Humanitarni idioci

"Co na nich działa?" - pytał w 1974 r. Robert Martinson, znany amerykański kryminolog. I odpowiadał: "Nic na nich nie działa". Martinson zbadał efekty ponad dwustu amerykańskich programów resocjalizacji przestępców i stwierdził, że były to programy złudzeń. Okazało się, że pozytywne przykłady resocjalizacji mieszczą się w granicach błędu statystycznego, a niemal wszyscy objęci programami przestępcy nadal łamali prawo, a nawet popełniali zbrodnie.

17.05.2004 | aktual.: 17.05.2004 14:14

Badania Martinsona zmieniły amerykańską politykę karania: sprawcy nawet drobnych przestępstw zaczęli masowo trafiać do więzień, a kary dla recydywistów zaostrzono. Efekt był taki, że w następnych piętnastu latach radykalnie poprawił się poziom bezpieczeństwa. Zwolennicy pochylania się z troską nad przestępcami, m.in. znany lewicowy intelektualista Noam Chomsky, wygłaszali tyrady, jakoby Ameryka zamieniała się w państwo totalitarne. Przeciętni Amerykanie widzieli jednak, że na ulicach jest bez porównania bezpieczniej. Okazało się, że kiedy to kara, a nie resocjalizacja jest celem, przestępcy zaczynają się bać. W Europie, w tym w Polsce, ta filozofia ma w środowiskach prawniczych wciąż trzy razy więcej przeciwników niż zwolenników (w Polsce ta proporcja wynosi 5:1). Martinson nazywa zwolenników cackania się z przestępcami humanitarnymi idiotami.

Mit resocjalizacji, czyli parodia sprawiedliwości

To wymiar sprawiedliwości w USA jako pierwszy uczynił z resocjalizacji fetysz i jako pierwszy go obalił - po niemal stu latach obowiązywania. Obecnie Stany Zjednoczone należą do krajów o najwyższym współczynniku prizonizacji, czyli liczbie uwięzionych w stosunku do ogółu obywateli. Restrykcyjne karanie doprowadziło do tego, że ponad 2,5%. Amerykanów przebywało lub obecnie przebywa w więzieniach. W ostatnim ćwierćwieczu liczba skazanych na kary więzienia stale rosła i obecnie wynosi ponad 2 miliony. Dzięki temu przestępczość w USA spadła do poziomu najniższego od trzydziestu lat. Kryminologowie z uniwersytetu chicagowskiego dowiedli (w badaniach z 1996 r.), że wzrost populacji więźniów o 10% skutkuje zmniejszeniem liczby rozbojów (o 7%), włamań (o 4%) i zabójstw (o 1,5%).

Śladem Amerykanów poszli Brytyjczycy, Szwedzi i Holendrzy. Kolejne raporty Rady Europy na temat polityki penalizacji dowodzą, że w krajach, gdzie często karze się więzieniem (m.in. w Danii, Irlandii i Włoszech), udało się zatrzymać falę przestępczości. Obecnie mamy niezbite dowody na to, że jeśli karanie ma funkcję nie resocjalizacyjną, lecz retrybutywną (kara stosowna do winy), przestępczość maleje. Jeden z najbardziej głośnych zwolenników resocjalizacji, były francuski minister sprawiedliwości Alain Peyrefitte uznał tę oczywistość jeszcze pod koniec lat 80. "Przestępcy okazali się po prostu racjonalni: przestali się bać kary, bo wiedzieli, że wymiar sprawiedliwości i system penitencjarny będzie ich przede wszystkim wychowywał, a nie karał. Doszło do swoistej paranoi: krnąbrny przestępca składał swój los w ręce społeczeństwa, mówiąc: wprawdzie zgrzeszyłem, ale wierzę, że teraz pomożecie mi wrócić na drogę cnoty. To parodia sprawiedliwości" - przekonywał Peyrefitte.

Polska polityka karna po 1989 r. wychodzi z założenia, że za przestępstwo odpowiada także społeczeństwo, które ukształtowało przestępcę. Dlatego przestępcy należy dać szansę resocjalizacji i złagodzić karę. Można zrozumieć naszych prawodawców, którzy mieli w pamięci system karania w PRL, wzorowany na sowieckim. W 1989 r. było już jednak wiadomo, że model karania nastawiony na resocjalizację w demokratycznym świecie poniósł totalne fiasko. - Najpierw nasi abolicjoniści w imię szczytnego humanitaryzmu wzywali do zniesienia kary śmierci. Kiedy zamieniono ją na dożywocie, twierdzili, że w ten sposób odbiera się skazanemu jakąkolwiek szansę poprawy. Kolejny krok to uznanie pozbawienia wolności za ostateczność. Następnym krokiem jest podważenie sensu jakiejkolwiek kary, którą uznaje się za wstydliwy przeżytek - podkreśla dr Janusz Kochanowski, kryminolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Dobry wujek sędzia

W polskim wymiarze sprawiedliwości funkcjonują dwa szkodliwe mity: resocjalizacji i probacji (warunkowego zawieszania kar). Odsetek skazanych, którzy odbywają karę bezwzględnego pozbawienia wolności, wciąż spada. Obecnie - według szacunków Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości - wynosi około 10%. To sytuuje Polskę na jednym z ostatnich miejsc na świecie. Dla porównania: (według danych Crime and Criminal Justice Systems in Europe and North America) bezwzględną karę więzienia orzeka się w ponad 80% ogółu wyroków w Bułgarii, w 60% we Włoszech i w około 45% w Holandii. O tym, że polski system nie jest skuteczny, przekonują liczby: w latach 90. o około 500 tys. (do niemal 1,4 mln) wzrosła liczba czynów karalnych. Przy tym najszybciej rośnie w ostatnich latach przestępczość przeciwko życiu i zdrowiu: liczba zabójstw wzrosła o 75%, rozbojów - o ponad 160%, zaś pobić - aż o 350%. Wniosek jest prosty: skoro kary nie są u nas dolegliwe, przestępcy niewiele ryzykują.

Polscy sędziowie orzekają nadzwyczajne złagodzenie kary w 20% wypadków i praktycznie nie stosują nadzwyczajnego zaostrzenia kary dla niebezpiecznych przestępców. Na wcześniejsze warunkowe zwolnienie mogą u nas liczyć nawet sprawcy najcięższych przestępstw, m.in. ponad 90% zabójców. Wyroki w zawieszeniu są przez przestępców traktowane jak uniewinnienie. Nie dziwią zatem wyniki badań CBOS, z których wynika że 75% Polaków odczuwa duże lub umiarkowane zagrożenie przestępczością.

Fabryka recydywistów

Bezpośrednim skutkiem systemu wymiaru sprawiedliwości nastawionego na resocjalizację jest powiększająca się liczba recydywistów. To skądinąd zrozumiałe, bo popełniających kolejne przestępstwa nadal chce się przede wszystkim wychowywać, czyli daje im się kolejne szanse "powrotu do społeczeństwa". W rzeczywistości daje im się szanse popełniania kolejnych przestępstw. Według oficjalnych danych, recydywiści stanowią prawie połowę wszystkich osadzonych. Prof. Andrzej Siemaszko, dyrektor Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości i współautor "Atlasu przestępczości w Polsce", twierdzi, że statystyki są zaniżone i w więzieniach mamy 70-80% recydywistów, co oznaczałoby, że nasz system wymiaru sprawiedliwości jest swoistą fabryką ludzi wielokrotnie karanych, którzy stają się coraz niebezpieczniejsi. Część recydywistów nie jest zresztą za takich uznawana, gdyż ich poprzednie przestępstwa zatarto lub popełnili je jako nieletni.

Mariusz Cieślik.
Współpraca: Agnieszka Sijka

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)