Hakerzy - twórcy Internetu
Informacje dotyczące niedawno rozbitej grupy Warez City opublikowane w wielu gazetach mijają się z prawdą - ogłosił Jezus.
MARCEL ANDINO VELEZ
Uwaga! Informuję zainteresowanych przeczytaniem tego tekstu, że jestem lamerem. Lamer to:
- Idiota, frajer, męczydusza.
- Żargonowo - użytkownik Sieci ukrywający się pod zbytnią pewnością siebie, jednak pozbawiony wiedzy oraz umiejętności związanych z komputerami. Osoby nadużywające określenia "lamer" wobec innych same mogą zdradzać cechy lamera (źródło: "Mała encyklopedia techniki cyfrowej", Digipedia.pl).
Jestem użytkownikiem Sieci od siedmiu lat. Sprawnie gugluję, mailuję, umiem dostosować przeglądarkę do moich upodobań. W gry sieciowe nie gram. Wiem, co to LAN i firewall. Jak mi się coś dziwnego dzieje z komputerem, znajduję w Sieci instrukcję, jak problem rozwiązać. Parę razy udało mi się własnoręcznie usunąć niechciany spyware. KaZaA, I-tunes - znamy się z widzenia. Aukcje, zakupy w Sieci? Bywa.
Ale panicznie boję się jednego - czarnego monitora zapełnionego rzędami komend czy jak to się nazywa. By z ekranu znikła przyjazna windowsowa twarz i zastąpiła ją piekielna czeluść, wystarczy... kliknąć polecenie "Uruchom" z menu startowego... i wpisać tam na przykład: "telnet". Nagle znajome WWW przemieni się w Rów Mariański, drugą stronę lustra, bezdenną otchłań Internetu, w której grasują wielkie kałamarnice, juznetowcy, haksorzy, kaszaloty, rycerze Jedi, linuksowcy, hakerzy, krakerzy, script kiddies, kryl, spamerzy, czarne kapelusze, płaszczki giganty, białe kapelusze, wareziarze i mastahakas.
W tej zawiesinie unoszą się niczym amerykańskie okręty podwodne policyjne czarne skrzynki i batyskafy wysłane przez nagminnie okradanych producentów oprogramowania, muzyki i filmów. Zwykły lamer taki jak ja może co najwyżej przeczuwać, że w tych odmętach czai się moc. Mnie nie pozostaje nic innego, jak modlić się, by ta moc nie nasłała jakiego złośliwego wirusa i nie naspamowała do skrzynki mailowej.
Co innego gorzowska policja. Gorzowska policja właśnie rozpracowała stuosobowy gang hakerów znany jako Warez City, czym zaimponowała nawet oficerowi łącznikowemu FBI w Polsce Joelowi Irvinowi. Amerykanin osobiście wybrał się do Gorzowa. - Przyjechał tu nie dlatego, że pani naczelnik wydziału do spraw przestępczości gospodarczej jest przystojną kobietą i ma poczucie humoru, tylko przyjechał, żeby zobaczyć, jak to się robi - mówi nadkomisarz Violetta Anna Rakowiecka, naczelnik wydziału do spraw przestępczości gospodarczej lubuskiej komendy wojewódzkiej. Jest przystojną kobietą, ma poczucie humoru i wie, jak to się robi. Jak walczy się z hakerami.
Haker to:
- Osoba znająca system operacyjny na wylot i potrafiąca "wycisnąć" z niego maksymalną wydajność. Osoba, która przedostaje się przez zabezpieczenia komputerowe dla własnej satysfakcji.
- (szerzej, historycznie) Grupowa kultura złożona z ekspertów w dziedzinie programowania i "magików" sieciowych, której historia sięga wstecz poprzez dziesięciolecia do pierwszych wielodostępnych minikomputerów z podziałem czasu i najwcześniejszych eksperymentów z siecią ARPAnet. Członkowie tej kultury zapoczątkowali termin "hacker". Hakerzy zbudowali Internet. Hakerzy rozwiązują problemy i tworzą rzeczy, wierząc w wolność i we wzajemną pomoc.
Ta definicja także pochodzi z "Małej encyklopedii techniki cyfrowej", Digipedia.pl. Proszę nie pytać, co to są wielodostępne minikomputery z podziałem czasu. Ale czemu według Digipedii haker to twórca Internetu, a nie złodziej i przestępca? Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu, w odległej galaktyce. Wychowani na "Gwiezdnych wojnach" twórcy Internetu poczuli, że rzędy komend wpisywanych do czarnych okien komputera dają im moc. Tworząc zręby Internetu, stali się w tymże Internecie rycerzami Jedi. A ci, jak wiadomo, bywają ułomni i ulegają ciemnej stronie mocy.
Hakerzy niczym rycerze Jedi sami decydują, czy staną po stronie jasności, czy ciemności. Mogą długie lata być administratorami sieci bankowej, chronić bezpieczeństwo swoich klientów, by w chwili słabości ulec i coś zdefraudować. Ale w Internecie najczęściej jest odwrotnie. Po latach młodzieńczego szkodnictwa dojrzewa się do uczciwego hakerstwa.
Dobrzy hakerzy bardzo nie lubią, kiedy zwykli klikacze myszą (czyli lamerzy) utożsamiają hakerstwo z piractwem internetowym. Źli hakerzy też tego nie lubią. Stąd pojawiło się rozróżnienie na hakerów (dobrych) i krakerów (złych). Ale kraker za bardzo kojarzy się ze słonym ciastkiem. Więc krakerzy nazwali się haksorami ("h4x0r" - tak wygląda to słowo w podziemnym slangu eblish).
Niedawno rozpowszechniło się nowe rozróżnienie. White hats, białe kapelusze - to ci dobrzy, którzy dążą do ciągłego ulepszania Internetu, wspierają się w wyszukiwaniu i usuwaniu zagrożeń. Black hats, czarne kapelusze - to ci Źli. Tak już na świecie bywa, że Źli wzbudzają większe zainteresowanie.
Gorzowska policja wedle udzielanych prasie informacji rozbiła podziemne państwo hakerów. Zatrzymani mają być rzekomo "bogami hakerstwa" - tak mówią o nich policjanci i tak napisała "Gazeta Wyborcza".
Brzmi to obiecująco, ale niestety, o podziemnym państwie internetowym i bogach hakerstwa trzeba opowiadać, używając pojęć raczej internetowych niż religijnych i konspiracyjnych. Choć balon sensacji flaczeje, wcale nie znaczy to, że w głębinach Internetu panuje nuda. Wprost przeciwnie. Warez City to fascynujące zjawisko.
Warez to:
- Oprogramowanie, zwykle pirackie (Źródło: ,Mała encyklopedia techniki cyfrowej", Digipedia.pl).
- Slangowa nazwa pirackiego oprogramowania dostępnego na serwerach sieciowych. Od angielskiego software - programy (Źródło: słownik Komputery.interia.pl).
- Określenie serwera internetowego zawierającego najczęciej nielegalne oprogramowanie, filmy i muzykę (Źródło: słownik Euromedia.pl).
Mówiąc po ludzku, warezy to wszystko to, co można nielegalnie naściągać z Internetu. Wareziarze są tą częścią podziemia internetowego, która nie spocznie, nim nie wynajdzie w Sieci nagrań, jakie dopiero mają być tłoczone na płytach i lansowane w radiu i MTV za kilka miesięcy. Być wareziarzem to znaczy ciągnąć "Matriksa" w wersji montażowej, jeszcze bez podłożonej ścieżki dźwiękowej; "Dwie Wieże" z adnotacją, że jest to wersja na wyłączny użytek członków Amerykańskiej Akademii Filmowej; program do sterowania pracą kadzi na melasę w cukrowniach - nawet jeśli sterowanie kadziami na melasę nie leży w polu zainteresowań danego wareziarza. Ale dla wareziarza najczęściej ważne jest nie to, co naściągał, ale ile tego ma i gdzie to poupycha.
Na dobrych warezach można oczywiście także zarobić, ale tylko wareziarz desperat będzie próbował opchnąć lamerom na przykład płytę ze spiratowanymi grami czy programami. Jednak o możliwościach zarabiania i rzekomo wielomilionowych stratach spowodowanych przez Warez City opowiem za chwilę. Czasem są rzeczy ciekawsze niż kasa. Teraz więcej o religii i konspiracji. Oddajmy głos Jezusowi, który kilka dni po sensacyjnych artykułach w prasie opisał strukturę grup warezowych na forum Cyber-crime.org:
"Cała scena (warezowa) opierała się na boardach, czyli forach dyskusyjnych, gdzie ludzie wymieniali się oprogramowaniem. Polegało to na tym, że uruchamiało się skaner portów i skanowało się pewien zakres IP w poszukiwaniu serwerów ftp. Na takie serwery ftp wrzucało się soft i pisało się o tym, gdzie to jest, na forum".
Spokojnie! Skanowanie zakresu IP w uproszczeniu znaczy, że ktoś wyszukiwał w Internecie tak zwane serwery ftp, czyli maszyny, które służą do przekazywania dużych plików na odległość. Niektóre agencje fotograficzne, w których zaopatruje się "Przekrój", umieszczają swoje zdjęcia właśnie na serwerach ftp, by nasz dział foto mógł je błyskawicznie ściągnąć na swoje komputery, zamiast czekać, aż te zajmujące dużo pamięci pliki dotrą do nas przez pocztę elektroniczną. W ten sam sposób wareziarze przerzucali przez sieć setki filmów, plików muzycznych i wykradzionych programów.
Gorzowska policja porównuje strukturę Warez City do czegoś na kształt sekty. Jezus jest bardziej rzeczowy. Wymienia następujące elementy struktury grup warezowych:
"Admini + moderatorzy. Fillerzy. Hakerzy (script kiddies). Scannerzy". Ci pierwsi koordynują przebieg roboty. Fillerzy zdobywają gorące warezy i czekają, aż scannerzy znajdą odpowiednie serwery ftp, które po zmodyfikowaniu przez hakerów będą gotowe na przyjęcie skarbów. Dla wyjaśnienia - script kiddies to początkujące czarne kapelusze. Źli hakerzy, którzy są nadal na etapie młodzieńczej fascynacji możliwością obejrzenia "Spider-Mana 2" przed premierą.
Skoro wareziarstwo to głównie obracanie kradzionym show-biznesem, czemu schwytani przez gorzowską policję hakerzy włamywali się do uniwersytetów amerykańskich i polskich? Po co penetrowali komputery jednego z oddziałów ZUS-u?
Doświadczeni white hats nie mają wątpliwości. - Filmy, nawet po skompresowaniu, zajmują bardzo dużo pamięci. Duże grupy warezowe mają tych filmów po kilkaset, niektóre w wielu wersjach, dla bezpieczeństwa powielone. To wymaga ogromnych zasobów pamięci. Żaden wareziarz nie postawi sobie w domu serwera wielkości przyczepy. Zaraz by go namierzyli, a poza tym świat jest pełny ogromnych serwerów, które wykorzystuje się w minimalnym stopniu i słabo się ich pilnuje - tłumaczy jeden z czołowych polskich ekspertów od bezpieczeństwa sieciowego.
- Nie ma lepszego miejsca na upychanie warezów niż serwery uniwersyteckie. Praktycznie każdy może się do nich włamać i przerobić na własny magazyn. Nadzorowanie uniwersyteckiej sieci byłoby podobne do przeszukiwania wielkiego archiwum przez jednego człowieka chodzącego z latarką i szperającego pod regałami. Powiedzmy, że natknie się gdzieś na mysią dziurę w podłodze. Gdyby wsadził tam rękę, mógłby wyciągnąć wielką ciężarówkę pełną kaset wideo. Ale nie wsadzi, bo mu się nie chce.
Dla lamera to brzmi jak matrix z dodatkiem magii, ale takie operacje o zasięgu globalnym jest w stanie prowadzić grupa nastolatków. Także nastoletnie dzieci członków Amerykańskiej Akademii Filmowej odpowiadają za to, że filmy przeznaczone dla ich rodziców trafiają do Sieci. Do tego nie trzeba być w sekcie ani być mastahaka.
Mastahaka to:
Slangowe, ironiczne określenie hakera, który osiągnął ostateczny próg wtajemniczenia (lub tylko myli, że go osiągnął).
Polska policja jest głodna pochwał. Rozbicie tak dużej grupy warezowej to niewątpliwie sukces. Wedle słów Jezusa po akcji gorzowskiej policji polska scena warezowa zamarła. Zniknęły tajne fora dyskusyjne, które były sworzniem nie tylko Warez City, lecz także wszystkich miłośników nielegalnej darmochy. Wspomniany spec od bezpieczeństwa internetowego przypuszcza, że podobnych grup skupiających aż tak licznych członków może być w Polsce jeszcze góra dwie. W Europie - kilka.
Otrąbiono zwycięstwo. Gazety napisały, co policja podyktowała. Że straty sięgają setek milionów dolarów. Że przyskrzynieni członkowie grupy to absolutna elita światowego hakerstwa, sami "mastahaka". - To nie były dzieci. To byli przestępcy, którzy chcieli kasy. Oni w świecie wirtualnym byli niemal bogami. Byli czczeni. Jeden z ich przywódców mówił, że w ogóle nie ma ochoty rozmawiać w realu. Nie rozumiał, po co tyle słów się używa. Spędzanie czasu w normalnym życiu było dla niego bez sensu. Po co kłócić się z żoną, po co rozmawiać z dziećmi? Jego rodziną była Sieć, tam był traktowany jak założyciel rodu. Miał absolutny posłuch. Miał władzę - opowiada naczelnik Rakowiecka.
O tym, że członkowie Warez City to były życiowe fajtłapy, które tylko w Sieci potrafiły się realizować, rozmawiamy długo. Niestety, policja dla dobra śledztwa nie może ujawniać żadnych konkretów. Nie sposób dowiedzieć się, jak naprawdę funkcjonowało Warez City, czy aż tak różniło się od pomniejszych grup warezowych, by można je było uznać za coś absolutnie wyjątkowego, istne "mastahaka" - jak głosi policja.
Kiedy z fachowcem od bezpieczeństwa sieciowego analizujemy przebieg mojej - lamerskiej - rozmowy z policją, wyjaśnia się parę niejasności. Jeśli policja tak wiele mówi o nastawieniu wareziarzy na zysk, to przecież nie może chodzić o sprzedaż filmów czy muzyki. To nie są w Internecie poważne transakcje - wbrew hałaśliwym lamentom wytwórni filmowych i muzycznych. To one szacują straty w milionach.
Tych strat nie należy mylić ze skromnymi zyskami wareziarzy. Mój konsultant kojarzy fakty - możliwe, że schwytani hakerzy próbowali sprzedać coś innego. Pompy spamowe, czyli serwery odpowiedzialne za bezkarne zaśmiecanie milionów komputerów reklamami - a z tego są pieniądze. A być może Warez City dotarło do tak zwanych kodów źródłowych najcenniejszych programów. Zdobycie kodów źródłowych oprogramowania to marzenie każdego czarnego kapelusza. Taki kod to jak receptura coca-coli. Najpilniej strzeżona tajemnica, której zdobycie jest rzeczywiście wyższą szkołą jazdy i daje prawdziwe pieniądze.
Ale tego długo się nie dowiemy. Jeśli gorzowscy policjanci rozpracowali złodziei kodów źródłowych, to sami zasługują na miano arcyhakerów. Jeśli zaś zamknięci "bogowie" okażą się tylko amatorami kradzionej Britney Spears, to policja wyjdzie na lamerów gorszych ode mnie. Na razie fora internetowe bezlitośnie drwią z policyjnej autoreklamy. Współczują Warez City, że dało się złapać. W dodatku większość podziemia internetowego jest przekonana, że dzięki temu wareziarze zaraz po odsiadkach zostaną zasypani ofertami pracy. Nieważne, czy byli mastahaka, czy tylko smarkatymi script kiddies, hakerzy z Warez City powinni już teraz zacząć dziękować policji.