M. Wojciechowska: marzyłam o prysznicu i zimnym piwie...
Do szczytu zostało mi kilkanaście kroków. Dogania mnie Darek i razem wchodzimy na szczyt o dziewiątej dwie. Spoglądam na zegarek: ciśnienie 214 hPa - to mniej więcej jedna czwarta tego, co na nizinach. (...) jestem dumna, że cała nasza ekipa stanęła na szczycie, i to jednego dnia. W dobrej formie (...).
Co czułam? Nie było wybuchów radości i euforii. Co można poczuć na Dachu Świata? Po pierwsze wielką ulgę, że to już, że nie trzeba iść wyżej. Po drugie - bolesną świadomość, że czeka Cię droga w dół i że więcej ludzi ginie, schodząc z Everestu, niż na niego wchodząc. Uradowani sukcesem, zdekoncentrowani i zmęczeni, popełniają więcej błędów... I po trzecie odczuwa się subtelne rozczarowanie, że osiągnęło się cel, do którego dążyło się wiele miesięcy czy nawet lat. I że to koniec. Że już nie ma za czym gonić, bo Twoje marzenie właśnie się spełniło... Mój dziennik z Everestu
(...) Marzyłam o prysznicu i zimnym piwie. Jeszcze z Icefallu nadawałam do Pasanga komunikat: "Beer and shower please!". Umyłam włosy, wypiłam piwo, odwróciłam się, spojrzałam na ogromną Górę, z której właśnie bezpiecznie zeszłam, i wtedy powiedziałam sobie, że odniosłam sukces. Dopiero wtedy to poczułam.
Fragment książki Martyny Wojciechowskiej "Przesunąć horyzont"
Rozpoczynamy publikację zdjęć, które są przyczynkiem do opowiedzenia przez naszych bohaterów wydarzenia z nim związanego. Zapraszamy do śledzenia historii zatrzymanych w kadrze.