ŚwiatHegemonia Niemiec - nowy problem Europy?

Hegemonia Niemiec - nowy problem Europy?

Wiele wskazuje na to, że stajemy się świadkami hegemonii Niemiec w Europie. Pytanie, gdzie zaprowadzą siebie i nas?

Hegemonia Niemiec - nowy problem Europy?
Źródło zdjęć: © AFP | JOHANNES EISELE
prof. Bogdan Góralczyk

Przez pierwsze półrocze tego roku dominował na naszej agendzie problem Grecji. Mocno przeżywaliśmy najpierw styczniowe wybory i triumf skrajnie lewicowej i eurosceptycznej koalicji Syriza, a potem lipcowe referendum z wysoką stawką: czy Grecy pozostaną w strefie euro?

Potem jednak ten temat skutecznie "przykryli" migranci. Toteż kiedy mieszkańcy Hellady 20 września po raz trzeci w tym roku poszli do urn, przywracając na fotel premiera grającego wcześniej va banque Aleksisa Tsiprasa z okrojoną już Syriza, echo było o wiele mniejsze. Tak, jakby w Grecji było już "pozamiatane". Tymczasem nie jest.

Grecja szuka przyjaciela

Ten znękany długotrwałym kryzysem kraj znajduje się nie tylko na pierwszej linii migracyjnego frontu, z którym najwyraźniej nie daje sobie rady, ale także w centrum sporu o skuteczne wyjście z gospodarczej zapaści. Jest bowiem tak, że trzecia transza kredytu gwarantowanego przez Trojkę, tzn. Komisję Europejską, MFW oraz Europejski Brak Centralny, została podyktowana na tych samych zasadach, jak dwie poprzednie: pod warunkiem dalszych oszczędności i zaciskania pasa.

To twarde wymogi wobec kraju borykającego się z 25-procentowym bezrobociem, a blisko 50-procentowym wśród młodzieży, ledwie notowanym wzrostem (0,9 proc. w pierwszym półroczu br.) i długiem publicznym rzędu 177 proc. PKB oraz spadkiem tegoż PKB aż o 25 proc. w ciągu ostatnich pięciu lat zmagania się z kryzysem.

Nic jeszcze w Grecji nie jest rozstrzygnięte ani zażegnane, a Trojka i najważniejsze europejskie stolice nie powinny przeoczyć tego, iż premier Tsipras podczas ostatniej, jubileuszowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ rozmawiał zarówno z prezydentem Chin Xi Jinpingiem, jak też prezydentem Rosji Władimirem Putinem. W obu przypadkach szczegółów rozmów nie podano, ale sam fakt, iż tuż po greckich wyborach je przeprowadzono jest znaczący. Może bowiem dowodzić, że Grecja w desperacji będzie szukać rozwiązań swych problemów i bolączek także poza UE.

Szczególnie, że powrót Tsiprasa do władzy wcale nie oznacza, iż tamtejsze nastroje się zmieniły. Wręcz przeciwnie, kolejne sondaże potwierdzają rosnącą niechęć do polityki zaciskania pasa, jak też składania na nią odpowiedzialności zarówno na Brukselę oraz, w coraz większym stopniu, na Berlin. Niejako w jaskrawej sprzeczności z podziwem dla Niemiec i ich sukcesów, zanotowanym w specjalnym sondażu BBC w 25 państwach europejskich w 2013 r., w oczach zdecydowanej większości greckiej opinii publicznej za narzucaną rządowi w Atenach "okrutną" polityką biedy i ascezy stoi przede wszystkim najsilniejszy obecnie polityk na kontynencie - kanclerz Angela Merkel. Nie bez kozery jej portretom domalowuje się w Atenach znane skądinąd wąsiki innego niemieckiego polityka, jednoznacznie źle się kojarzącego.

Nowy hegemon?

Wygląda na to, że mamy do czynienia z kwestią poważniejszą i szerszą niż tylko problem czy kontekst grecki. Dostępne dane i statystyki potwierdzają, że kryzys 2008 r. dokuczył Europie, ale nie Niemcom, które przynajmniej w ostatnim czasie gospodarczo wręcz kwitną. Owszem tempo wzrostu nie jest wysokie, tylko 1,4 proc. PKB w stosunku do poziomu z roku poprzedniego, ale za to finanse publiczne są w doskonałym stanie. Nie tylko nie ma deficytu budżetowego, lecz jest jego nadwyżka. Dodatnie saldo obrotów handlowych z zagranicą w 2013 r. przekroczyło poziom sprzed kryzysu (195,3 mld euro w 2007 r., 198,9 mld w 2013 i aż 216,5 mld w 2015 r.), a saldo obrotów bieżących w stosunku do PKB też jest dodatnie - 7,4 proc. Owszem, ostatnio handel nieco hamuje (dodatnie saldo 12,7 mld euro w czerwcu i 10,4 mld w lipcu), ale gdy dodamy do tego zerową inflację i niską stopę bezrobocia (4,5 proc.), otrzymujemy obraz jaskrawo przeciwny nie tylko do tego w znękanej kryzysami w Grecji, ale nawet w całej UE.

Nic dziwnego, że w elitach nie tylko Grecji, ale też - przykładowo - Włoch, Hiszpanii czy wyjątkowo uczulonej na niemiecką dominację czy przywództwo Francji, coraz częściej i głośniej stawia się tezę, iż kanclerz Merkel bardziej dba o interesy Niemiec i swego elektoratu, aniżeli całej Unii.

Głosy te, słyszalne od dawna, stały się jeszcze bardziej donośne w świetle kryzysu migracyjnego, z którym przyszło nam się teraz borykać. Nie podobało się ani zaproszenie dla uchodźców, by do Niemiec przybywali, ani tym bardziej decyzja na spotkaniu gabinetu pani Merkel z szefami 16 landów, gdzie uzgodniono sumę 670 euro miesięcznie dla każdego migranta, który uzyska w Niemczech prawo pobytu.

Nie tylko u znękanych kryzysem Greków, ale w całej Europie dał się odczuć pomruk, że tu chyba coś jest nie tak. Czy starzejące się Niemcy, pragnące dodatkowych rąk do pracy i młodego wigoru przypadkiem nie przesadzają w swej szczodrości dla przybyszy, a przy tym nie kierują się egoizmem?

Ten ton można było usłyszeć i u nas - i to nawet od osób tak bardzo wyważonych i dyplomatycznych w wypowiedziach, jak były ambasador w Niemczech (potem w USA) Janusz Reiter, który uznał politykę kanclerz Merkel wobec uchodźców za "błąd". On też postawił - kluczową, wydaje się - dla dzisiejszej Europy i UE tezę, zgodnie z którą należy wracać do źródeł procesu integracyjnego i walczyć o to, by Niemcy na kontynencie nie zostały pozostawione same sobie, by w jakiś sposób były kontrolowane przez innych, w tym instytucje europejskie, którym najwyraźniej ostatnio mocno się wyrwały spod pieczy.

Tym samym dochodzimy do kolejnej zasadniczej kwestii, którą stała na porządku dnia w pierwszym półroczu tego roku w związku z kryzysem greckim: co dalej ze strefą euro? Przecież pod tym względem niczego nie rozwiązano i nawet najwybitniejsi specjaliści i ekonomiści spierają się o to, czy przypadkiem jej funkcjonowanie w tej co dotychczas formie nie prowadzi właśnie do gospodarczej hegemonii Niemiec w całym organizmie.

Z jednej strony Edmund S. Pelphs powiada, powołując się na badania Banku Światowego, że "w dzisiejszej Grecji rozkręcenie własnego biznesu jest najtrudniejsze w całej Europie" i składa całą winę na opieszałą i rozmemłaną grecką biurokrację, niewydajność i "nieprzestrzeganie standardów", a wtórują mu ekonomiści niemieccy (i nie tylko). Z drugiej natomiast nobliści Paul Krugman czy Josef Stiglitz nie zostawiają suchej nitki na polityce zaciskania pasa i ostrzegają, że może ona doprowadzić do katastrofy tak w Grecji, jak w całej strefie euro. Nie ma i chyba nie będzie zgody między ekonomistami, co tylko dowodzi prawdy, iż jest to nauka bardziej humanistyczna niż ścisła. Oprócz "twardej" wiedzy nie mniej liczą się w niej przekonania, poglądy i ideologie.

To nie dowcip

Jednakże twarde fakty, mówiące o wyraźnym rozchodzeniu się gospodarczej rzeczywistości między Niemcami a - przykładowo - Grecją, ale też szerzej, między krajami Północy i Południa UE, każą nam stawiać kolejne kardynalne pytanie: czy przypadkiem nie stajemy się oto świadkami dominacji i hegemonii Niemiec w Europie (UE, strefie euro)?

Jest ono tym bardziej zasadne, że bezprecedensowa od 1945 r. fala migrantów płynących właśnie przez nasz kontynent już wyraźnie prowadzi do skrętu w prawo na krajowych scenach, czego ostatnio doświadczyliśmy nie tylko na terenie Węgier, rządzonych twardą ręką przez premiera Viktora Orbána, ale też w Austrii czy Holandii. Rosną: izolacjonizm, nacjonalizm, ksenofobia. W Polsce, nawet nie znając jeszcze wyników wyborów z 25 października, ta tendencja też jest dość wyraźnie wyczuwana w sondażach. Dokąd nas to wszystko zaprowadzi?

Mamy więc poważny, ogólnoeuropejski problem. I dlatego pod koniec 2015 r. trzeba sformułować pytanie zupełnie inaczej niż w jego początkach. Wtedy pytaliśmy o to: co z Grecją? Dzisiaj - z jeszcze większym uzasadnieniem - trzeba pytać o to, co z Niemcami? Gdzie zaprowadzą - siebie i nas?

Tak oto stajemy przed problemem, dobrze sformułowanym kiedyś przez znanego piłkarza Gary'ego Linekera (i pewną babcię w naszym znanym dowcipie): 22 piłkarzy przez 90 minut gania po boisku. Nie wiadomo, kto gra, ale i tak wiadomo jedno: wygrają Niemcy. Gdyby to o dowcip tylko chodziło...

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (230)