Hiszpania. "W cztery godziny spadło tyle wody, co w Lądku w cztery dni"
To, co wydarzyło się w Hiszpanii, miało podobny schemat do katastrofalnych powodzi w Polsce, czy Czechach - ocenia w rozmowie z WP hydrolog. - W rejonie Walencji w ciągu zaledwie czterech godzin spadło tyle wody, ile w Lądku-Zdroju przybyło w ciągu czterech dni - mówi dr Radosław Stodolak. Wyjaśnia też, dlaczego takich kataklizmów nie da się przewidzieć.
31.10.2024 14:10
Na wschodzie Hiszpanii, przede wszystkim w prowincji Walencja, trwają poszukiwania osób zaginionych po gwałtownych powodziach, które przeszły przez rejon we wtorek i środę. W całym kraju ogłoszono żałobę narodową.
Władze przekazały, że zginęło blisko 100 osób.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Roczny opad w ciągu jednego dnia
- Dla tego regionu Hiszpanii to był opad roczny. Dla porównania powiem, że chociażby w Walencji, czy innych rejonach, z których docierają do nas informacje, w ciągu zaledwie czterech godzin było tyle wody, co w Lądku-Zdroju w ciągu czterech dni - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Radosław Stodolak, hydrolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.
Jak wyjaśnia to, co wydarzyło się w Hiszpanii, miało "podobną genezę do niedawnych powodzi w Polsce i Czechach", gdy znad obszaru śródziemnomorskiego docierał do nas "ekstremalnie wilgotny niż genueński".
- Zjawisko zwane "zimną kroplą" występuje, gdy np. masy powietrza znad oceanu wędrują i zderzają się z chłodnymi frontami. Na styku tych dwóch mas pojawiają się nagle bardzo intensywne opady deszczu, wręcz katastrofalne - wyjaśnia ekspert.
Eksperci alarmują od lat
- My bazujemy na modelach, które analizują sytuację, a na tej podstawie wyciągane są wnioski, przy czym te modele stale się uczą. Jednak od lat eksperci wskazują na niestabilność pogodową, zwłaszcza tego obszaru Europy. Zjawiska pogodowe stają się gwałtowne, nieprzewidywalne - mówi, wskazując, że skutkiem tego są właśnie powodzie błyskawiczne.
Dlaczego tyle osób nie zdążyło schronić się przed żywiołem? Dr Stodolak wskazuje, że, mimo najnowszych rozwiązań technologicznych czy systemu ostrzegania, tego zjawiska nie sposób przewidzieć.
- Jej praktycznie nie da się przewidzieć, bo taka powódź ma charakter lokalny. I mimo że tamtejszy instytut wydawał ostrzeżenia dla całego regionu, to jednak nie było wiadomo, gdzie dokładnie takie nagłe oberwanie chmury się pojawi - wyjaśnia.
Na nagraniach publikowanych w sieci widać auta znoszone przez nurt. Część ofiar to ludzie, którzy utknęli w samochodach i nie zdążyli nawet zareagować.
Zwraca też uwagę na obszar, w którym doszło do powodzi. - Taka ilość wody nie jest do przyjęcia nawet przez pola, czy lasy. W gęsto zabudowanym terenie nie ma, gdzie wsiąknąć - mówi.
Nowa rzeczywistość klimatyczna
- Jedna teoria mówi tym, że takie zjawiska zawsze miały miejsce, ale informacje nie przebijały się tak szybko i tak daleko. Jednak druga teoria, ku której bardziej się skłaniam, mówi, że budzimy się w nowej rzeczywistości jeśli chodzi o klimat. On się zawsze zmieniał, ale nigdy tak szybko. Po raz pierwszy duża zmiana nastąpiła na przestrzeni jednego pokolenia. Czterdziestolatkowie pamiętają mroźne i białe zimy, nasze dzieci już tego nie znają - podkreśla hydrolog.
Zwraca też uwagę na prosty schemat. - Skoro temperatura globalnie rośnie, to wzrasta ilość parowania. To zaś powoduje, że te fronty są bardziej zasobne w wodę - mówi.
W efekcie mamy ekstremalnie gorące lato i rosnąca temperaturę wody w Morzu Śródziemnym. Zatem te masy powietrza przesuwają się w głąb lądu, a gdy zetkną się z chłodniejszym frontem - dochodzi do kataklizmu.
Katarzyna Staszko, dziennikarka Wirtualnej Polski
Czytaj też: