Historyk: przyczyną protestów na Węgrzech są nierealne obietnice polityków
Węgierski historyk Janos Tischler tłumaczy
wydarzenia na Węgrzech w kontekście całego regionu. Według niego,
po roku 1990 w krajach Europy Środkowej nie dokonała się
wystarczająca zmiana światopoglądowa.
22.09.2006 | aktual.: 22.09.2006 23:36
Przyczyn protestów na ulicach Budapesztu ekspert dopatruje się w niemożliwych do zrealizowania obietnicach wyborczych węgierskich polityków.
Tischler, były dyrektor Instytutu Węgierskiego w Warszawie, powiedział, że zarówno na Węgrzech, jak i w Polsce, w Czechach czy na Słowacji, obywatele nie zdążyli jeszcze zapomnieć, jak żyło się przed upadkiem komunizmu, kiedy państwo zapewniało niemal całkowitą opiekę socjalną. Jednocześnie - mówił - nie zdążyli się oni nauczyć na czym polega kapitalizm i źle interpretują demokrację.
Po roku 90. nie przeżyliśmy katharsis, żyliśmy złudzeniami - skomentował. Ale też istotną sprawą w tych wszystkich krajach- podkreślił Tischler - jest wspólna odpowiedzialność klasy politycznej - zarówno lewicy, jak i prawicy - która obiecuje więcej, niż może zapewnić.
Tu historyk odniósł się bezpośrednio do obecnych wydarzeń na Węgrzech. Jego zdaniem, ujawnienie nagrania, w którym premier przyznaje się, że okłamywano społeczeństwo, było jedynie iskrą. Tłumaczył, że węgierski premier Ferenc Gyurcsany mówiąc to, chciał odejść od praktyki przesadnych obietnic przedwyborczych. On wie, że tak dalej nie może być, on chce reform- powiedział.
Oceniając ewentualny rozwój sytuacji, historyk powiedział też, że protesty powoli będą wygasać. Ulica nie jest w stanie wymusić zmiany premiera (czego domagają się manifestanci). Za jakiś czas może dojść do przedterminowych wyborów do Zgromadzenia Narodowego. Gdy premier Gyurcsany nie będzie mógł przeprowadzić reform, ustąpi. Jeśli mu się uda, przetrwa do końca kadencji - zauważył Janos Tischler.
Michał Zabłocki