Historyczna wypowiedź Angeli Merkel. Co miała na myśli?
Niemiecka kanclerz Angela Merkel wywołała burzę mówiąc, że Europejczycy nie mogą już polegać na Stanach Zjednoczonych. Zdaniem ekspertów wypowiedź Merkel jest przełomowa, ale wbrew pozorom nie oznacza końca transatlantyckiego sojuszu. Może jednak stanowić problem dla Polski.
- Czasy, kiedy mogliśmy w pełni polegać na innych, częściowo dobiegły końca, czego doświadczyłam w ciągu ostatnich dwóch dni - powiedziała podczas niedzielnego wiecu wyborczego w Bawarii Merkel, nawiązując do jej spotkań z prezydentem USA Donaldem Trumpem podczas spotkania liderów NATO i szczytu G7. - My Europejczycy naprawdę musimy wziąć los w swoje ręce - dodała.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Globalne przesilenie
Merkel już raz wypowiedziała się w podobnym stylu, ale kontekst ostatnich dni dał jej słowom dodatkową moc i znaczenie. Według dr Agnieszki Łady ekspertki Instytutu Spraw Publicznych, wypowiedź niemieckiej kanclerz była przemyślana i odzwierciedla jej przekonanie, że w sytuacji międzynarodowej doszło do poważnej zmiany.
- Niemcy dotąd polegały na silnym partnerstwie transatlantyckim, opartym na wspólnych wartościach i pojęciu bezpieczeństwa. Berlin był świadomy, że jest bardziej odpowiedzialny za wspólnotę europejską, ale że w Stanach Zjednoczonych ma oparcie, a USA brały odpowiedzialność za bezpieczeństwo Europy. Objęcie stanowiska przez Trumpa przyniosło wielką zmianę tej sytuacji - mówi analityk ISP. - Merkel zrozumiała, że pod jego rządami Stany Zjednoczone nie są niezawodnym partnerem. Dała Trumpowi czas, wielokrotnie z nim rozmawiała, wysłuchała go w kilku przemówieniach i uznała, że nie można na niego liczyć - dodaje.
Jak tłumaczy Łada, w efekcie, Niemcy które mają ambiwalentny stosunek do swojej pozycji lidera Europy, są zmuszone do wzięcia większej odpowiedzialności za obronę swoją i całego kontynentu - co zresztą jest paradoksalnie zgodne z dążeniami kolejnych amerykańskich administracji. Dodatkowy impet do tego dał jej wybór Emmanuela Macrona na prezydenta Francji.
- Widzi w nim partnera do odważnych zmian. Oni się oczywiście nie zgadzają w wielu kwestiach, ale widać, że dochodzi do zbliżenia stanowisk i chęci współpracy - mówi Łada.
Podobnego zdania jest dr Janusz Sibora, badacz dziejów dyplomacji. Według eksperta, który bacznie obserwuje wypowiedzi niemieckiej kanclerz, jej bawarskie przemówienie było niezwykłym momentem.
- To była historyczna wypowiedź. I nietypowa jak na Merkel, która zwykle wypowiada się zachowawczo. Tu jednak użyte przez nią słowa i intonacja zdradziły, że była ona emocjonalna i szczera - mówi Sibora. - Widać było, że dała mu szansę i się przed nim ukorzyła, najpierw przyjeżdżając do Waszyngtonu, potem zarpaszając do Berlina jego córkę. Teraz widać, że wszystkie iluzje na jego temat opadły - tłumaczy. Jak dodaje, słowa Merkel odzwierciedlają nie tylko jej przekonanie, ale niemal całej niemieckiej elity politycznej, o czym świadczą reakcje wszystkich najważniejszych niemieckich polityków, a także autorytetów w dziedzinie niemieckiej polityki zagranicznej. Sibora wskazuje na wypowiedź byłego dyplomaty i szefa Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Wolfganga Ischingera, który rozwijając wypowiedź kanclerz RFN powiedział, że dla Europy przyszedł czas na uniezależnienie się od Stanów Zjednoczonych.
Przemówienie na użytek wewnętrzny?
Nie wszyscy są jednak przekonani o przełomowości słów Merkel. Zdaniem Ulricha Specka, znanego niemieckiego politologa zajmującego się relacjami transatlantyckimi, wypowiedź kanclerz jest w rzeczywistości mniej dramatyczna w wymowie niż się to wydaje i była skierowana głównie na użytek kampanii wyborczej.
"Merkel nie zaanonsowała wielkiej zmiany w stosunkach transatlantyckich.(...) Chciała powiedzieć to, co powiedziała (do niemieckich wyborców), jednocześnie tego nie mówiąc (do międzynarodowych odbiorców). Właśnie dlatego jej wypowiedź jest pełna zastrzeżeń i kwalifikacji" - napisał Speck na Twitterze.
Zdaniem Łady, kontekst kampanii miał znaczenie, tym bardziej, że kwestia wydatków na obronę jest jedną z głównych kwestii dzielących jej partię od głównego konkurenta.
- SPD nie chce większych nakładów na armię i ta kwestia jest bardzo wyraźnie obecna w kampanii. Mówiąc o wzięciu losu w swoje ręce Merkel chciała więc też zaznaczyć, że zwiększenie wydatków w obecnych realiach jest konieczne - zauważa. Dodaje, że nie należy traktować słów niemieckiej kanclerz jako próby osłabienia NATO. - To raczej sygnał, że Niemcy chcą, by Europa była mocniejszym i bardziej niezależnym graczem w stosunkach z USA - tłumaczy.
Potwierdzeniem tego poglądu są słowa rzecznika niemieckiego rządu Steffena Seiberta, który wyjaśnił, że Merkel pozostaje "głęboko zaangażowana w relacje transatlantyckie", ale nie będzie się powstrzymywać przed krytyką USA, jeśli taka jest potrzebna.
Niemcy krytyczne, Polska zadowolona
Mimo to, w ocenie ekspertki przemówienie Merkel może rodzić problemy dla Polski, której władze zupełnie inaczej oceniły wizytę Donalda Trumpa podczas szczytu NATO. Choć Trump wywołał kontrowersje wypominając sojusznikom ich dług wobec Ameryki i nie mówiąc wprost o swoim poparciu dla artykułu V Traktatu Północnoatlantyckiego, politycy obozu rządzącego wypowiadali się pozytywnie o jej owocach rozmów w Brukseli. O wielkim sukcesie szczytu mówił m.in. szef MON Antoni Macierewicz, który wskazał na amerykańską obietnicę zwiększenia budżetu Europejskiej Inicjatywy Wsparcia, przeznaczonego do wzmocnienia wschodniej flanki sojuszu.
- Podejście do polityki obecnej administracji jest czymś co dzieli podejście Polski i Niemiec. Ale wezwanie Merkel ma też szerszy wymiar, bo dotyczy całego procesu integracji europejskiej. A tu podejście polskiego rządu jest dokładne przeciwnie do tego Niemiec i Francji - mówi Łada. - To jest dla nas niebezpieczne - ocenia.