Grzegorz Kołodko: polska gospodarka jak wyschnięta gąbka
Polska gospodarka, jak powiadają niektórzy analitycy, i mają rację, jest obecnie jak wyschnięta gąbka, którą trzeba byłoby nasycić może nie tyle wodą, ile pieniądzem, żeby ożywić ten krwioobieg, jakim są finanse i w przedsiębiorstwach, i w całej gospodarce narodowej – powiedział gość środowych Sygnałów Dnia, minister finansów Grzegorz Kołodko.
Sygnały Dnia: Powiedział Pan, że rząd będzie interweniował na rynku walutowym. W jaki sposób?
Grzegorz Kołodko: Nie, nie, ja tak nie powiedziałem, to tak interpretują niektórzy z dziennikarzy. Natomiast rząd realizuje swoją politykę ożywiania koniunktury, przyspieszania tempa produkcji, przede wszystkim po to, żeby spadało to bardzo wysokie bezrobocie, które tak skoczyło ostatnimi laty wskutek fatalnego pomysłu ze schładzaniem koniunktury, więc teraz musimy niejako ją podgrzewać. I gospodarce potrzebna jest większa ilość pieniądza. Najlepiej byłoby to osiągnąć, gdyby tańszy był kredyt, gdyby niższe były stopy procentowe, no ale skoro ci, którzy o tym decydują z sobie tylko znanych i zrozumiałych względów, bo tego już nie rozumieją ani przedsiębiorcy, ani banki, ani gospodarstwa domowe, ludzie po prostu tego nie rozumieją, dlaczego te stopy się utrzymują na takim wysokim poziomie, ale to właśnie śrubuje kurs. I teraz nie opłaca się za bardzo produkcja eksportowa. A rząd nie tyle interweniuje, tylko my obsługujemy także dług publiczny, o który Pan Redaktor pytał przed tygodniem. Część tego długu to
jest dług zagraniczny, a więc w pieniądzach zagranicznych, który jesteśmy jako społeczeństwo winni zagranicznym rządom, bankom, instytucjom finansowym. Wobec tego spłacamy go – a to w euro, a to w dolarach, a to w jenach czy w funtach brytyjskich, czy w innych pieniądzach zagranicznych. I musimy je mieć. I możemy je albo kupić z banku centralnego, który ma bardzo, bardzo duże rezerwy sięgające miliardów dolarów, albo możemy kupić te pieniądze na rynku, żeby właśnie spłacać te raty długu spokojnie, po kolei, które na dany czas przypadają.
Jeśli ktoś nazywa wykonywanie takiego obowiązku rządu, ministra finansów, interwencją, to oczywiście może sobie tak nazywać, ale to jest normalna obsługa długu publicznego w interesie właśnie publiczności, czyli społeczeństwa. I spokojnie tę politykę realizujemy, aby właśnie ożywiać koniunkturę, co zresztą już widać, bo produkcja rośnie powolutku, ale coraz szybciej.
Sygnały Dnia:Panie Premierze, jak się kupuje takie pieniądze, które mają później obsługiwać dług publiczny?
Grzegorz Kołodko: Kupuje się je na rynku, kupuje się je za pośrednictwem banków komercyjnych, ale również można je kupić od banku centralnego, sięgając do jego rezerw i dając mu za to papiery emitowane w polskim pieniądzu, w naszym narodowym złotym. I potem regulujemy nasze zobowiązania, transferując do instytucji międzynarodowych czy do banków, którym jesteśmy winni określone kwoty. A zarazem pożyczamy, dlatego że cały czas zarządzamy, jak to się mówi, tym długiem publicznym, zresztą zgodnie ze strategią, która jest załączona do tego budżetu, a więc znana jest także wszystkim naszym posłom i senatorom. I ten dług obsługujemy, jak już powiedziałem, spokojnie i płynnie, co zresztą wzmacnia w kręgach międzynarodowych polską wiarygodność, wiarygodność polskiej gospodarki.
Sygnały Dnia:Powiedział Pan, że Ministerstwo Finansów zamierza wykorzystać rezerwy walutowe Narodowego Banku Polskiego, ale zdaniem niektórych analityków spełnienie tego postulatu wiązałoby się z koniecznością dodrukowania nowych pieniędzy, poluzowaniem polityki pieniężnej. Czy tak rzeczywiście by było?
Grzegorz Kołodko: Nie tyle zamierza wykorzystać, gdyż to zależy od chęci współdziałania i wspierania polityki rozwojowej przez niezależny bank centralny.
Sygnały Dnia: Widzi Pan taką chęć w tej chwili?
Grzegorz Kołodko: Z pewnością byłoby lepiej, gdyby było jej więcej, ja bym wolał, żeby tę chęć widzieli polscy przedsiębiorcy, polskie rodziny, które narzekają na to, że kredyt jest zbyt drogi, na rozruszanie interesów czy zakup samochodu albo domu, czy poprawę warunków mieszkaniowych.
Natomiast co do dodrukowywania pieniądza – polska gospodarka, jak niektórzy inni analitycy powiadają, i to oni bardziej mają rację, jest obecnie jak wyschnięta gąbka, którą trzeba byłoby nasycić może nie tyle wodą, ile pieniądzem, żeby ożywić ten krwioobieg, jakim są finanse i w przedsiębiorstwach, i w całej gospodarce narodowej. Dlatego polskiej gospodarce potrzeba pieniądza. Natomiast co do dodrukowywania, to tutaj nie ma mowy o żadnym dodrukowywaniu, dlatego że my coraz zresztą mniejszy deficyt budżetowy, a więc różnicę pomiędzy dochodami a wydatkami budżetu państwa, nie finansujemy z druku pieniądza (to już w ogóle jest w Polsce niemożliwe), tylko w przyrostu właśnie długu publicznego, z emisji papierów na rynku. Ale jeśli taki deficyt występuje i rząd emituje papiery, no to ktoś je musi kupować. I jeśli na przykład banki kupują wtedy te papiery, to odpowiednio one z kolei mają mniej pieniędzy, które mogłyby pożyczyć na przykład gospodarstwom domowym albo naszym przedsiębiorcom. Dlatego gdyby stopy
procentowe w bankach były niższe, to z pewnością bardziej by jeszcze ożywiło i wsparło to ożywienie, które już w naszej gospodarce – co zresztą widzimy – trwa. (PolskieRadio/iza)