Günter Grass. Autorytet kłopotliwy
Günter Grass znów w centrum zaciekłego sporu. Gdański festiwal z okazji 80. urodzin pisarza (4–6 października) wpisał się w polską kampanię wyborczą. Kwestią polityczną okazało się samo zorganizowanie imprezy i wydatkowanie na nią publicznych pieniędzy. Przeciwni jej politycy PiS demonstracyjnie odmówili uczestnictwa w jubileuszu pisarza. Przedmiotem kontrowersji jest oczywiście ujawniony przed rokiem epizod służby Grassa w szeregach Waffen SS. Lokalna awantura to dobry pretekst, by przyjrzeć się, jak "sprawa Grassa" wygląda dziś z perspektywy niemieckiej.
08.10.2007 14:37
Mogłoby się wydawać, że obchody 80. rocznicy urodzin Güntera Grassa (16 października) przebiegać będą w Niemczech według znanego schematu. Bliscy i znajomi noblisty spotkają się – jak w ubiegłych latach – w Getyndze, zaproszeni przez wydawnictwo Steidl. W publicznej telewizji będzie można zobaczyć film dokumentalny pokazujący Grassa w roli twórcy i osoby prywatnej – jakżeby inaczej, skoro największy żyjący pisarz niemiecki obchodzi taki jubileusz? A więc wszystko jak dawniej? Niezupełnie.
Odkąd w ubiegłym roku Günter Grass zaszokował opinię publiczną spóźnionym wyznaniem o swoim członkostwie w Waffen SS, kolejnym wystąpieniom noblisty towarzyszy często zażenowanie. Tak było przed dwoma miesiącami, kiedy promował swój nowy tom poezji zatytułowany „Dummer August” (tytuł może oznaczać „głupi sierpień”, co byłoby aluzją do zeszłego roku, kiedy wybuchła afera z SS, albo też „głupi August”, czyli cyrkowy clown).
Wymowa zebranych w nim wierszy jest jednoznaczna: padłem ofiarą medialnej nagonki, nie mam sobie nic do zarzucenia, odczepcie się ode mnie. Trudno o większą hucpę, zżymali się recenzenci. Przecież pisarz, który z rozrachunku z narodowym socjalizmem uczynił główny wątek swojego pisarstwa i działalności publicznej, przez pół wieku nie zdobył się na wyjawienie całej prawdy o własnej biografii. Wprawdzie do ukrycia nie miał nic szczególnego – do elitarnej dywizji SS trafił jako gołowąs, w walkach nie miał okazji brać udziału. W dodatku o swojej fascynacji nazizmem mówił i pisał wielokrotnie, nie bez racji uznając siebie i swoich rówieśników za ofiary uwiedzione przez starsze roczniki. (To właśnie owym uwiedzeniem i młodzieńczym konformizmem tłumaczy Grass swoją wczesną biografię we wspomnieniowej książce „Przy obieraniu cebuli”, która właśnie ukazała się po polsku). Ale kontrast między rygoryzmem moralnym, z jakim nieustannie piętnował zakłamanie innych, a jego własną niedoskonałością w tym względzie ściągnął na
niego gromy. Grass jest skończony jako autorytet moralny – orzekły chórem zastępy krytyków.
Oddzielić Grassa pisarza od Grassa moralisty i zaangażowanego politycznie obywatela to zadanie karkołomne. Niemal wszystkie jego książki mają wymowę polityczną, niektóre zaś, jak „Z dziennika ślimaka”, „Płody umysłu, czyli Niemcy wymierają” albo „Rozległe pole”, są po prostu kryptomanifestami politycznymi ubranymi w literacką formę. Jego najobszerniejsza biografia pióra Michaela Jürgsa nosi wręcz tytuł „Obywatel Grass”, tak jakby publiczna działalność miała w jego przypadku większe znaczenie niż pisarskie dokonania. Sam Grass zawsze mówił, że jego powołaniem jest „mieszanie się” do dyskusji publicznych i pisanie „na przekór upływającemu czasowi”. Złośliwi zaś twierdzili, że Nagroda Nobla, podobnie jak w przypadku Daria Fo, została mu przyznana właśnie za postawę obywatelską, a nie za niezbyt imponujące (poza „Blaszanym bębenkiem”, rzecz jasna) książki. Jeśli więc Grass jako osoba publiczna miałby dzisiaj być upadłym aniołem, to co pozostaje? Czy Niemcy bezpowrotnie stracili wielki autorytet będący punktem
odniesienia dla całych pokoleń?
Ubiegłoroczny sąd nad Grassem, który odbył się po ujawnieniu zaskakującego „posłowia” do jego biografii, robi osobliwe wrażenie. O degrengoladzie moralnej wyroczni najgłośniej mówili wówczas ci, którzy od lat i tak najchętniej utopiliby Grassa w łyżce wody. Ci natomiast, którzy darzyli go szacunkiem i uwielbieniem, stanęli za nim murem, dowodząc, że jego dorobek i pozycja nie doznały uszczerbku. Można odnieść wrażenie, że większość uczestników sporu o Grassa w istocie weszła w swoje tradycyjne role. Zmienił się tylko pretekst do zażartego boju – tym razem była nim sama osoba niepokornego intelektualisty, a nie jeden z rozlicznych wywołanych przez niego tematów. Próba dyskredytacji Güntera Grassa nie była więc niczym nowym, choć tym razem w arsenale krytyków znalazł się argument najcięższego kalibru (członkostwo w SS to w Niemczech nadal nie przelewki). Wpisywała się ona w istocie w cały szereg awantur, afer i polemik, w których Grass był centralną postacią.
Tak było, kiedy oponował przeciwko zjednoczeniu Niemiec i argumentował, że podział jest „karą za Auschwitz”. Albo kiedy proponował zamienić kościół na meczet w geście tolerancji wobec wyznających islam współobywateli. W latach 60. toczył spory z konserwatystami, pytając prowokacyjnie, czy emigrant (Willy Brandt) może zostać kanclerzem Niemiec, piętnował chadeckiego kanclerza Kiesingera za nazistowską przeszłość i wspierał budzącą kontrowersję nową politykę wschodnią Brandta. Oburzenie wzbudzały jego tyrady przeciwko kapitalizmowi i zaciekła krytyka rządu federalnego za ograniczanie prawa do azylu. Grass polaryzował opinię publiczną bardziej niż ktokolwiek inny. Irytował także swoim zadufaniem. Bo Grass nieustannie upomina, przestrzega, wieszczy i potępia. W czasie niedawnej podróży po Jemenie wybrał się z grupą turystów na wycieczkę na odległą i dziką wyspę Sokotra na Oceanie Indyjskim. Na pytanie wszędobylskich dziennikarzy: „Co myśli pan o Sokotrze?”, odpowiedź znalazł natychmiast: „Na tej nienaruszonej
wyspie należy rozwijać łagodną i bliską naturze turystykę, nie wolno wystawić jej na łup turystyki masowej!”. To typowe. Grass nigdy nie mówi, że nie wie lub nie ma zdania.
Jednak to właśnie z tych powodów wizerunek Grassa jako moralnej wyroczni w społeczeństwie niemieckim jest mitem. Grass nie był nigdy niemieckim Władysławem Bartoszewskim, Janem Nowakiem-Jeziorańskim. Czy można sobie wyobrazić nazwanie któregoś z wymienionych „mistrzem banału”? Albo rozerwanie ich książek na strzępki na okładce poczytnego magazynu przez wybitnego krytyka (zrobił to Marcel Reich-Ranicki w „Spieglu” z powieścią „Rozległe pole”)? Grass nigdy nie zdobył uznania „ponad podziałami”, od zawsze stał w ogniu kryty-ki. Trzymając się porównania z Polską, jego odbiór publiczny bliższy byłby raczej temu, z jakim w demokratycznej Polsce spotykał się Adam Michnik – przez jednych uważany za intelektualnego przewodnika, przez innych potępiany za intelektualną ekstrawagancję. Nie zmieniła tego nawet Nagroda Nobla w 1999 roku. „To, jak Niemcy zareagowały na to zaszczytne wyróżnienie dla Güntera Grassa, jest czymś dziwnym. Narzekania w prasie i na salonach zdradzały dwie rzeczy: brak radości oraz chęć
przedstawienia Grassa jako człowieka wczorajszego – dostał swojego Nobla, to może wreszcie zamilknąć” – pisał ówczesny redaktor naczelny tygodnika „Die Zeit” Roger de Weck.
To trochę zastanawiające, zważywszy że niezależnie od swojej kontrowersyjnej natury i niewyparzonego języka (a może dzięki nim?) Grass odegrał ogromnie ważną rolę w kształtowaniu zachodnioniemieckiej kultury politycznej lat 70. i 80. Ani intelektualny i literacki rozrachunek z przeszłością nazistowską nie jest do opowiedzenia bez Grassowskiego rozdziału, ani też – co niezwykle ważne dla nas – dzieje pojednania z Polską i polityki wschodniej w ogóle.
Grass był wielką figurą lewicowo-liberalnego zwrotu, jaki dokonał się w RFN na przestrzeni ostatnich 40 lat. Po-litycznie zwrot ten firmowała partia socjaldemokratyczna SPD, której Grass był długoletnim zwolennikiem, a potem członkiem, i której legendarnego przywódcę Willy’ego Brandta wspierał, jeżdżąc na wyborcze wiece i pisząc mu przemówienia. Ale to pokazuje również jego polityczne uwikłanie i jednoznacznie lewicowe poglądy, które nigdy nie pozwoliły mu znaleźć zrozumienia i szacunku w środowiskach bliższych konserwatyzmowi albo też niepodzielających jego pełnego poparcia dla lewicy.
Można więc powiedzieć, że Grass był zawsze bohaterem i autorytetem pokoleniowym – symbolem wartości, z którymi utożsamiała się przede wszystkim osławiona generacja ’68. A także reprezentantem nieco starszego od nich pokolenia (urodzonych w latach 1927–1929), które jeszcze pamiętało wojnę i pamięć o niemieckiej winie uczyniło mottem swojego politycznego zaangażowania. Dlatego, jeśli zapytać dziś niemieckich 30- lub 40-latków o autorytet Güntera Grassa, to większość z nich nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Nie dlatego, że jako 17-latek był w Waffen SS. Przede wszystkim dlatego, że to zupełnie inna bajka.
Dwójka pisarzy średniego pokolenia Michael Kumpfmüller i Eva Menasse opublikowała w reakcji na „aferę Grassa” list wzywający do położenia wreszcie kresu gerontokracji, czyli niekończącym się sporom 70- i 80-latków o ich uwikłania w okresie drugiej wojny światowej, o sprawy, które dzisiaj nie mają już żadnego znaczenia. To symptomatyczne – to nie rzekoma wina Grassa za przemilczenie epizodu własnej biografii jest przedmiotem irytacji, lecz to, że znowu „dziadkowie” zaprzątają uwagę własnymi osobami i tylko ich interesującymi problemami. Tak było już dziewięć lat temu, kiedy inny wielki pisarz Martin Walser (rocznik 1928) w głośnym przemówieniu sprzeciwiał się nadmiernej obecności Holocaustu w mediach i ciągłemu przypominaniu Niemcom o ich historycznej hańbie. Średnia wieku uczestników gorącej debaty, którą wywołał, bliska była wiekowi emerytalnemu. Nie ulega wątpliwości, że w sporze o Grassa, który ze zmiennym natężeniem będzie toczył się dalej, chodzi bardziej o aspekt intelektualno-pokoleniowy niż o
destrukcję ogólnonarodowego autorytetu, jakim nigdy w istocie nie był. W dzisiejszych debatach niemieckich coraz rzadziej porusza się tematy, które dla Grassa i jego generacji miały znaczenie fundamentalne. Przede wszystkim dotyczy to tak istotnej dla nich sprawy pamięci o przeszłości i niemieckiej odpowiedzialności za nią. Dla Grassa była to kwestia stricte polityczna, a jej obecność w jego publicznych wypowiedziach i twórczości niemal namacalna. Lekcja wyciągnięta z doświadczenia historycznego miała być źródłem politycznego myślenia i działania. To za to należy mu się, także w Polsce, ogromny szacunek i uznanie. Ale dla młodszych pokoleń Niemców to już przeszłość. Są dumni z tego, co dokonało się w ostatnim półwieczu, i czują się normalnym narodem. Im Grass nie ma wiele do powiedzenia.
Dobrze pokazuje to historia opublikowanej przed kilkoma laty książki „Idąc rakiem”, w której mierzy się z problemem wypędzenia Niemców. Grass przedstawiał podjęcie tego tematu jako przełamanie wieloletniego tabu, a publikację książki jako próbę zapobieżenia sytuacji, w której zajmowanie się problemem wypędzenia stałoby się domeną skrajnych nacjonalistów. W istocie przełamał jednak tylko tabu własnego pokolenia, które miało rzeczywiście problem z pisaniem o cierpieniach Niemców w czasie wojny. Z kolei młodzi, którzy piszą dziś o tym książki, mają zupełnie inną motywację – nie polityczną i zbiorową, lecz indywidualną. Odkrywają historię swoich rodzin, ciekawią ich zmagania jednostek z losem. Nie myślą o tym, jakie będą polityczne konsekwencje ich powieści i filmów. Ich podejście i zainteresowania Grassa zupełnie się mijają, choć dotyczą niby tego samego.
Ale spór o przywództwo duchowe w „republice berlińskiej” dotyczy także lewicowo-liberalnego modelu kultury politycznej i dziedzictwa pokolenia ’68. Dzisiaj znajdują się one coraz bardziej pod ostrzałem, a w natarciu na ten system wartości rej wodzą intelektualiści urodzeni na przełomie lat 50. i 60. Propagatorzy „nowego konserwatyzmu” głoszą hasła odnowy wartości mieszczańskich, stawiają na rodzinę, kapitalizm, wiarę, tradycję i patriotyzm. Kto, jeśli nie Grass, najlepiej symbolizuje to wszystko, przeciwko czemu się zwracają? Dlatego spór o Grassa jest także jedną z aren tej pokoleniowej dyskusji. Uderzając w niego, dyskredytuje się w istocie ikonę pokolenia, którego spuścizna budzi sprzeciw.
W całym tym tumulcie wokół Güntera Grassa, w dużej mierze przez niego samego zresztą zawinionym, ginie czasem to, co w jego twórczości najcenniejsze: „swawolne czarne bajeczki, [które] portretują zapomnianą twarz historii” (cytat z uzasadnienia Nagrody Nobla), pochwała konsekwencji i umiarkowania, szacunek dla innych narodów i kultur, swoista niedzisiejszość. Doceni je w książkach Grassa nawet ten, kto autorytetu moralnego ani intelektualnego w nim nie widzi.
Piotr Buras