Horror w szpitalnym oknie
29-letni lekarz, Marcin Szozda, z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku, do końca życia zapamięta wczorajszy poranek. Kilka minut po godz. 10 do jego dyżurki wpadły dwie roztrzęsione pielęgniarki i krzycząc, jedna przez drugą, poinformowały, że pacjent z sali "R" na 9. piętrze głową wybił szybę w oknie i próbuje wyskoczyć.
- Natychmiast tam pobiegłem, widok był makabryczny. Pacjent był cały zakrwawiony, stał już na zewnątrz. Rzuciłem się na niego i za nogę dosłownie wciągnąłem do środka - relacjonuje nam Marcin Szozda.
Prawdziwy horror dla niego rozpoczął się kilka sekund późnej. Zdezorientowany furiat w sali złapał za 20-centymetrowy kawałek pękniętego szkła i zaatakował medyka. - Zamachnął się kilka razy, musiałem się wycofać. Ale trafił mnie w prawy nadgarstek i lewe przedramię. Rany mocno krwawiły, więc razem z personelem wyszliśmy z sali i zabarykadowaliśmy drzwi do czasu przyjazdu policji - opowiada nam lekarz.
Desperat na szczęście już nie próbował wyskoczyć z okna, ale nadal zachowywał się bardzo agresywnie. - Ja wam wszystkim k... pokażę, pozabijam was - krzyczał. Jednemu z pacjentów zabrał telefon komórkowy i zadzwonił do... dyżurnego komendy policji, kontynuując litanię wyzwisk i przekleństw.
Kilkanaście minut później na miejsce dojechał patrol policji. Dopiero po kilkunastominutowych negocjacjach udało się skłonić agresywnego pacjenta do oddania się w ręce policji.
Skąd takie zachowanie u 26-latka? Został przyjęty dzień wcześniej z powodu przedawkowania amfetaminy. Z rana po przebudzeniu wpadł w szał, zerwał pasy bezpieczeństwa, którymi był przypięty do łóżka. Ostatecznie trafił do szpitala psychiatrycznego na zamknięty oddział.
W tym samym czasie ranny lekarz wylądował na stole chirurga, który musiał mu zszyć rany na rękach. Tomasz Zejer, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku, mówi, że lekarzom zdarza się przynajmniej kilka razy w roku "trudny" pacjent.
- Tak jak w tym przypadku, często mamy do czynienia z narkomanami, czy osobami pijanymi. Jednak w szpitalu nie mamy żadnych możliwości, a nawet nie możemy stosować środków przymusu bezpośredniego - mówi dyrektor. W swojej 27-letniej karierze trafił na kilku samobójców. Kilka lat temu z 10. piętra lecznicy wyskoczył starszy mężczyzna. Zginął na miejscu.
Wczoraj do tragedii nie doszło dzięki zdecydowanej interwencji lekarza. Pan Marcin pracuje w szpitalu rok i 3 miesiące, obecnie jest w trakcie specjalizacji z chorób wewnętrznych. Nie czuje się bohaterem, choć sytuacja faktycznie była bardzo niebezpieczna. - Taki mam zawód, że muszę ratować pacjentów. Więc w podobnej sytuacji zachowałbym się podobnie - mówi lekarz. Przyznaje, że całą sytuację najbardziej przeżyła jego żona Alicja, do której dzwonił z komendy policji, gdzie zdawał relację ze zdarzenia. - Zanim zacząłem opowiadać, poprosiłem, by sobie spokojnie usiadła - uśmiecha się. Pacjenci z lecznicy chwalą postawę młodego medyka.
- Niech pan idzie do jego gabinetu. Rano go jakiś narkoman chciał pociąć, a on nie zrezygnował nawet z dyżuru. Brawo - powiedział nam o 18 jeden z pacjentów. Marcin Szozda swój dyżur na oddziale zakończy dopiero dzisiaj o 8 rano.
Pacjenci często atakują lekarzy
Połowa lekarzy padła ofiarą agresji ze strony pacjentów lub ich rodzin. 18% lekarzy było straszonych pobiciem, a aż 11% pobitych i to często przez pijanych napastników - wynika z danych Naczelnej Izby Lekarskiej.
Wśród powodów, które wywoływały atak najczęściej wymieniano: odmowę wypisania L4, skierowania na badania lub przyjęcia do szpitala. Co trzeci lekarz był też oskarżany o korupcję lub brak wiedzy oraz nieumiejętne leczenie.
Także badania CBOS z 2007 roku wskazują, że ponad połowa polskich lekarzy doświadczyła agresji słownej albo fizycznej ze strony pacjentów. A to znaczy, że ten zawód także wiąże się z ryzykiem.
W badaniu CBOS sprzed trzech lat wzięło udział 350 lekarzy. Medycy musieli odpowiedzieć na pytanie, czy padli ofiarą agresji. Co ciekawe, 10% lekarzy przyznało, że ucierpieli podczas takich zdarzeń fizycznie. W 18% przypadków interweniowała nawet policja.
Najczęściej atakują pacjenci z problemami psychicznymi, ale także narkomani i pijani, przywożeni przez funkcjonariuszy na wymagane prawem badania krwi.
Przyczyny agresji pacjentów są we wszystkich krajach podobne. W czasie badań przeprowadzonych w Izraelu na grupie 177 lekarzy prawie połowa z nich przyznała, że oberwało im się od pacjentów za zbyt długi czas oczekiwania na wizytę. W Australii problemem jest przemoc ze strony osób uzależnionych i agresja osób chorych psychicznie. Z kolei w USA w latach 1996-2000 aż 69 pracowników straciło nawet życie w starciach z pacjentami.