Hanna Gronkiewicz-Waltz o referendum: to awantura polityczna
Mogę uderzyć się w pierś i szczerze przyznać, że trochę za mało tłumaczyłam mieszkańcom Warszawy w sprawie stołecznych inwestycji. Nie jestem mocna w PR, ani nie mam parcia na szkło. Wydawało mi się, że komunikaty publikowane w internecie w zupełności wystarczą - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Hanna Gronkiewicz-Waltz. Prezydent Warszawy tłumaczy się ze stawianych jej zarzutów dot. m.in. wysokich stawek za wywóz śmieci, przyrostu etatów w Ratuszu, opóźnień w budowie II linii metra, chaosu komunikacyjnego czy gigantycznych mandatów za przejazd mostem Śląsko-Dąbrowskim.
27.08.2013 | aktual.: 28.08.2013 16:18
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Trzynastka to pani szczęśliwa liczba?
Hanna Gronkiewicz-Waltz: Lubię ją, zawsze była dla mnie szczęśliwa. W szkole, w większości klas podstawówki i liceum, byłam trzynastą na liście.
WP: 13 października może się to zmienić. Co, jeśli wynik referendum okaże się dla pani niekorzystny?
- Wierzę, że i tym razem „trzynastka” będzie tym dobrym zwiastunem.
WP: Może dojść do powtórki z Elbląga. Tam PiS wygrał z Platformą w cuglach w referendalnym starciu.
- Jestem spokojna. Jesteśmy w grze. Myślę, że w stolicy PiS-owi będzie o wiele trudniej osiągnąć swój cel. W Elblągu sytuacja była jednak inna.
WP: Mówi tak pani, bo w pani obronie stanął prezydent i premier?
- Cieszę się, że podzielają moją opinię o bezzasadności przeprowadzania referendum. To nic innego jak awantura polityczna.
WP: Jednak ustawodawca umożliwił obywatelom korzystanie z tego instrumentu. Mają do tego prawo.
- To prawda. Nikt im tego prawa nie odmawia. Ale inni mają prawą uważać, że organizowanie referendum na rok przed wyborami nie ma sensu i w związku z tym podejmują decyzję, że nie zamierzają brać w nim udziału.
WP: Do pozostania w domu nawołuje także Donald Tusk, a według Bronisława Komorowskiego, który do tej pory bronił demokratycznych procedur, referendum lokalne nie jest aktem wyborczym. Przeciwnicy zarzucają wam nieobywatelską postawę.
- Myślę, że zarówno prezydent jak i premier cały czas stają w obronie praw i wolności obywatelskich. Ale trzeba wziąć pod uwagę rangę normalnych wyborów, które odbywają się co cztery lata. To kontrakt zawierany z obywatelami i jeśli nie ma ku temu wyraźnych przesłanek, nie powinno się fundować ludziom dodatkowych wyborów w formie referendum. Przypomnę, że w innych krajach samorządy mają dłuższą kadencję – we Francji sześcio-, w Niemczech - ośmioletnią. U nas są to tylko cztery lata, więc stosunkowo krótko. Spokojnie można poczekać do końca kadencji i wtedy rozliczać polityków z realizacji przedwyborczych obietnic.
WP: A może wyborcy mają po prostu dość stagnacji? Z cyklicznego badania opinii mieszkańców stolicy, prowadzonego na zlecenie Ratusza wynika, że 48 proc. warszawiaków źle ocenia pani prezydenturę.
- To prawda. Z drugiej strony 38 proc. biorących udział w tym badaniu wyraziło się o mnie pozytywnie. Kolejne 14 proc., które nie ma jednoznacznego poglądu, czyli również nie wskazuje konieczności odwołania mnie ze stanowiska. Za rok warszawiacy będą mogli wybierać spośród wielu kandydatów. Wtedy będą mogli postawić na kandydata, którego ocenią jako najlepszego na stanowisko Prezydenta Warszawy.
WP: Tych pierwszych jest więcej. Z czegoś to wynika.
- Mogę uderzyć się w pierś i szczerze przyznać, że trochę za mało im tłumaczyłam w sprawie stołecznych inwestycji. Z reakcji warszawiaków, z którymi spotykałam się w ostatnim czasie wynikało, że chcieliby wiedzieć więcej. A mi do tej pory wydawało mi się, że komunikaty publikowane w internecie w zupełności wystarczą.
WP: Brzmi to trochę naiwnie.
- Nie jestem mocna w PR, ani nie mam parcia na szkło, więc nie sądziłam, że jest to na tyle ważne. Jestem jednak osobą, która przyjmuje do siebie uwagi i wyciąga wnioski. Zaktywizowałam się, częściej wykorzystuję media społecznościowe – Twitter i Facebook, co, nie ukrywam, wymaga ode mnie dużego zaangażowania, czasu.
WP: A może przytłacza Panią nadmiar obowiązków? Oprócz pracy w Ratuszu, jest pani wiceprzewodniczącą Platformy, prowadzi zajęcia na uniwersytecie. Nie za dużo?
- Nie mam aż tylu obowiązków, bym nie mogła ich pogodzić. Pracuję systematycznie, po kilkanaście godzin dziennie. Na uniwersytecie spędzam sześć godzin tygodniowo, więc nie przedkładam tego nad działalność publiczną. Co do pracy dla partii, nie ma w tym nic dziwnego ani obciążającego. Inni koledzy z PO są na podobnych stanowiskach i oprócz funkcji w samorządach, są szefami partii w regionach. To normalne. Najtrudniej ma premier, bo jest i przewodniczącym partii i premierem.
WP: Piotr Guział, burmistrz Ursynowa, inicjator akcji zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum ws. odwołania pani ze stanowiska, zaproponował dyskusję o problemach Warszawy. Nie podjęła pani jednak wyzwania. Dlaczego?
- Burmistrz Guział pomylił referendum z wyborami. Nie widzę sensu brania udziału w żadnej kampanii referendalnej. W 2006 i 2010 roku udowodniłam, że chętnie biorę udział w przedwyborczych debatach z kandydatami, którzy mieli wówczas najwyższe notowania w sondażach. Nigdy nie robiłam z tego żadnego problemu i nie będę się uchylać od podobnych dyskusji w przyszłości.
WP: Rozumiem, że gdyby sytuacja była odwrotna i mieszkańcy domagali się odwołania prezydenta z ramienia innej partii, np. PiS czy SLD, Platforma również namawiałaby do bojkotu referendum?
- Mogę jedynie wypowiadać się w swoim imieniu. Jestem przeciwniczką organizowania referendum tuż przed wyborami, bez względu na barwy partyjne. No chyba że za wnioskiem o odwołanie kogoś przemawiałyby jakieś nietypowe powody, gdyby np. prezydent zarządzał częściowo z więzienia albo potwornie zadłużył miasto – tak jak miało to miejsce w Detroit. W Warszawie nic tak strasznego się nie wydarzyło.
WP: A dlaczego nie zachęca pani warszawiaków do tego, by poszli i zagłosowali na panią?
- To bałamutna teza. Zawsze przeciwnicy są bardziej zdeterminowani i chętniej idą do wyborów. Ci, którzy są „za”, są mniej aktywni. Poza tym jeśli ktoś uważa, że referendum nie ma sensu to dlaczego ma brać w nim udział?
WP: Jarosław Gowin mówi, że decyzję o wzięciu udziału w referendum należy zostawić warszawiakom, zaufać ich mądrości. Ma pani do niego żal za te słowa?
- Jarosław Gowin zmieniał zdanie w tej kwestii, najpierw mówił, że jest na tak, potem, że można nie iść. Żal mam do niego jedynie za styl kampanii na przewodniczącego PO, jaką prowadził. To Platformie nie pomogło.
WP: Zbigniew Ziobro domaga się od Bronisława Komorowskiego przeprosin za słowa o referendum, które – jak stwierdził lider SP – kwestionują porządek prawny. Zdegustowani wypowiedzią prezydenta są też politycy PiS, SLD i Ruchu Palikota.
- Nie rozumiem ich stanowiska.
WP: Czuje się pani ofiarą politycznej gry?
- Nie. Jeśli idzie się do polityki, trzeba mieć twardą skórę. To nie jest zajęcie dla słabych. Trzeba być przygotowanym na ataki w białych rękawiczkach. Co roku toczę ostre debaty budżetowe w Radzie Miasta. Uodporniłam się na wszystkie tego typu działania.
WP: Piotr Guział, burmistrz Ursynowa mówił w jednym z wywiadów, że pani ekipa traktowała go „jak kundla, który nie należy do sfory”. Wspominał też o pani braku empatii, torpedowaniu wszelkich jego pomysłów, upokorzeniach, których zaznał z pani powodu. O co chodzi?
- Nigdy go nie atakowałam. Wręcz przeciwnie, Rada Miasta przyznała mu pieniądze na zagospodarowanie jeziora Zgorzała przed innymi dzielnicami. Przeznaczyliśmy na tę inwestycję z budżetu cztery miliony. A wszystko z myślą o mieszkańcach. Nigdy nie był w żaden sposób krytykowany, więc kompletnie nie wiem w czym rzecz. Skoro tak mu było źle, dlaczego wcześniej nie złożył żadnego pisma? Dlaczego nie protestował? Kreuje się na kozła ofiarnego, czym wzbudza u mnie głębokie współczucie.
WP: Rośnie pani konkurent?
- To człowiek o ogromnych ambicjach, z parciem na władzę. A ponieważ ma już swoje lata, a wciąż nie ma sukcesów politycznych, myślę, że chce się odbić wyżej, startować na prezydenta miasta albo zostać wiceprezydentem.
WP: To pani wróg numer jeden?
- Absolutnie nie traktuję ludzi jako wrogów. Żal mi go. WP: Byłby dobrym prezydentem? Obawia się pani gracza, który tak krótkim czasie zmobilizował tylu warszawiaków do podpisania się pod referendalnym wnioskiem?
- Nie odczuwam zagrożenia. Pan burmistrz to człowiek chwiejny w swoich poglądach, co doskonale widać po jego ostatnich wypowiedziach. Raz mówi, że nie wklucza, że będzie kandydował na prezydenta, potem zaprzecza. Nie wiem czego jeszcze można się po nim spodziewać.
WP: A czym pani zaskoczy mieszkańców w ciągu najbliższych tygodni?
- Stawiam na spotkania bezpośrednie z mieszkańcami, działam w ten sposób już od pół roku. Odwiedzam mieszkańców w ramach debat o bezpieczeństwie w poszczególnych dzielnicach, organizowanych we współpracy z komendantem policji, wojewodą, burmistrzami. Poza tym uczestniczę w spotkaniach spontanicznych, w formie door-to-door, z których do tej pory nie korzystał żaden z moich poprzedników.
WP: Jak wygląda to w praktyce? Co mówią mieszkańcy?
- Mam bardzo pozytywne odczucia, podobają mi się te spotkania. Generalnie zauważyłam, że w dzielnicach nie ma istotnych konfliktów. Co nie znaczy, że ludzie się nie skarżą. Z moich obserwacji wynika, że największym problemem była kwestia reformy śmieciowej i związanym z nią wzrostem cen opłat za wywóz śmieci. Na szczęście udało nam się tę sytuację opanować. Wraz z moimi współpracownikami organizowaliśmy spotkania mające na celu wyjaśnienie mieszkańcom, w jaki sposób system pomostowy, który wprowadziliśmy, będzie zorganizowany.
WP: Na osłodę, mimo planowanej na początek 2014 roku podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej, zafundowała pani mieszkańcom Kartę Warszawiaka, czyli obniżkę cen biletów 30- i 90-dniowych. Trudno nie ulec wrażeniu, że to wizja rychłego referendum skłoniła panią do podjęcia tej decyzji.
- Decyzja o podwyżkach zapadła jeszcze w 2011 roku. W tym roku dokonaliśmy ewaluacji zachowań pasażerów. Dodatkowo mamy niespotykanie niską inflację. Sytuacja się zmieniła, dlatego mogliśmy zmienić system taryfowy, wycofaliśmy szereg biletów, w tym 20-i 40 minutowy. W to miejsce wprowadziliśmy 75-minutowy. Karta Warszawiaka, która umożliwi tańszy zakup biletów długookresowych dla osób płacących w stolicy podatki ma być wprowadzona od nowego roku. Zapowiedziałam jej wprowadzenie na długo przed pomysłem referendum.
WP: Z drugiej strony, wielu dojeżdżających codziennie do pracy w Warszawie nie skorzysta z ulgi, bo płacą podatki w innym mieście.
- Jeśli będą chcieli korzystać ze zniżek, mogą zacząć rozliczać się w Warszawie. Dziś są to osoby, które nie partycypują w kosztach utrzymania miasta, więc nie płacą na rzecz gminy daniny. Jak wynika z naszych danych, ok. 300 tys. osób, które mieszkają w Warszawie nie płaci podatku. Więc chcemy zachęcić ich ten sposób do płacenia. Rok temu, kiedy przyznawaliśmy dodatkowe punkty podczas rekrutacji do przedszkoli dzieciom, których rodzice płacą tu podatki, okazało się, że baza podatników wzrosła nam o ponad 20 tys. Liczymy, że tańsze bilety będą kolejną zachętą.
WP: Jakie będą kolejne? Budowa II linii metra pójdzie sprawniej?
- Myślę, że budowa metra idzie w tempie, którego nie powstydziłyby się inne europejskie miasta. A te mają spore opóźnienia, np. w Budapeszcie budowa opóźniła się o dwa lata. Znacznie gorzej wygląda sprawa lotniska w Berlinie, które ma kilkuletni zastój. Takie rzeczy się zdarzają. Poza tym Warszawa nie jest łatwym terenem pod tego typu inwestycję. Brakuje map, które uległy zniszczeniu podczas II wojny światowej, a w ziemi wciąż odnajdujemy niewybuchy. To wszystko wpływa na tempo prac. Przypomnę, że i tak budowa idzie szybciej niż za czasu rządów PiS. Wówczas na wielkie inwestycje w stolicy przeznaczano ok. 800 mln rocznie. Za mojej kadencji – 2 mld rocznie! Oprócz drugiej nitki metra, budujemy szkoły, przedszkola, żłobki. Inwestujemy też w budynki komunalne. Jestem jedynym prezydentem od 1989 roku, który w czasie swojej kadencji wybudował 2250 mieszkań tego typu. To ewenement.
WP: Metro zapewne śni się pani po nocach. Oprócz opóźnienia w budowie, była pani ostro skrytykowana za zawieszenie nocnych kursów metra.
- To ja wprowadziłam nocne kursy metra i wiem jak bardzo są popularne. Analizowaliśmy to, czy stać nas na ich dalsze utrzymanie i cieszę się, że mogliśmy je zostawić. Z drugiej strony przypłaciłam to ogromnymi pretensjami ze strony taksówkarzy, którzy stwierdzili, że utrudniam im w ten sposób zarabianie w piątki i soboty. Cóż, nie da się wszystkim dogodzić.
WP: Mieszkańcy narzekają na zakorkowanie miasta. Jest na to recepta?
- Wszystkie inwestycje, które są finansowane ze środków unijnych muszą być rozliczone do końca 2013 roku, stąd takie ich nagromadzenie, szeroki wachlarz robót. Od przyszłego roku będzie znacznie łatwiej poruszać się po mieście, ale pamiętajmy, że Warszawa, podobnie jak inne europejskie metropolie, nie wyeliminuje korków. Gdy pracowałam w Londynie, tłok w metrze i na ulicach był codziennością. Pewnych rzeczy nie da się uniknąć, ale można je zminimalizować. Dlatego tak dużo inwestujemy w transport publiczny. Zależy mi na tym, żeby mieszkańcy chętniej z niego korzystali. Cieszmy się, że odżyli mieszkańcy Tarchomina, którzy mają do dyspozycji most Marii Skłodowskiej-Curie.
WP: Odżyją też mieszkańcy Pragi? Kiedy zostanie przywrócony ruch na moście Śląsko-Dąbrowskim? Na razie wygląda to na maszynkę do robienia pieniędzy. Most jest wyłączony z ruchu samochodowego w godzinach szczytu. Kierowcy, którzy nie są tego świadomi, dostają po kilkaset złotych mandatu.
- Utrudnienia wynikają z budowy drugiej linii metra i zamknięcia ulicy Targowej. Aby upłynnić przejazd przez Plac Wileński, musieliśmy częściowo zamknąć most dla samochodów. Co do mandatów, trudno mi się z tym zgodzić. Zakaz wjazdu jest bardzo dobrze oznaczony, specjalnie z myślą o tych, którzy o zmianach w ruchu nie wiedzą. Gdy będziemy mogli odblokować Plac Wileński i ul. Targową, ponownie udrożnimy most. Budowa metra kończy się 30 września 2014 roku.
WP: A kiedy dokona pani etatowych cięć w rozrośniętej administracji w Ratuszu?
- Od pewnego czasu nie zwiększam zatrudnienia. Co kilka miesięcy jest o kilka etatów mniej. Zarzut, że za moich czasów nastąpił największy przyrost administracji Ratusza jest nieprawdziwy. Więcej etatów przybyło w dzielnicach, nie w ratuszu. Wynika to w części z decentralizacji, konieczności szybkości załatwiania spraw, które kiedyś były załatwiane znacznie wolniej. Poza tym, jeśli prowadzi się inwestycje na dwa miliardy złotych a nie na 800 mln, jak to było kiedyś, ktoś musi nawet te proste faktury sprawdzać, kontrolować płatności i inwestycje. Kilku urzędników sobie z tym nie poradzi.
WP: Guział irytuje się, że miasto ma ponad 20 pełnomocników, czyli połowę tego niż ma Wrocław, Poznań i Kraków razem wzięte.
- Pełnomocnicy nie zarabiają za to, że są pełnomocnikami ani złotówki. To ludzie, którzy na co dzień zajmują się swoimi sprawami, a dodatkowo mają uprawnienie do tego, by reprezentować Ratusz. Np. naczelnik w Zarządzie Mienia jest równocześnie pełnomocnikiem ds. Wisły, ale nie dostaje z tego tytułu żadnej gratyfikacji. Tytuł jest dodawany dlatego, by dany urzędnik mógł być bardziej skuteczny w swojej pracy. Wiele projektów, do których powołałam pełnomocników już się kończy, więc to dobry czas aby zaktualizować listę pełnomocników i zmniejszyć ich liczbę. Nastąpi to w najbliższym czasie.
WP: Donald Tusk nie zaszkodzi pani w kampanii przedreferendalnej? Jarosław Krajewski, radny stołecznego PiS, mówi, że tak kiepskich notowań w sondażach nieufności jak premier, nie ma nawet pani.
- Nie przejmuję się takimi przytykami. Niech politycy PiS martwią się tym, jak na ich pozycję wpływają sondaże dotyczące Jarosława Kaczyńskiego.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska