Helsińska Fundacja Praw Człowieka o zwolnieniach w "Rzeczpospolitej"
Standardy wynikające z tajemnicy dziennikarskiej nie zawsze są przestrzegane przez właścicieli mediów - oceniła Helsińska Fundacja Praw Człowieka w stanowisku w sprawie niedawnego zwolnienia dziennikarzy "Rzeczpospolitej" po publikacji artykułu "Trotyl na wraku tupolewa".
21.11.2012 | aktual.: 21.11.2012 19:04
Fundacja podkreśliła, że tajemnica dziennikarska, której elementem jest ochrona osobowych źródeł informacji przez dziennikarzy, jest jedną z prawnie chronionych tajemnic zawodowych, nierozerwalnie związaną z wykonywaniem zadań, jakie powinny wypełniać media w demokratycznym społeczeństwie, a także z prawem obywateli do wiarygodnej i rzetelnej informacji.
HFPC przywołała orzeczenie Sądu Najwyższego z 1995 r., w którym zaznaczono, że tajemnica zawodowa dziennikarza stanowi "istotny czynnik niezależności prasy i stwarza korzystne warunki dla zaufania społecznego, pozwala także dziennikarzom na własną ocenę różnych przejawów życia społecznego i eliminuje możliwy wpływ na treść publikacji ze strony czynników politycznych i administracyjnych".
"Należy jednocześnie pamiętać, że to nie dziennikarz (ani tym bardziej redaktor naczelny czy właściciel danego medium), ale jego informator jest dysponentem tajemnicy dziennikarskiej i ujawnienie jej wbrew jego woli naraża dziennikarza nie tylko na odpowiedzialność etyczną, ale także sankcje karne" - brzmi dalsza część stanowiska fundacji.
HFPC zaznaczyła też, że tajemnica dziennikarska jest jedną z najistotniejszych gwarancji pozwalających utrzymać jednakowo ważną z punktu widzenia swobody wypowiedzi równowagę w stosunkach wewnętrznych, to jest pomiędzy interesem korporacyjnym właściciela danego medium a niezależnością dziennikarską. "Nie ulega bowiem wątpliwości, że niezależność ta musi być chroniona także wewnątrz samych mediów" - podkreśliła fundacja.
W stanowisku zaznaczono, że zgodnie z Prawem prasowym dziennikarz ma obowiązek ujawnić informacje objęte tajemnicą dziennikarską wyłącznie redaktorowi naczelnemu, a i jemu jedynie "w niezbędnych granicach". Nie ma więc podstaw do ujawnienia tożsamości informatorów dziennikarza na żądanie właściciela środka masowego przekazu.
"Wpływ właściciela medium na sprawy redakcyjne ogranicza się zatem do swobody wyboru redaktora naczelnego, z którym powinna łączyć go odpowiednio silna relacja zaufania oraz prawo narzucenia "ogólnej linii redakcyjnej". Natomiast wpływ na bieżące funkcjonowanie np. tytułu prasowego powinien być znacznie mniejszy niż w przypadku innego rodzaju przedsięwzięć biznesowych" - oceniła HFPC.
Zdaniem fundacji niedopuszczalne jest żądanie ujawnienia źródeł skierowane przez właściciela gazety bezpośrednio do dziennikarza oraz ingerencja w treści redakcyjne, gdyż te kompetencje należą do redaktora naczelnego.
"Zdaniem HFPC właściciel nie może w pełni dowolnie kształtować struktury redakcji i arbitralnie wpływać na zmiany personalne w poszczególnych tytułach zawsze wtedy, gdy uzna, że dana publikacja może zagrozić jego korporacyjnym interesom. Nie wyklucza to oczywiście pociągnięcia do odpowiedzialności redaktora naczelnego, z jego odwołaniem włącznie" - podkreśliła HFPC.
Zdaniem fundacji brak jest obecnie wystarczających uregulowań prawnych, które chroniłyby dziennikarza przed dyktatem ze strony właściciela danego medium. "Brakuje w szczególności regulacji prawnych odnoszących się do stosunków pracowniczych w redakcjach, które uwzględniałyby specyfikę zawodu dziennikarza. Ponieważ zawód dziennikarza ma szczególny charakter i należy go traktować jako "służbę wobec społeczeństwa", Kodeks pracy wydaje się w tym zakresie niewystarczający" - brzmi stanowisko HFPC.
Zdaniem fundacji kolejnym zagadnieniem budzącym wątpliwości w związku ze sprawą "Rzeczpospolitej" jest kwestia relacji zachodzących pomiędzy właścicielami mediów a politykami.
"Działalność wydawnicza wymaga (...) przestrzegania przejrzystych norm i zasad postępowania nie tylko wewnątrz struktury organizacyjnej, ale także w kontaktach zewnętrznych, w szczególności, gdy dotyczą one środowiska politycznego (...). Szczególne kontrowersje budzi w tym kontekście informowanie przedstawiciela rządu o konkretnej, mającej się dopiero ukazać publikacji. Należy bowiem pamiętać, że nie tylko postępowanie osób zatrudnionych w redakcji, ale także postępowanie jej właściciela może w równym stopniu zaszkodzić wiarygodności i niezależności danego medium" - zaznaczyła HFPC.
Pod koniec października "Rz" napisała, że śledczy znaleźli na wraku samolotu Tu-154M w Smoleńsku ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła, że są takie ustalenia. Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych - podała prokuratura.
Po postępowaniu wyjaśniającym rada nadzorcza Presspubliki, wydawcy "Rz", uznała artykuł za nierzetelny i nienależycie udokumentowany i rekomendowała odwołanie redaktora naczelnego tytułu Tomasza Wróblewskiego, jego zastępcy Bartosza Marczuka i szefa działu krajowego Mariusza Staniszewskiego. Pracę stracił też autor artykułu Cezary Gmyz. Trwa konkurs na stanowisko naczelnego tego tytułu.
Na kilka godzin przez publikacją w "Rz" właściciel Presspubliki Grzegorz Hajdarowicz poinformował o niej rzecznika rządu Pawła Grasia.