Gwałt i niewinność
Witosław Gołembski, były alkoholik, bezrobotny, jest dziś w centrum zainteresowania mediów. Walczy o najwyższe w historii III RP odszkodowanie za niesłuszne skazanie za gwałt. W cieniu tej walki rozgrywa się wiele innych tragedii.
20.04.2006 | aktual.: 22.04.2006 16:43
Sprawa Witosława Gołembskiego to najlepszy dowód, że pośpiech w śledztwie jest złym doradcą. Gdyby nie nadmierna gorliwość pierwszych dni dochodzenia i chęć szybkiego znalezienia winnego, nie byłoby czterech procesów i sześciu lat wyjętych z życia skrzywdzonej dziewczynki. Nie byłoby uniewinnionego oskarżonego oraz prokuratora, który właściwie może już pożegnać się z karierą.
9 lipca 1999 r.
Gorący piątek w 70-tysięcznym Lesznie koło Poznania. Do położonego na uboczu ruchliwego rynku kościoła świętego Jana wchodzi 10-latka. W ręku trzyma książeczkę do nabożeństwa. W przedsionku niespodziewanie pojawia się mężczyzna. Około czterdziestki, łysiejący, z wydatnym brzuszkiem, krępej postury - zezna potem Magda policji. Mężczyzna wciąga ją po schodach biegnących na antresolę, gdzie mieści się - puste teraz - biuro parafialne. Rzuca dzieckiem o podłogę, łamie mu nadgarstek, wybija ząb. Maca krocze dziewczynki i sam się obnaża, każąc dotykać się po genitaliach. Dziewczynka zauważa tatuaże na jego silnych rękach. Nie krzyczy. Zaczyna go przekonywać, że tu jest niebezpiecznie, bo ktoś może ich nakryć, a u niej w domu nikogo nie ma, bo babcia wyszła. Uczestniczący w przesłuchaniu Magdy psycholog odnotuje: - Nad wiek rozwinięta i roztropna. - W przeciwieństwie do napastnika, którego inteligencja była na poziomie dziecka, skoro kupił takie tłumaczenie- dodaje Jerzy Maćkowiak, prokurator rejonowy.
Magda i mężczyzna wychodzą z kościoła. Dziewczynka prosi, by nie trzymał jej kurczowo za rękę, bo będzie to podejrzanie wyglądało. W oddali stoją dwie kobiety i mężczyzna. Oprawca zwalnia uścisk. Magda wyrywa się i woła o pomoc. Napastnik ucieka, za nim w pogoń rusza mężczyzna, ale nie jest w stanie dogonić tęgawego czterdziestolatka. - Gdyby to był leszczuk [tutejszy], toby pobiegł inaczej, a ten wyraźnie stracił orientację i dopiero potem naokoło zawrócił w stronę dworca - mówi dziś eksżona oskarżonego o gwałt Ewa Gołembska. Choć tuż przed wydarzeniem w kościele Gołembscy wzięli rozwód, Ewa nie opuściła męża. Mają piątkę dzieci. Wtedy, siedem lat temu, Paweł miał 14 lat, Karolina 9, Izabela 8, Andżelika 7, a Roxana 6. Ewa mówi nieskładnie, rysując na kartce plan przykościelnych uliczek. Gołembski siedzi obok, wydaje z siebie monosylaby, bo końcówki wyrazów połyka ze łzami. - Przecież ja ją znałem wcześniej z widzenia, chodziła do tej samej szkoły co moja Karolinka, tylko klasę wyżej. Byliśmy w tej samej
parafii - próbuje powiedzieć i nerwowo wstaje. Macha rękami, jakby chciał odgonić stado much. - Od kiedy wyszedł z więzienia, chodzi do psychiatry i do psychologa. Tydzień w tydzień, ciężka depresja- szepce Gołembska.
12 lipca 1999 r.
Poniedziałek. Miasto huczy od plotek. Jest duże ciśnienie, by szybko złapać sprawcę. Na podstawie zeznań Magdy policja tworzy portret pamięciowy. Potem pokazuje jej zdjęcia pasujących do opisu, notowanych mężczyzn. Dziewczynka wskazuje fotografię mężczyzny, który wcześniej siedział trzy lata w więzieniu za kradzież. Z wykształcenia tokarz utrzymujący się z prac dorywczych, wówczas jednak bezrobotny. To Witosław Gołembski. Policja zatrzymuje go na ulicy jako podejrzanego. Prokurator Maćkowiak: - Dochodzeniówka chciała się wykazać. Zwłaszcza przy tak haniebnym czynie jak gwałt na dziecku w kościele. Może z tego pośpiechu wynikły błędy podczas okazania. Okazanie to konfrontacja ofiary ze sprawcą, przy czym domniemany sprawca jest tylko jednym z kilku ludzi ustawionych w szeregu. Ze względu na poszkodowane dziecko tamto okazanie odbyło się przy użyciu weneckiego lustra. Magda widziała mężczyzn, oni jej nie. Dziewczynka wyraźnie wskazała na Gołembskiego: - To jest ten pan, który zrobił mi krzywdę. Problem w
tym, że pozostali mężczyźni nie byli do Gołembskiego nawet odrobinę podobni, a taki jest wymóg okazania. Poza tym nie zaproszono na okazanie prokuratora, co nie jest wprawdzie wymagane prawem, ale przyjęte zwyczajowo. W końcu to prokurator na podstawie dowodów, a okazanie jest jednym z nich, wnosi akt oskarżenia. Nie zastosowano także wykorzystywanego zwłaszcza w sprawach, gdzie okazanie może być kluczowym dowodem, tak zwanego okazania podwójnego. Najpierw "pustego", w którym wśród osób pokazywanych ofierze nie ma podejrzanego, potem "pełnego", gdzie jedną z osób zastępuje się podejrzanym. Prowadzący bezpośrednio sprawę prokurator Michał Kordek: - To, że okazanie było nieprawidłowo wykonane, okazało się dopiero w sądzie. Zwrócił na to uwagę obrońca, składając wniosek o zwrot sprawy do rozpoznania. Także odciski palców na książeczce do nabożeństwa zostały źle zabezpieczone. Użyto środka do zabezpieczenia śladów nieodpowiedniego do porowatej powierzchni, tak że odcisków nie dało się zidentyfikować.Rzecznik
policji w Lesznie Piotr Rosiński: - Jeśli prokuratura doszła do wniosku, że zebrany przez nas materiał dowodowy jest niewystarczający, to czemu na jego podstawie wniosła mimo wszystko akt oskarżenia? A sąd na podstawie dowodów wydał wyrok? Mogli zwrócić sprawę na policję i żądać dodatkowych materiałów dowodowych. Presja znalezienia winnego była nie tylko w naszym działaniu. Prokuratura wniosła akt oskarżenia 2 marca 2000 roku, wiedząc, że żaden z 11 włosów znalezionych przez policję na miejscu zdarzenia nie należał do Gołembskiego, co wykazały badania DNA. Kilka z nich było włosami łonowymi i ich właściciel był najprawdopodobniej sprawcą ataku na Magdę. Prokurator Kordek: - Mieliśmy wtedy stanowcze wskazanie dziewczynki i świadków sprzed kościoła, że to Gołembski.
30 listopada 2000 r.
Po 16 miesiącach aresztu zapada wyrok. Sąd uznaje Witosława Gołembskiego za winnego gwałtu na nieletniej i skazuje na siedem lat więzienia. Oskarżyciel żądał dziesięciu lat, składa apelację. Apelację składa również obrońca, żądając uniewinnienia. Dla rodziny Gołembskich rozpoczyna się najgorszy okres w życiu. Już wcześniej, gdy aresztowano Witosława, dzieci i żona wszędzie widziały odwracające się na ich widok głowy, ale po wyroku rozpoczyna się piekło. Gdy idą ulicą, z okien lecą jabłka i butelki. Jedna z nich o mało nie rozbija głowy matce Gołembskiego. Jego brat jada w pracy śniadania wciśnięty w róg szatni, bo wśród kolegów nie ma już dla niego miejsca. Dzieci przestają chodzić do szkoły. Dla "pomiotów pedofila", jak nieraz słyszą, nie ma w normalnym świecie miejsca.
Gołembska traci pracę jako pomoc w szpitalnym laboratorium. Dorywczo pracuje w sklepach, dzieci przenosi do innej szkoły. Gołembski w ogóle nie wychodzi z celi. Przez 20 miesięcy aresztu przed wyrokiem i po nim ani razu nie ma go na spacerniaku, ani razu w łaźni. Boi się, że więźniowie go zakatują. - Do dziś mam ten koszmar w snach. Że otwierają się drzwi, bo klawisze specjalnie ich nie zamknęli, żeby inni mogli mnie wykończyć. Budzę się mokry i nie wiem, jak to się dzieje, ale stoję na środku pokoju. Mogę wtedy tylko brać psa na spacer i chodzić pół nocy. Już nie zasnę.Gołembski od pierwszej chwili za kratkami ma świadomość, co mu grozi, bo był już w więzieniu. I wie, że dla tego, kto zgwałcił dziecko, nie ma litości.
6 marca 2001 r.
Niemal równy rok od rozpoczęcia procesu sąd apelacyjny uchyla wyrok i przekazuje sprawę do ponownego rozpatrzenia. Gołembski wychodzi na wolność. Jeszcze dzień wcześniej żona była u niego na widzeniu. Ewa Gołembska właśnie wróciła z pracy i nie wierzyła, gdy usłyszała głos eksmęża w słuchawce. Od tamtej chwili mieszkają w siódemkę w jednym, 33-metrowym pokoju. Gołembska zamieniła na nie poprzednie, trzypokojowe mieszkanie, gdy eksmąż był w więzieniu, bo zaczęło jej brakować na życie. Gołembski w więzieniu próbował się powiesić. Ma stwierdzoną fobię społeczno-lękową. Kolejne wezwania na rozprawy nasilają ataki depresji. 28 stycznia 2002 r.
Rozpoczyna się drugi proces Gołembskiego. Gołembski odpowiada z wolnej stopy, ale machina oskarżeń wraca. Nieoczekiwanie obrońca ujawnia, że jego klient ma na udzie duży tatuaż, o którym nie wspomniała dziewczynka, opisując sprawcę. Prokurator Kordek: - Na wstępnym etapie śledztwa była mowa o tatuażach na rękach, które zauważyli i Magda, i świadek ucieczki sprawcy z miejsca zdarzenia. Biegli medycyny sądowej nie są w stanie określić wieku tatuażu na udzie, czy powstał w więzieniu, czy wcześniej. Psycholog tłumaczy, że Magda mogła nie wspomnieć o tym tatuażu, bo gdy sprawca zdjął spodnie, strach wziął u dziecka górę nad umiejętnością spostrzegania. Poza tym tatuaże ma również jej ojciec i dziewczynka mogła uznać, że u mężczyzny tatuaż jest sprawą normalną. Prokurator Maćkowiak: - Dziś wygląda na to, że gdyby poszkodowane dziecko powiedziało, że widziało ten tatuaż, to Gołembski by siedział. Do tego się ta sprawa sprowadza.Brak tatuażu na udzie w opisie sprawcy okazał się punktem zwrotnym - 13 marca 2002
roku sąd uniewinnia Gołembskiego. Prokurator Michał Kordek ponownie wnosi o apelację od wyroku.
9 lipca 2002 r.
Sąd uwzględnia apelację oskarżyciela, czyli uchyla uniewinnienie Gołembskiego. Proces rozpoczyna się na nowo po raz trzeci. Prokurator Maćkowiak: - Gdyby niewinność Witosława Gołembskiego była tak oczywista, to wystarczyłoby, żeby sąd drugiej instancji utrzymał wyrok uniewinniający. Wówczas wyrok byłby prawomocny.Prokurator Kordek: - Gdybym nie napisał tej apelacji, oznaczałoby to, że się poddajemy. Trzeba być konsekwentnym. Magda rozpoznała nie tylko Gołembskiego podczas okazania. Także spodenki, które miał na sobie, a które podczas rewizji w jego domu znalazła policja. Ale sąd ma wątpliwości i rozstrzyga je na korzyść Gołembskiego. 8 kwietnia 2004 roku po raz drugi w historii tej sprawy wydaje wyrok uniewinniający.
9 września 2004 r.
Niewinność Gołembskiego nie trwa jednak długo. Po pięciu miesiącach, 9 września, sąd apelacyjny po raz drugi uchyla uniewinnienie, uznając, że mimo braku dowodów rzeczowych (włosy, odciski palców) były podstawy do uznania go za podejrzanego. Proces Gołembskiego rozpoczyna się po raz czwarty z rzędu! Prokurator Kordek: - Sąd apelacyjny to nie ławnicy, tylko sędziowie. Nie da się ich zwodzić argumentami wyssanymi z palca. Uznali, że sprawa nie jest oczywista. Prokurator Maćkowiak: - To właśnie jest najdziwniejsze. Od początku nie zmieniły się dowody, żaden ze świadków nie wycofał się z zeznań, ale różne składy sędziowskie wydawały różne wyroki. Sąd podejmuje próbę identyfikacji sprawcy poprzez "okazanie w ruchu", bo jeden ze świadków w procesie zeznaje, że uciekający mężczyzna "miał taki kaczy chód". Gołembski łamie jednak nogę i dostarcza zaświadczenie, że nie będzie mógł wziąć udziału w badaniu. Magda, która na każdym procesie pojawia się z ojcem, zasłania się już niepamięcią. Sąd odczytuje jej
poprzednie zeznania i ona tylko je potwierdza. Czasem spotyka Gołembskiego na ulicy. Widząc się, nie przechodzą na drugą stronę. Czasami któremuś wymknie się zdławione "dzień dobry". Wszystkim sprawa zaczyna ciążyć. Sąd uznaje, że nawet po rehabilitacji nogi Gołembski nie będzie już chodzić tak samo jak wcześniej. 17 maja 2005 roku po raz trzeci go uniewinnia. Tym razem także apelacja utrzymuje wyrok w mocy i 13 września 2005 roku wyrok sądu apelacyjnego ostatecznie uniewinnia Witosława Gołembskiego. Także sąd okręgowy nie znajduje podstaw do wniesienia kasacji uniewinniającego wyroku do Sądu Najwyższego.
Kwiecień 2006 r.
Witosław Gołembski pracuje jako wolontariusz w leszczyńskim Monarze. Żona również. - Tylko tu czuję się w miarę akceptowany. Gotuję bezdomnym obiady. Dotarli do kancelarii Krzysztofa Orszagha, prezesa Stowarzyszenia przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej i byłego rzecznika praw ofiar przy MSWiA. Z pomocą jego kancelarii przygotowany zostaje pozew. Gołembski domaga się 128 tysięcy złotych odszkodowania za niesłuszne aresztowanie i miliona złotych zadośćuczynienia. To rekordowa kwota. Gołembski myśli z Ewą o wyjściu z 33 metrów i zabezpieczeniu dzieci. Bo na lepszą pracę nie mają co liczyć. 17-letnia dziś Magda wciąż jest nieufna wobec świata. O spotkaniu nie chce nawet słyszeć, a gdy rozmowa przez telefon niebezpiecznie się przedłuża, łamiącym głosem woła: "Tato, ktoś do ciebie". Jerzy, jej ojciec, przejmuje słuchawkę: - Myśmy tę sprawę już zamknęli, chcemy zapomnieć. Proszę nas zrozumieć- mówi i kończy rozmowę. Prokurator Michał Kordek, szczupły i przygarbiony, ma zgaszone oczy. Wie, że ta sprawa
zaważy na całej jego karierze. - Jest mi przykro, że pan Gołembski został skrzywdzony, ale jeszcze bardziej mi przykro, jak pomyślę, że Magda może mnie zapytać: "Czemu mi pan nie znalazł tego sprawcy, który mi zrobił krzywdę?". Ktoś może powiedzieć prokurator dupa, jak kiedyś o kimś napisaliście w "Przekroju". Jestem autorem aktu oskarżenia i jeśli pan Gołembski czuje żal, to mogę go przeprosić.
Na sprawie Gołembskiego zaważyło pierwszych 48 godzin od aresztowania. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro proponuje sądy 24-godzinne. W wielu sprawach pewnie zdadzą egzamin, ale nie zabraknie i takich jak ta Gołembskiego, w której policyjno-prokuratorski pośpiech na starcie skrzywdził wiele osób. W kościele świętego Jana w Lesznie trwa wielkanocna spowiedź. Wychodzścy z kościoła ludzie pytani o sprawę Gołembskiego odwracają głowę i przyspieszają kroku. - Nie słyszałam, nic nie wiem - mruczy jedna z kobiet. Ale kilkanaście metrów dalej zwalniają kroku i zbierają się w grupki. Rozmawiając półgłosem, rzucają podejrzliwe spojrzenia w kierunku osoby, która przywołała widmo zdarzeń w kościele sprzed siedmiu lat.
Aleksandra Pawlicka