PublicystykaGrzegorz Wysocki: Lech Kaczyński jak Chrystus, żałoba jak cyrk. Pierwsze dni lewicy po 10 kwietnia

Grzegorz Wysocki: Lech Kaczyński jak Chrystus, żałoba jak cyrk. Pierwsze dni lewicy po 10 kwietnia

Co powinna zrobić lewica – czy szerzej: nie-prawica – z katastrofą smoleńską? Zignorować i przemilczeć, wyszydzić i obśmiać, a może podejść do sprawy z pełną powagą, konkurencyjną wobec patosu tak charakterystycznego dla "wrogiego" obozu? Nawet na siłę szukać sensu w bezsensie, przynajmniej próbować zrozumieć tych, którzy taką potrzebę rzeczywiście odczuwali czy raczej poszukiwanie sensu zaliczać do zachowań z gruntu irracjonalnych i śmiesznych?

Grzegorz Wysocki: Lech Kaczyński jak Chrystus, żałoba jak cyrk. Pierwsze dni lewicy po 10 kwietnia
Źródło zdjęć: © East News
Grzegorz Wysocki

By sprawdzić, co w pierwszych dniach po 10 kwietnia 2001 roku pisali lewicowi intelektualiści, publicyści i pisarze i czy dzisiaj, sześć lat później, można z tych tekstów wyciągnąć jakąś lekcję, warto przede wszystkim sięgnąć do tekstów zebranych w tomie "Żałoba" (Wyd. Krytyka Politycznej). Zbiór tych pisanych "na gorąco" komentarzy, artykułów, polemik i szkiców w mniejszym stopniu – wbrew intencjom wydawcy – jest kroniką pierwszych 10 dni po katastrofie smoleńskiej, a w większym – mniej lub bardziej zamierzoną – próbą zmierzenia się lewicowych intelektualistów, polityków i dziennikarzy z tematem, z którym, zwłaszcza po samej tragedii, nikt mierzyć się nie chciał ani nie umiał.

Strach przed zbiorowymi emocjami

Redaktorzy "Krytyki Politycznej" już w pierwszych dniach po 10 kwietnia wyszli jednak z słusznego (i dość patetycznego, jak większość deklaracji z tamtego czasu) założenia, że "idee demokracji, wolnego słowa i krytycznego myślenia" należy wcielać w życie "nie tylko w okresie politycznej codzienności, ale także, a może przede wszystkim, w tych chwilach szczególnych, gdy dochodzi do wielkiej tragedii i wielkich zbiorowych emocji". W efekcie otrzymaliśmy zbiór tekstów, który z każdą kolejną stroną – a więc z każdym kolejnym dniem po katastrofie – w coraz mniejszym stopniu jest "pamiątką wspólnego przeżywania tragedii i żałoby", a coraz bardziej staje się rozprawą z różnymi formami polskości, katalogiem lewicowych i prawicowych lęków, fobii, resentymentów i traum, refleksją nad zbiorowymi uniesieniami oraz mocną polemiką z jedyną obowiązującą – zwłaszcza na początku – narracją polityczną.

Pierwsze teksty opublikowane przez lewicowych autorów po katastrofie niewiele się jeszcze różniły od innych wczesnych komentarzy i wspomnień publikowanych wtedy na różnych łamach. Również chronologia tekstów w "Żałobie" zdaje się więc potwierdzać powszechny charakter "niesamowitego zjednoczenia Polaków" tuż po 10 kwietnia (z jednym wyjątkiem, o którym niżej). I tak, Sławomir Sierakowski wspomina zmarłego Tomasza Mertę ("Idee wcielał w życie. Także w nasze życia"), a David Ost pisze o "sympatii Kaczyńskiego wobec maluczkich" i śmierci Anny Walentynowicz, "prawdziwie legendarnej postaci". Magdalena Środa we wspomnieniu Izabeli Jarugi-Nowackiej cytuje słowa ks. Twardowskiego o tym, byśmy spieszyli się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą, a Henryka Krzywonos w krótkim komentarzu o Lechu i Marii Kaczyńskich wyznaje, że 10 kwietnia 2010 roku jest najsmutniejszym dniem w jej życiu. Joanna Kluzik-Rostkowska – wciąż mówimy o łamach "Krytyki Politycznej"! – wspomina "bardzo ważne kobiety" z PiS-u, które zginęły w katastrofie, a Adam Ostolski żegna się z Grażyną Gęsicką.

Czytając dzisiaj te pierwsze teksty , można sobie przynajmniej w części zrekonstruować w głowie atmosferę pojednania tuż po 10 kwietnia, a jednocześnie – pamiętając o późniejszych wydarzeniach, wojnie polsko-polskiej i politycznym używaniu i zużywaniu Smoleńska przez wszystkie możliwe strony konfliktu – trudno w to wszystko dzisiaj uwierzyć. Michał Bilewicz, wspominając pierwsze dni po katastrofie, mówił o masach ludzi z kwiatami i zniczami pod siedzibą SLD na Powiślu. "Czy jesteśmy dziś w stanie wyobrazić sobie ludzi idących pod siedzibę SLD z powodu Smoleńska?" – pyta retorycznie Bilewicz siedem lat później. Pierwsze teksty lewicowych autorów dają o tej powszechnej – i bardzo krótkiej – żałobie pewne pojęcie, ale już na starcie na tym grupowym portrecie widzimy pierwsze rysy i pęknięcia.

Ofiary polityki śmierci

Mowa o "Polityce śmierci" Cezarego Michalskiego (12 kwietnia 2010, dzień trzeci), w którym publicysta uderza – zwłaszcza biorąc pod uwagę ówczesną atmosferę – mocno: "Szanuję ludzi, nie szanuję symbolu. […] Nie szanuję Katynia jako symbolu polityki historycznej, polityki śmierci". Michalski ostro przeciwstawia się metodzie politycznej zbudowanej na fascynacji śmiercią, wzajemnym szantażowaniu się i budowaniu "hierarchii ofiar" oraz używania pamięci historycznej jako "maczugi w polityce wewnętrznej i zewnętrznej". Publicysta przyznaje, że najbardziej żal mu tych "zakładników nie swojej doktryny", tj. tych ofiar katastrofy, które nie wyznawały "doktryny polityki historycznej, a jednak na jej ołtarzu zostali złożeni", a więc np. Izabeli Jarugi-Nowackiej, Tomasza Merty, załogi samolotu, BOR-owców.

Kolejnego dnia w felietonie "Katastrofa polityczna" jeszcze mocniej uderza Roman Kurkiewicz, lewicowy publicysta, ówczesny felietonista "Przekroju", który podkreśla, że może już czas, by zapytać wprost o to, czy katastrofa pod Smoleńskiem nie była "kolejną odsłoną z wielowiekowej historii głupoty polskiej". Kurkiewicz przewiduje, że zapewne już za chwilę pojawią się "wątki spisku, zamachu, podejrzeń" i – podobnie jak Michalski – twierdzi, że ofiary wypadku nie są przede wszystkim ofiarami wysłużonego samolotu, tajemniczej mgły czy fatalnego lotniska, ale polityki historycznej.

Tego samego dnia Tomasz Piątek w tekście "Cierplarnia" pisze, że efektem tego, co się stało nie jest Żałoba, lecz… Zagłoba Narodowa: "Oficjalnie tężejemy w łatwej, odruchowej, przetrenowanej od wieków pozie bólu i męczeństwa. Nieoficjalnie i podskórnie jednak nadal myślimy. Skoro myśleć oficjalnie nie wolno, myślimy półoficjalnie, rynsztokowo, szczurzo, ulicznie – intensywnie, ale prymitywnie i nietrzeźwo". Co ciekawe, jednocześnie w swoim wyznaniu publicysta broni prawa do wiary w spiskowe teorie: "zakładanie, że nigdy i nigdzie nie było żadnego spisku, jest równie szalone, jak zakładanie, że spisek jest zawsze i wszędzie".

Katastrofa absurdalna do kwadratu?

Ważnym wątkiem posmoleńskich tekstów lewicowych autorów jest ich reakcja i próba ustosunkowania się do poszukiwania sensu w czymś tak bezsensownym i absurdalnym jak losowa katastrofa. Zaczyna czwartego dnia Jakub Majmurek, który pisze o tym, że śmierć polityków we wraku płonącego samolotu jest "naprawdę absurdalna, nie świadczy sama przez się o niczym, poza swoim własnym nonsensem".

Ale radykalizmem w tępieniu poszukiwania sensu wszystkich autorów przebija chyba filozofka Małgorzata Kowalska artykułem "Przerwany poród sensu", gdzie czytamy: "Absurdalna do kwadratu była sama katastrofa. […] W podejmowanych tu i ówdzie próbach odkrycia w tym przypadku sensu – czy to zbrodniczego, czy opatrznościowego – można widzieć tylko rozpaczliwą reakcję na jego ewidentny brak. Zdarzyło się – po prostu, bez motywu i bez celu, po nic. Na przekór wszelkim projektom".

Innym istotnym wątkiem tekstów zebranych w "Żałobie" jest – kompletnie już dzisiaj zapomniany i nieaktualny – temat polsko-rosyjskiego pojednania i "niesamowitego ocieplenia stosunków polsko-rosyjskich". I dalej – wątek "drugiego Katynia", symbolicznego i mitotwórczego potencjału czy też obciążenia katastrofy smoleńskiej, narzucających się mimo woli skojarzeń i analogii. Nawet słynny politolog Ivan Krastev również już w pierwszych dniach po 10 kwietnia nie miał wątpliwości, że teorie spiskowe będą się mnożyć, tak wielka jest "symbolika tych śmierci": "Jeden z najostrzejszych krytyków Rosji i jego najzdolniejszy generał zginęli w tym samym miejscu, gdzie 70 lat wcześniej wymordowano elitę Polski. KGB czai się w narodowej wyobraźni Polaków i trudno będzie wyciszyć podobne podejrzenia".

Triumf śmierci, Kaczyński jak Chrystus

Za jeden z najważniejszych – i najmocniejszych – tekstów opublikowanych w pierwszych dniach po katastrofie można uznać chyba "Polski triumf Tanatosa", w którym Agata Bielik-Robson domaga się, by Polacy poddali się zbiorowej psychoanalizie. Szczególnie chodzi o to, by na kozetce położyć tych Polaków, którzy po 10 kwietnia dostali zastrzyk wyjątkowo złej i toksycznej energii: "Ten triumf Tanatosa, którym teraz upaja się polska prawica, wprost woła o psychoanalityczną interwencję". Bielik-Robson twierdzi, że po kilku pierwszych dniach "szoku i autentycznego smutku, co mądrzejsi już trzeźwieją" i zaczynają dostrzegać, co się święci. A święci się, zdaniem filozofki, śmierć.

Bielik-Robson, odwołując się do logiki polskiego mesjanizmu, pisała, że tragiczna i bezsensowna śmierć Lecha Kaczyńskiego stała się w oczach jego wyznawców "magicznym symbolem" i działa podobnie jak… "ukrzyżowanie Jezusa, jako znak prawdy, nadający nowe znaczenie całej jego działalności za życia". I dalej: "Z czegoś nie całkiem poważnego, co raczej przypominało dziecinne pobrzękiwanie szabelką […], przekształciła się ona w święty plan, sakralną misję, której celem – jak zawsze - było uświadomienie światu, temu złemu obojętnemu światu, zajętemu tylko swoimi interesami, że Polska jest "Chrystusem narodów".".

Bielik-Robson podkreśla, że "absolutna wielkość prezydenta Kaczyńskiego" ujawniła się dopiero za sprawą jego śmierci: "On, upokarzany za życia, wywyższony po śmierci. On, za życia bezsilny wobec swoich wrogów, którzy czynili zeń postać groteskową – po śmierci przemieniony, dający nową siłę do walki swym szeregom: Gloria victis! Komedia uwiarygodniona i zniesiona przez tragedię". Zdaniem filozofki śmierć służy tutaj za ostateczny argument i żadna dyskusja nie jest właściwie możliwa. Wobec "objawionej" nagle prawdy o wielkości Lecha Kaczyńskiego, "wszyscy, którzy byli złego zdania o jego prezydenturze, muszą zamilknąć, ukorzyć się, a najlepiej posypać sobie głowę popiołem i umrzeć ze wstydu".

Cyrk, dwa razy Katyń, powrót plemion

Kolejne dni od katastrofy, kolejne – coraz mocniejsze, coraz bardziej krytyczne, coraz mniej koncyliacyjne – teksty, wypowiedzi i komentarze lewicowych autorów, dziennikarzy, publicystów, artystów, pisarzy. Dzień ósmy. Reżyserka Małgorzata Szumowska przyznaje, że boi się takiej żałoby. Pisze o cyrku, który w Polsce nazywamy żałoba narodową. O absurdalnych zachowaniach stadnych i zbiorowej histerii. "Dla mnie to jednak straszne i tyle. Niesie ze sobą groźne konsekwencje, zafałszowanie rzeczywistości, narodowościowe wzloty. […] Boję się rozszlochanego narodu nad trumnami, oszalałych haseł "Polska Chrystusem Narodów" i ludzi w bejsbolówkach owiniętych biało-czerwoną flagą" – czytamy.

Dzień dziewiąty. Pisarz Janusz Rudnicki przypomina, że "śmierć w wyniku tragicznego wypadku nie jest śmiercią bohaterską" oraz, że "dwa razy Katyń to rzecz tragiczna, ale trudno, stało się".

Dzień dziesiąty. Pisarka Olga Tokarczuk w tekście "Znowu zaczynamy przypominać plemię", którego krótsza wersja ukazała się także na łamach "The New York Times", pisze o swej rosnącej bezradności zamieniającej się w złość i przerażenie. W konstatacji podkreśla: "Mam dość budowania naszej wspólnej tożsamości wokół pogrzebów, marszów żałobnych, celebrowania ofiar, martwych ciał, nieudanych powstań i śmierci". Pisarce marzy się nowoczesne polskie społeczeństwo i wspólnota, której nie określają "narodowe traumy i poczucie historycznego okaleczenia, ale osiągnięcia, poczucie własnej wartości i pomysły na przyszłość".

*

Zdaje się, że lewica miała – i wciąż ma – ze Smoleńskiem dużo większy problem niż prawica. Z czego to wynika? Czy, jak mówi reżyserka Magdalena Łazarkiewicz, ludziom wierzącym rzeczywiście łatwiej jest pokonywać tego rodzaju traumy, bo mają "oparcie w swoim światopoglądzie", w instytucji Kościoła i w "przyjętej obrzędowości"? A może chodzi o poczucie winy części publicystów i komentatorów, którzy wcześniej byli mocno krytyczni wobec prezydentury Lecha Kaczyńskiego i nagle, po 10 kwietnia, zostali – czasami wprost – oskarżeni o współudział w zbrodni? Albo jeszcze inaczej – może idzie przede wszystkim o strach przed zbiorowymi uniesieniami, przed narodową żałobą i przed wielkimi emocjami, które – jak czytamy już we wstępie do "Żałoby" – prowadzą nie tylko do wielkich rozczarowań, ale także do wielkich błędów? I czy rację ma Michał Łuczewski, który dzisiaj, kilka lat od tragedii – mówiąc o osobach, które "mają dość Smoleńska" i które o tym temacie nie chcą już słyszeć – mówi o "wypieraniu traumy" i "mechanizmie obronnym"?

Pytania można mnożyć, choć oczywiście z odpowiedziami nie będzie już tak łatwo. Wszystkie są po części prawdziwe, żadna nie jest do końca wystarczająca. "Żałoba" pozostaje ważnym i poruszającym, a w wielu miejscach też mocnym, kontrowersyjnym, może nawet oburzającym i wyprowadzającym z równowagi świadectwem tego, jak autorzy z tzw. lewej strony próbowali zmierzyć się z katastrofą, żałobą i traumą smoleńską już w pierwszych dniach po 10 kwietnia. Dzisiaj, kiedy "Smoleńsk" jest już tematem tak zużytym i wykorzystanym, skrajnie upolitycznionym i zideologizowanym, czyta się ten tom trochę jak zapowiedź wojny domowej, która zbliża się do naszych bram. Ale że wojna wybuchnąć musi, to pewne. Przynajmniej po kilku pierwszych dniach "cudownego zjednoczenia" "wszystkich Polaków".

Grzegorz Wysocki, WP Opinie

*Grzegorz Wysocki *- szef WP Opinie. Wcześniej m.in. wydawca strony głównej portalu oraz redaktor działu WP Książki. Dziennikarz, krytyk literacki, były felietonista "Dwutygodnika". Publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Dużym Formacie", "Tygodniku Powszechnym", "Polityce" i "Książkach". Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)