Grzegorz Wysocki: Żyliśmy w czasach, w których Marian Kowalski wybornie znał się na teatrze
„Żyliśmy w czasach, w których Adam Michnik wybornie znał się na poezji" – pisał Marcin Świetlicki w słynnym „Wierszu dla Zbigniewa Herberta (dedykowanym Wisławie Szymborskiej)". Dzisiaj już wiemy, że nie była to wcale taka zła epoka, skoro kilkanaście lat później okazuje się, że żyjemy w czasach, w których krytykiem teatralnym zostaje Marian Kowalski, a rzesza prawicowych polityków i publicystów – oczywiście, bez oglądania spektaklu – recenzuje w najlepsze „Klątwę” w reżyserii Olivera Frjicia, nawołuje do bojkotu i karania winnych oraz, oczywiście, zdjęcia sztuki z afisza.
23.02.2017 | aktual.: 24.02.2017 04:57
„Ucho Prezesa” i inne przykłady satyry politycznej naprawdę straciły rację bytu. Każdy kolejny dzień konfrontuje nas z tak ogromną liczbą absurdów, wpadek i głupot, że twórcy kabaretów przypominają raczej nieudolnych kopistów, bezradnych komentatorów rozpędzonej rzeczywistości. Marian Kowalski, ów arcy-Polak, perorujący na temat kobiet lekkich obyczajów czy – jak woli sam zainteresowany – kur..w? Cóż, taka fantazja mogłaby się jeszcze zrodzić w głowach naszych zawodowych rozśmieszaczy. Ale Marian Kowalski, umięśniony intelektualista znany z pozowania do zdjęć na tle swego akwarium i zajmującej całą ścianę fototapety z imitacją regałów pełnych książek, jako omnipotentny krytyk teatralny? Nie, w tym momencie wymiękają nawet najtęższe z najbardziej ekstrawaganckich umysłów kabareciarzy polskich.
„Niby postęp, niby lepiej, niby łatwiej, a kiedyś, żeby k…wę zobaczyć, to wystarczyło wyjść na ulicę po zmroku. A teraz żeby k…wę zobaczyć, to trzeba kupić bilet i pójść do teatru” – ubolewa Marian Kowalski w czasie jednej z debat telewizyjnych. Najbardziej polski z polskich kandydatów na urząd Prezydenta RP próbował również pojąć „kto mądry pójdzie do teatru te k…wy oglądać?” i na tak podchwytliwe postawione pytanie retoryczne, natychmiast udzielił rzeczowej odpowiedzi: „Przecież to trzeba być psychicznie chorym. Albo zboczonym”.
„K..wy w teatrze”. „Zboczeni”. „Chorzy psychicznie”. Ha ha ha. Wszyscy możemy się pośmiać, jak to pan Marian wygaduje, co ślina na język przyniesie, w temacie kontrowersyjnej „Klątwy”. Szkoda tylko, że sprawa jest poważna – Marian Kowalski jako krytyk teatralny to część szerszego, coraz powszechniejszego i w gruncie rzeczy bardzo niebezpiecznego, zjawiska pt. „nie mam pojęcia, o czym mówię, więc się wypowiem”.
Jest oczywiście czymś przerażająco pięknym (dobór epitetów nieprzypadkowy) fakt, że „cała Polska” interesuje się nagle repertuarem Teatru Powszechnego, twórczością Olivera Frjicia i tym, w jaki sposób ekscentryczny Chorwat potraktował dramat Stanisława Wyspiańskiego. Cieszy niezmiernie, że telewizja publiczna, telewizje prywatne, portale internetowe, a nawet serwisy plotkarskie i magazyny kolorowe, rozpisują się na „kompletnie nieklikalny” temat. Szkoda tylko, że nie o rzeczową debatę teatrologów i krytyków teatralnych tutaj chodzi, ale o kolejną odsłonę rytualnej wojny polsko-polskiej, w której fakty, a już zwłaszcza fakt obejrzenia samego spektaklu, nie ma żadnego znaczenia.
„Ale czy oglądał pan spektakl, na temat którego się właśnie wypowiada?” – tego rodzaju heretyckie pytania nie mają żadnego sensu w dzisiejszej polityczno-medialnej rzeczywistości. Gdyby Piotrowi Zarembie czy Piotrowi Semce zadać tak bezczelne pytanie, ich odpowiedź powinna – zgodnie z prawdą – brzmieć: „A co by to zmieniło?”. Obejrzenie sztuki przez kard. Dziwisza, Pawła Kukiza oraz, last but not least, Mariana Kowalskiego również nie wpłynęłoby na ich wyrażoną na wstępie ocenę.
I w drugą stronę, gdyż, niestety, nie mniej żenujący są wszelkiej maści „bezbożnicy” i „lewacy”, którzy, dzięki reakcjom wstrząśniętych konserwatystów i katolików, z góry wiedzą, że oto mamy do czynienia z arcydziełem, którego „plebs nie ogarnia”. A im bardziej „katole” i „prawaki” wściekli, tym zachwyt przeciwnego obozu większy. Wydaje się to nie mniej prymitywne niż efekciarskie świętokradztwa ze spektaklu Frjicia, na których temat rozpisują się prawi recenzenci. Oczywiście, gdzieś tam również mnie kusi ślepe dołączenie do jednej z tych grup, ale jednocześnie w tyle głowy kołacze myśl, że byłoby to równoznaczne z przypięciem sobie na piersi medalu Teatralnego Leminga. Byle w tłumie, byle nie wychylać się poza stado, byle do przodu. Bo na wojence fajnie jest.
I teraz najważniejsze. Odpowiadam na pytanie, które uważam w kontekście „dyskusji” na temat (a raczej: wokół) „Klątwy” za fundamentalne: czy Grzegorz Wysocki oglądał spektakl, a jeśli nie, to jakim prawem się na jego temat wypowiada? Otóż, nie, Grzegorz Wysocki nie oglądał „Klątwy” i dopóki tego nie zrobi, nie zamierza się wypowiadać na jej temat. Nie będzie więc żadnego potępienia bluźnierczych praktyk ani oburzu w ciemno. I nie będzie żadnych radosnych uniesień, że „oto w końcu jest, w czasach politycznej stęchlizny i postępującego autorytaryzmu, sztuka prawdziwie bluźniercza, antypolska i antyklerykalna, na którą my, ofiary pisizmu i biskupiego totalizmu, tak bardzo czekaliśmy!”.
Ale zdaje się, że mam prawo przypomnieć sobie samemu i wszystkim stronom sporu prawdę tyleż podstawową, co nieoczywistą: zanim ocenisz dzieło sztuki, spróbuj je obejrzeć. Nawet jeżeli nazywasz się Marian Kowalski, książki widziałeś tylko na fototapecie, a krytykiem teatralnym postanowiłeś zostać wczoraj wieczorem.
Grzegorz Wysocki, WP Opinie
Grzegorz Wysocki - szef WP Opinie. Wcześniej m.in. wydawca strony głównej portalu oraz redaktor działu Książki WP. Dziennikarz, krytyk literacki, były felietonista "Dwutygodnika". Publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Dużym Formacie", "Tygodniku Powszechnym", "Polityce" i "Książkach". Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim.