że masz zapasy. Drugą zasadą preppersów jest to, żeby się nie ujawniać – tłumaczy.
- No dobrze, a dlaczego ty jako preppers, jednak się ujawniasz?
Odpowiada, że jako mieszkaniec warszawskiego bloku, w którym nie ma miejsca na magazyn żywności i sprzętu, nie ma obaw przed sąsiadami czyhającymi na jego zasoby. Nie tyle, że im ufa, ale wie dobrze o tym, jak łatwo jest okraść piwnicę. Najważniejsze jest to, czego nie da się ukraść - wiedza i doświadczenie.
Jak "się zapisać do preppersów
Bycie preppersem zaczyna się od uświadomienia sobie tego, że świat za oknem może nagle zmienić kierunek, na przykład pod wpływem zjadliwego wirusa.
Nawyki wpojone w sytuacjach kryzysowych zostają z nami na długo.
– Moja babcia była preppersem, choć oczywiście nigdy by tak o sobie nie powiedziała. Przeżyła okupację i Powstanie Warszawskie. Zawsze miała gdzieś schowaną gotówkę, jakieś srebro, baniak z wodą, niepsującą się żywność, zapas mąki, cukru, jakieś cukierki, świece i zapałki – wylicza Witold.
Opowiadam mu o swojej babci, która do końca życia trzymała szufladę pełną paczek z mydłem. To przez to, że przez rok ukrywała się przed Niemcami i poznała zbyt dobrze, co to brud. Na pewno nie raz brakowało jej też aspiryny.
– Analiza sytuacji kryzysowych pokazuje, że większość ludzi wykorzystuje je do tego, żeby coś ukraść. A preppers skieruje swoje działanie na to, żeby zdobyć zasoby. W sytuacji wysokiego poziomu chaosu okradnie nie jubilera, a aptekę - mówi Witek.
Preppersi z You Tuba
Tajemnica i otoczka "gotowych na wszystko" budzi ciekawość. Serial o preppersach wyprodukowała telewizja Focus.
Na You Tube nie brakuje filmów, na których doświadczeni preppersi dzielą się swoim doświadczeniem. Jest film o tym, jak skompletować plecak ucieczkowy, jak zrobić zupę z przeterminowanych konserw, jak gromadzić żywność.
Tysiące odsłon ma film, na którym preppersi Marcin Drozd i Tomek Kudła instruują jak zabezpieczyć się przed wirusem.
W tle słychać hip hopowy podkład i na wstępie prezentacja ewentualnego czarnego scenariusza, który doprowadzi do paraliżu miast i wprowadzenia stanu wojennego w szeregu państw.
Ubrani w polowe ciuchy panowie siedzą i rozmawiają, dzieląc się refleksjami i spostrzeżeniami. W końcu przychodzi pora na konkrety. Co preppersi radzą na koronawirusa?
- Trzeba dbać o higienę, zdrowie swoje, najbliższych oraz innych osób. Należy przygotować zapasy. Prawdziwego preppersa poznaje się nie po tym, jaki ma pistolet, tylko ile ma ryżu i kaszy – mówi Marcin Drozd. I demonstruje za chwilę na tle muzycznego podkładu strzelanie z czarno prochowego rewolweru i łuku bloczkowego.
Kolejną sprawą jest przygotowanie mentalne, stworzenie planu na działanie w sytuacji, w której nie ma wody i prądu. Ostatnia kwestia to wspomniany już plecak ucieczkowy.
Powinien zapewnić większe szanse przetrwania przez 72 godziny. W środku mają być rzeczy tylko najbardziej potrzebne: apteczka, trzy litry wody, filtry do wody i tabletki do jej uzdatniania, batoniki, czekolada, żywność liofilizowana, kilka par skarpet, lekki śpiwór lub kurtka, termo tarp, folia NRC, zapalniczka, zapałki, krzesiwo, multitool, kompas, gwizdek i solidny nóż.
Zapnij pasy bezpieczeństwa
- Jak nazwałbyś faceta, który mieszka w domku pod lasem, ma broń, potrafi rozpalić ogień i ma zgromadzone zapasy, bo nie chce mu się za często jeździć do sklepu. A do tego ma kilku sąsiadów i wie, że jakby co to mogą na siebie liczyć - pyta mnie Witek.
– Powiedziałbym, że to ogarnięty facet z domku spod lasem - odpowiadam.
Jeszcze do niedawna nikomu nie przyszłoby do głowy nazwać kogoś takiego preppersem. Bo ci byli dziwną i egzotyczną grupą ludzi nakręconych filmami o III Wojnie Światowej.
- Większość ludzi zaczyna się interesować preppingiem, gdy przychodzą kłopoty. Czyli wtedy, gdy jest już za późno - mówi Witek Rajchert. - Warto raczej zadać sobie pytanie o to, jak bardzo hardcowym preppersem chce się być.
– Czy masz satysfakcję z tego, że wydarzyło się coś, co potwierdziło, że wasza pasja ma dziś swoje pięć minut? – pytam.
– Na pewno są preppersi, którzy siedzą w domach i mówią: "A nie mówiłem! Mam na pół roku żarcia i sto litrów wody". A ja po prostu cieszę się, że zapiąłem pasy bezpieczeństwa – kończy Witold Rajchert i dodaje: Na razie ludzie pobili się tylko o papier toaletowy pod Rossmannem.
W środę 24 marca jestem o godzinie 11 na ulicy Hożej w samym centrum Warszawy. Ulice są przeraźliwie puste. Nieliczni przechodnie i raz na jakiś czas samochód.
Stoję pod murem i nagle pojawia się Rafał Bryndal. Zabezpieczony maską popularny dziennikarz omija mnie szerokim łukiem. W chwilę po nim pojawia się obok facet. Ma kilkudniowy zarost, czarną wełnianą czapkę. Ewidentnie nigdzie się nie spieszy. Pozdrawiamy się tak, jakbyś znali się od dawna, choć widzimy się po raz pierwszy.
- Co robisz? – pytam.
– Wyszedłem, bo już nie mogę wysiedzieć w domu. Nie ma roboty i nie mam kasy. Chodzę tak i nie wiem co mam robić - mówi.
- Za chwilę dużo ludzi będzie mięć problemy z pieniędzmi – mówię.
– Za chwilę połowa sklepów będzie tu rozpierdzielona – rzuca na pożegnanie.