"Bóg jest z nami" – z tym błogosławieństwem Cyryla, patriarchy moskiewskiego, rosyjscy żołnierze gwałcą Ukrainę. Dyplomatyczną grę, zamiast nazwania po imieniu zbrodniarzy, prowadzi również Watykan. Niesie to ze sobą niebezpieczeństwo legitymizacji struktur, które sakralizują to, co demoniczne: mordowanie ludzi. Na naszych oczach niszczona jest wiarygodność chrześcijaństwa jako takiego.
"Jesteśmy pokojowym krajem oraz narodem kochającym pokój i wypróbowanym w cierpieniu. Mało który kraj tak wycierpiał, jak my. Nie mamy pragnienia wojny ani niczego, co mogłoby zaszkodzić innym" – tych słów nie wypowiedział ani prezydent Wołodymyr Zełenski, ani żaden inny Ukrainiec.
To fragment kazania zwierzchnika Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej (RCP) patriarchy moskiewskiego Cyryla. Wygłosił je nieco ponad tydzień temu w nowo wybudowanej – oczywiście za pieniądze państwowe – katedrze wojskowej nieopodal Moskwy.
Licencja na zabijanie
Cyniczne i obłudne słowa moskiewskiego patriarchy padały w czasie, gdy rosyjscy mordercy w mundurach gwałcili i mordowali kobiety, strzelali do przypadkowych cywilów, dokonywali zbiorowych egzekucji i nie wahali się zabijać nawet dzieci.
Podczas gdy zwierzchnik rosyjskiej Cerkwi zagrzewał żołnierzy do walki, błogosławił im z krzyżem w ręku i zapewniał, że walczą dla ojczyzny, rosyjskie bomby niszczyły kolejne ukraińskie miasta, grzebały pod zgliszczami bloków ludzi, a żołnierze Putina dokonywali ludobójstwa na podbijanych ziemiach i wykopywali masowe groby. Także wokół cerkwi.
Dla patriarchy Cyryla i hierarchii RCP nie ma to większego znaczenia, gdyż w ich perspektywie toczy się metafizyczna wojna dobra ze złem. Oczywiście dobrem jest zespawana z putinowską dyktaturą Cerkiew wydająca na oślep licencję na zabijanie, a złem zdemoralizowany Zachód, dążący do "zniszczenia i upokorzenia Rosji".
Ta narracja trafia za pomocą reżimowych mediów i posłusznych funkcjonariuszy Cerkwi do umysłów Rosjan od Kaliningradu po Władywostok – prostych ludzi i intelektualistów.
Czy zatem wojna w Ukrainie i przeciwko Ukraińcom to także wojna religijna?
Ideolodzy Putina i on sam odmawiają Ukrainie prawa do samostanowienia, widząc w tym część większej układanki geopolitycznej ruskiego świata, cywilizacji prawdziwie "chrześcijańskiej", słowiańskiej, wolnej od niebezpieczeństw zachodniej dekadencji, z której tak ochoczo korzystają związani z władzą Rosjanie, w tym przedstawiciele Cerkwi. Prawosławie jako wyznanie panujące w Rosji odgrywa w tej konstelacji decydującą rolę i nie jest to jedynie funkcja ideologicznej przybudówki czy zwykłego pomagiera polityków, ale czynnika współkształtującego wielkorosyjski imperializm.
Podważyć prymat Konstantynopola
Nic, co się dzieje w Rosji na płaszczyźnie religijno-społecznej, nie dzieje się bez aprobaty władzy i rosyjskiej Cerkwi, która koncesjonuje wolność słowa, sama z niej sowicie korzystając na świecie, gdzie posiada i rozbudowuje swoje struktury. Jednak ambicje RCP sięgają znacznie dalej.
W świecie prawosławia, które – inaczej niż rzymski katolicyzm – nie posiada hierarchii sterowanej centralnie – symboliczną i honorową rolę pełni Ekumeniczny Patriarchat Konstantynopola kierowany obecnie przez patriarchę Bartłomieja, pierwszego wśród równych zwierzchników samodzielnych (autokefalicznych) Kościołów lokalnych.
Moskwa, wraz z uzależnionymi od niej finansowo i ideowo Cerkwiami, od lat podważa prymat Konstantynopola, torpedując wysiłki ekumeniczne patriarchatu, a przede wszystkim niwecząc działania Konstantynopola, zmierzające do przywrócenia jedności w skonfliktowanym prawosławiu.
A ono nie spiera się dziś o dogmaty czy liturgię, o naturę Chrystusa czy Trójcę Świętą ani tym bardziej o sprawy poruszające chrześcijan zachodnich (katolików czy protestantów).
Przedmiotem sporu jest władza, wpływy, a w tle – jak zwykle – są pieniądze.
Płyną one szerokim strumieniem z Kremla, państwowych spółek typu Gazprom czy Rosatom i oczywiście od oligarchów, sponsorujących kościelne przyczółki Putina i wypinających piersi do cerkiewnych orderów, których Cerkiew – wprawiona w pielęgnowaniu splendoru – nie żałuje.
Ukraina – mimo że w niektórych aspektach życia społeczno-politycznego i kulturalnego zbliżona jest do Rosji – to jednak w warstwie religijnej, zdecydowanie się od niej różni.
Po pierwsze, Rosja jedynie na papierze jest krajem prawosławnym.
Rosnące jak grzyby po deszczu nowe cerkwie i ośrodki kościelne nie są efektem nadzwyczajnego przebudzenia religijnego, a wynikiem sponsorowanego przez państwo projektu ekspansji.
Owszem, powstają nowe monastery, są ludzie przywiązani do prawosławia, do którego oficjalnie przyznaje się nieco ponad połowa Rosjan, ale jeśli weźmie się pod uwagę współczynnik praktyk religijnych, Rosja niewiele różni się od zeświecczonych państw Europy Zachodniej.
Równoceśnie zdecydowanie różni się od Ukrainy czy innych krajów prawosławnego kręgu kulturowego jak Rumunia, czy Bułgaria, gdzie liczba praktykujących należy do najwyższych w Europie.
Po drugie, Ukraina przy wszystkich swoich trudnościach, także na płaszczyźnie relacji państwo-Kościół, jest krajem, w którym zagwarantowana jest wolność religijna, także w obszarze konkurujących ze sobą struktur cerkiewnych.
Zaostrzony konflikt w światowym prawosławiu
Do 2018 roku w Ukrainie istniały trzy główne struktury cerkiewne – Ukraińska Autonomiczna Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego na czele z metropolitą Onufrym, Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Kijowskiego patriarchy Filareta oraz najmniejsza, wywodząca się z porewolucyjnej emigracji, Autokefaliczna Cerkiew Prawosławna Ukrainy.
Pierwsza struktura, do której należało najwięcej Ukraińców, szczególnie we wschodniej części kraju, uznawana jest przez większość lokalnych Kościołów prawosławnych na świecie za jedyną kanoniczną Cerkiew Ukrainy. Struktura, ciesząca się daleko idącą autonomią, jest częścią Patriarchatu Moskiewskiego, a zatem uznającą zwierzchność patriarchy moskiewskiego. Zupełnie inny status posiada Cerkiew na Białorusi, która jest ręcznie sterowana z Moskwy i jest właściwie diecezją (eparchią) RCP.
W 2018 roku patriarcha Konstantynopola, wydając uroczysty dokument (tomos), uznał autokefalię (niezależność) i kanoniczność Cerkwi Patriarchatu Kijowskiego.
Zgodnie z ustaleniami, na czele nowej struktury stanął młody metropolita Epifaniusz, a nowa Cerkiew, która podobnie jak moskiewska, odwołuje się do dziedzictwa świętej Rusi Kijowskiej, wchłonęła trzecią wspomnianą Cerkiew. Po tych zmianach na terenie Ukrainy działają zasadniczo dwie struktury kościelne.
Nowa Cerkiew Prawosławna Ukrainy, której ojcem chrzestnym był prezydent Petro Poroszenko, stała się atrakcyjna dla wielu Ukraińców, chcących przeciąć pępowinę z Rosją. Napaść Rosji na Ukrainę przyspieszyła proces konsolidacji i niemała część Cerkwi podporządkowanej Moskwie, zdecydowała się przejść do Cerkwi Prawosławnej Ukrainy, którą oprócz Konstantynopola uznaje także Grecka Cerkiew Prawosławna, Cerkiew na Cyprze oraz Patriarchat Aleksandryjski.
Tomos dla Ukrainy zaostrzył konflikt w światowym prawosławiu, a po stronie Rosji stanęła również Polska Autokefaliczna Cerkiew Prawosławna, której droga do autokefalii rozpoczęła się niespełna sto lat temu w Konstantynopolu. Po II wojnie światowej polska Cerkiew zrzekła się autokefalii, aby przyjąć ją znowu, tym razem od Moskwy. Do dziś historycy spierają się, czy wymyślona przez stalinowski reżim moskiewska autokefalia dla Polski w ogóle spełnia wymogi kanoniczności.
Zresztą, jednym z powodów ataku Putina na Ukrainę – obok "denazyfikacji i demilitaryzacji" – było pragnienie niesienia "prawdziwej wolności religijnej", a faktycznie prześladowanie i likwidacja Cerkwi Prawosławnej w Ukrainie – przykłady na to Moskwa dała na okupowanym Krymie i w Donbasie.
Moskwa przekonuje, że Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego jest prześladowana, jednak ta sama Cerkiew ustami metropolity Onufrego stanowczo potępiła rosyjską agresję na Ukrainę i wezwała wiernych i wojsko do obrony kraju. Onufry stał się celem ataku rosyjskich mediów, a liczba biskupów, którzy przestali wspominać imię Cyryla w liturgii rośnie.
Postronnym obserwatorom decyzja ta może wydawać się czymś nieistotnym, jednak w świecie prawosławnym to jedna z najpoważniejszych "broni kanonicznych", a w obecnej sytuacji narzędzie niebagatelne.
W samej Ukraińskiej Cerkwi Patriarchatu Moskiewskiego coraz donośniejsze są głosy, aby zerwać więzi z Moskwą, uzyskać autokefalię, albo połączyć się z Cerkwią Prawosławną Ukrainy, ale obecnie wydaje się to mało prawdopodobne, gdyż kanonicznie należałoby na to uzyskać zgodę… Moskwy. A ta nie chce o tym słyszeć, gdyż wraz z odłączeniem się podporządkowanym jej strukturom na Ukrainie, RCP przestałaby być największą Cerkwią na świecie, a ideologiczne ambicje tudzież roszczenia związane z ideą świętej Rusi, rozsypałyby się jak domek z kart.
Nie zmienia to postaci rzeczy, że wraz z atakiem na Ukrainę, właśnie na polu cerkiewnym Moskwa strzeliła sobie w kolano.
Nie dość, że większość zniszczonych przez rosyjskich siepaczy budynków sakralnych w Ukrainie to cerkwie Patriarchatu Moskiewskiego, co bynajmniej nie zachęca do pozostania w Cerkwi uznającej władzę Cyryla, to i budowana z mozołem przez metropolitę Onufrego pozycja jedynej kanonicznej Cerkwi jest zagrożona.
Bo jak tu wytłumaczyć prawosławnym Ukraińcom, aby pozostali w Kościele, który uznaje zwierzchnictwo duchowe człowieka, błogosławiącego armię mordującej codziennie kobiety i dzieci, serwując przy tym religijne uzasadnienie dla barbarzyńskiej agresji?
Rosyjski "eksport" prawosławia
Zachowanie Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej na międzynarodowej arenie kościelnej jest dokładnym odbiciem działań rosyjskich służb specjalnych. Moskwa odegrała się na Konstantynopolu i Aleksandrii za tomos dla Ukrainy, wkraczając wraz z rosyjskim przemysłem i rublami na kanoniczny teren Patriarchatu Aleksandryjskiego, obejmującego całą Afrykę.
Patriarcha Aleksandrii Teodor II, noszący m.in. tytuł Papieża, Sędzi Świata i Trzynastego Apostoła, boryka się z wrogimi działaniami rosyjskiej Cerkwi.
Ta przeciąga na swoją stronę pojedyncze parafie i kapłanów, argumentując, że skoro Aleksandria uznała "niekanoniczną" autokefalię Ukrainy, to sama popadła w schizmę i opuściła kanoniczne prawosławie, stąd też Rosyjska Cerkiew Prawosławna – z duszpasterską troską oczywiście – gotowa jest odpowiedzieć na rozpaczliwe apele i prośby objęcia wiernych swoją kanoniczną opieką.
Tym sposobem, i tak już złożony i groźny konflikt, eskaluje, a Moskwa eksportuje nie tylko ropę i gaz, ale także swoją wersję prawosławia usprawiedliwiającego, a w najlepszym razie przemilczającego mord na ludności cywilnej.
Nie dziwią zatem słowa zwierzchnika Cerkwi Prawosławnej w Ukrainie metropolity Epifaniusza, który widzi wyraźne podobieństwa między tym, co robi Cerkiew Cyryla, a czasami nazizmu, przeciwko któremu czysto teoretycznie występuje Putin.
Zresztą, Epifaniusz – numer 5 na liście do likwidacji przez rosyjskich terrorystów – nie jest w tym osamotniony. W podobnych słowach głos zabiera arcybiskup większy Kijowa, zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego Światosław Szewczuk.
Cerkiew grekokatolicka jest największym Kościołem wschodnim, uznającym prymat Biskupa Rzymu, i należy do niej co dziesiąty Ukrainiec. Abp Szewczuk – podobnie jak prezydent Zełenski – codziennie nagrywa przemówienia do wiernych swojego Kościoła i wskazuje na bestialską logikę rosyjskiego agresora.
Kościół greckokatolicki jest solą w oku nie tylko Cyryla, a rosnąca siła tego wyznania w Ukrainie (szczególnie zachodniej) jest jednym z powodów, dla których Moskwa mówi o poważnych przeszkodach w dialogu z Kościołem rzymskokatolickim.
Patriarcha Cyryl parkuje swoje "czołgi" również w światowym ruchu ekumenicznym, który nie radzi sobie z wyzwaniem wojny. Oczywiście, nie brakuje głosów oburzenia, potępienia, czy modlitwy o pokój, ale wszystkie te reakcje, nawet jeśli nazwą po imieniu agresora i apelują do Cyryla o powstrzymanie rozlewu krwi lub wpłynięcie na Kreml, przypominają bardziej troskę o dobrostan gwałciciela niż ofiary.
Gdy metropolita fińskiej Cerkwi prawosławnej Leon apeluje do Cyryla o to, aby się przebudził i położył kres przemocy, to jakkolwiek takie apele są godne uznania, są jednocześnie naiwne, gdyż sugerują jakoby RCP kierowała się czymś innym, niż agenda polityczna Federacji Rosyjskiej.
Nie ma cienia wątpliwości, że agresja Rosji na Ukrainę cieszy się wsparciem i poparciem władz Cerkwi i większości wiernych, nawet jeśli tu i ówdzie (szczególnie na emigracji) pojawiają się mniej lub bardziej intensywne głosy sprzeciwu.
Usunąć Moskwę ze Światowej Rady Kościołów
Moskwa, która od zawsze była krytycznie nastawiona do ruchu ekumenicznego, jest wciąż członkiem Światowej Rady Kościołów (ŚRK), największej organizacji ekumenicznej zrzeszającej 350 Kościołów tradycji prawosławnej, protestanckiej, anglikańskiej czy starokatolickiej (Kościół rzymskokatolicki nie należy do tych struktur).
We wrześniu ŚRK spotyka się na Zgromadzeniu Ogólnym w Karlsruhe (Niemcy). Ma się tak pojawić duża delegacja Patriarchatu Moskiewskiego, na czele z metropolitą Hilarionem, odpowiedzialnym za stosunki zagraniczne rosyjskiej Cerkwi.
Z delegacji zostali oczywiście wycięci Ukraińcy, a Patriarchat Moskiewski usprawiedliwiający "specjalną operację wojskową", otrzyma dodatkową platformę serwowania rządowej propagandy i ruskiego miru.
Są inicjatywy, apelujące o usunięcie Moskwy z ŚRK, ale na razie większych działań w tej sprawie nie widać i to w obawie przed liczbami.
Jedyny znaczący głos padł ze strony emerytowanego (anglikańskiego) abpa Canterbury Lorda Rowana Williamsa, światowej sławy specjalisty od teologii prawosławnej, który apeluje o usunięcie RCP z ŚRK.
Rosyjska Cerkiew jest teoretycznie największym Kościołem członkowskim ŚRK, ale od lat dystansującym się od jej działań i praktycznie niewłączającym się w jego misję. Warto dodać, że w czasach, gdy w Afryce Południowej królował apartheid, ŚRK zdobyła się na stanowcze kroki, wykluczając ze swojego grona kilka białych Kościołów protestanckich, uzasadniających biblijnie rasizm i politykę apartheidu, ale to było dawno, a Kościoły te – stosunkowo niewielkie – nie miały większego przełożenia na globalne chrześcijaństwo.
Nieco inaczej jest z rosyjskim prawosławiem, którego ekspansja jest znacząca, nawet jeśli nie idą za tym bezwzględne liczby, a głównie ruble i wsparcie Kremla.
Wielokrotnie i na różne sposoby przedstawiciele Zachodu – w tym papież Franciszek czy anglikański prymas abp Canterbury Justin Welby – podejmowali próby dialogu z Cyrylem. Robili to, jakby zupełnie nie dostrzegali, że oprócz cerkiewnego hierarchy mają do czynienia z wyszkolonym agentem dawnej KGB, której funkcjonariuszem był przecież Władimir Putin.
Niszczenie wiarygodności chrześcijaństwa
Chrześcijaństwo zachodnie przejawia wobec prawosławia, szczególnie rosyjskiego, niepokojąco romantyczną słabość i wyrozumiałość, które w imię "utrzymywania kanałów dyskusji" pozwalają Moskwie na manipulowanie i paraliżowanie światowych relacji ekumenicznych, dokonując przy tym rzeczy niebywale destrukcyjnej dla wszystkich wyznawców Chrystusa – niszczy wiarygodność chrześcijaństwa jako takiego i to na wielu płaszczyznach.
Bo czym różni się niechęć do jasnego i zdecydowanego stanięcia w prawdzie i nazwania zbrodniarzy i jego akolitów po imieniu od wstrzemięźliwości i kolaboracji tylu Kościołów i chrześcijan, gdy w mrocznych czasach III Rzeszy, Niemcy mordujący Żydów i innych nie Aryjczyków szli przez Stary Kontynent pod hasłem "Gott mit uns" ("Bóg z nami"), wykoślawiając słowa apostoła Pawła (Żyda, przecież!) skierowane do prześladowanych chrześcijan w Rzymie?
Moskwa celowo i przy pełnej świadomości zachodnich dialogistów wykorzystuje "wyrozumiałość", wręcz chorobliwe uzależnienie wielu zagranicznych ekumenistów od "różnicowania postaw", aby wypromować "rosyjski punkt" widzenia i wyłudzić zrozumienie dla nierozumianej Rosji.
Podczas gdy patriarchat Moskwy domaga się na arenie międzynarodowej "obiektywnej platformy do dyskusji’, sama tę dyskusję na swoich terenach przy pomocy bezpieki i gospodarczo-politycznych wpływów knebluje.
Wykorzystuje do tego słabość partnerów zachwyconych nierzadko rosyjską duchowością, stanowczością i obroną tzw. wartości chrześcijańskich i wpływami Cerkwi w społeczeństwie.
Przy okazji wartości – także ten aspekt jest istotnym czynnikiem w propagandzie Patriarchatu Moskiewskiego i innych sprzyjających mu struktur.
Pod płaszczykiem obrony rodziny przed domniemanym zagrożeniem ze strony LGBT+ i genderyzmu, Moskwa przekonuje, że jej stanowisko w wielu sprawach pokrywa się z tradycyjnym nauczaniem Kościoła rzymskokatolickiego i konserwatywnych protestantów. Nie dziwi zatem fakt, że także wśród skrajnie konserwatywnych katolików i protestantów nie brakuje takich, którzy – nawet jeśli nie popierają agresji Rosji – to wykazują "wiele zrozumienia" dla obaw i interesów Rosji oraz duchowej agendy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, stawiając ją niejako w opozycji do zachodnich miękiszonów.
Historia oceni papieża Franciszka
Dyplomatyczna gra prowadzona przez Watykan, w tym szczególnie milczenie papieża Franciszka, ukrywającego się za symbolami (wizyta w rosyjskiej ambasadzie, całowanie ukraińskiej flagi), niesie ze sobą niebezpieczeństwo legitymizacji struktur, które sakralizują to, co demoniczne: mordowanie ludzi.
Przyjdzie czas, że podobnie – jak to było i jest w przypadku papieża Piusa XII – historycy przyjrzą się zaangażowaniu papieża Franciszka w brutalnej wojnie na początku XXI wieku.
Pojawiające się wyjaśnienia, dotyczące "kościelnej tradycji" czy "budowania mostów" są - szczególnie w odniesieniu do tego papieża, dość liberalnie postępującego z kościelnymi konwenansami - mało przekonujące.
Bez względu na to, jak historia oceni dyplomację watykańską, pewne jest, że o ile w wymiarze humanitarnym wielu chrześcijan zdaje egzamin z ewangelicznych postaw, zresztą nie tylko chrześcijanie, ale i ludzie niewierzący, o tyle działania Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i jej mocodawców nie pozostawiają wątpliwości.
Widać, że chrześcijaństwo nie do końca wyciągnęło wnioski z tragedii II wojny światowej i wciąż tkwi w mrokach Wielkiego Piątku, na razie bez wyraźnej perspektywy Wielkiej Nocy, triumfu życia nad śmiercią.